Wielkie imprezy szybko się kończą, ale długi po nich trzeba spłacać latami.
„Nastała nasza godzina” powiedział prezydent Brazylii Ignacio Lula da Silva, kiedy w 2009 r Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że letnie igrzyska odbędą się Rio de Janeiro. Miał na myśli wzrost znaczenia Brazylii jako jednego z rosnących światowych liderów. Nikt wtedy nie przypuszczał, że zaledwie w siedem lat sytuacja radykalnie się zmieni. Dziś Brazylia to chaos w polityce, załamanie w gospodarce i głęboko podzielone społeczeństwo.
Od lat obserwujemy tendencję przyznawania wielkich imprez sportowych krajom, które chcą się „wybić” w globalnej skali, podkreślić swoje znaczenie na arenie międzynarodowej.
Decyzja o przyznaniu Brazylii organizacji piłkarskich mistrzostw świata w 2014 i letnich igrzysk w 2016 roku potwierdzała rosnący status tego kraju, członka BRICS – grupy wschodzących potęg (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA).
Organizacja dużych wydarzeń sportowych oznacza konieczność inwestycji infrastrukturalnych, które napędzają gospodarkę, jednak ogólny bilans wydaje się wątpliwy. W ostatnich latach Oslo, Monachium i Sztokholm zrezygnowały z planów organizacji takich imprez, obawiając się ogromnych kosztów, których nie zrekompensują krótkotrwałe przychody. Igrzyska są po prostu za drogie, a wydatki z nimi związane odbi-jają się na innych, dużo ważniejszych sekto-rach jak edukacja czy służba zdrowia.
Między rokiem 2009 a 2016 Brazylia bardzo się zmieniła. Letnia olimpiada odbyła się w okresie dla kraju zaiste fatalnym: kryzys społeczno-polityczny, odsunięcie od władzy prezydent Dilmy Rousseff, epidemia wirusa Zika, recesja i problemy ekonomiczne, podejrzenia korupcyjne wobec byłego prezydenta Luli da Silva, który był symbolem sprawnej i bliskiej ludziom władzy.
Na organizację olimpiady przeznaczono łącznie 11 miliardów euro. Dwie trzecie tej sumy skierowano na rozwój infrastruktury „niesportowej”, zwłaszcza na transport miejski (np. kolejna linia metra w Rio de Janeiro).
Pozytywnym efektem igrzysk było podkreślenie turystycznych walorów tego kraju. Ministerstwo Turystyki Brazylii podaje, że do Rio w ciągu dwóch tygodni imprezy przyjechało około 500 tys osób. Natomiast w 2017 r przewiduje się wzrost liczby turystów w kraju o 6 proc. Ponadto, według danych Ernst & Young, igrzyska dały pracę – czasową lub stałą – grupie około 1,8 miliona osób.
Igrzyska przyniosły też Brazylii negatywne skutki. Drogie wydarzenie stało się dodatkowym ciężarem dla przytłoczonego kryzysem ekonomicznym kraju. Aby sprostać ogromnym wydatkom, region Rio de Janeiro musiał ogłosić bankructwo i poprosić o wsparcie finansowe rząd federalny.
Igrzyska sfinansowano zmniejszając wydatki na usługi publiczne, takie jak służba zdrowia, edukacja czy ochrona środowiska. Prace infrastrukturalne uderzyły w mieszkańców niektórych dzielnic, zastosowano przymusowe przesiedlenia, zniszczono niektóre skupiska biedy (choć bieda pozostała), jak Favela do Metro, zamieszkiwane przez ok. 700 rodzin.
To wszystko wywołało niepokoje społeczne i zamieszki, ludzie wyszli na ulice protestować.
Nadchodzące miesiące będą trudne dla Brazylii. Po impeachmencie wobec Dilmy Rousseff, krajem rządzi tymczasowo prezydent Michel Temer. Brazylią wstrząsają dymisje kolejnych ministrów, oskarżonych o korupcję, skandal wokół państwowego giganta naftowego Petrobras się pogłębia.
Nic dziwnego, że zaufanie społeczeństwa do rządu spada i wynosi dziś 18 proc. Brazylijczycy zaczynają zdawać sobie sprawę, że dużo bardziej od igrzysk potrzebuje dziś chleba – w postaci reform gospodarczych i stabilizacji.