

Wśród mniej znanych, lecz głęboko poruszających rozdziałów II wojny światowej znajduje się historia pułkownika Witolda Urbanowicza – polskiego asa przestworzy, który w 1943 roku udał się do Chin, by wspólnie z tamtejszymi siłami i międzynarodowymi ochotnikami bronić ich nieba przed japońską agresją. To opowieść o Polaku, który nie zważając na granice stanął po stronie tych, którzy potrzebowali wsparcia. Jednocześnie to symboliczny moment spotkania dwóch odległych geograficznie, lecz duchowo bliskich narodów zjednoczonych we wspólnej walce z faszyzmem. Jego krótka, ale znacząca obecność w Chinach była nie tylko wojennym epizodem – może być uznawana za symbol braterstwa między narodami, które połączyła solidarność wobec agresji i okupacji.
Urodził się w 1908 roku w Ostrowi Mazowieckiej, w rodzinie inteligenckiej. Od młodości pasjonował się lotnictwem. Ukończył Szkołę Orląt w Dęblinie, gdzie szybko zyskał opinię jednego z najlepszych pilotów myśliwskich II Rzeczypospolitej. Po kampanii wrześniowej przedostał się do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii, gdzie wsławił się jako jeden z czołowych pilotów myśliwskich Dywizjonu 303 podczas Bitwy o Anglię. Przez krótki czas pełnił również funkcję jego dowódcy. Odznaczał się nie tylko brawurą i znakomitymi umiejętnościami, lecz także samodyscypliną, wyczuciem moralnym i lojalnością wobec sojuszników. Wierzył, że wojna to nie tylko militarny obowiązek, lecz także sprawdzian ludzkiej solidarności – przekonanie, które zaprowadziło go aż do Chin.
W połowie 1943 roku ochotniczo zgłosił się do 14. Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych, samodzielnie występując o przydział bojowy, który określił jako „naturalne przedłużenie walki z faszyzmem”. Został skierowany do myśliwskich dywizjonów stacjonujących w Kunmingu, gdzie w składzie formacji Latających Tygrysów latał na samolotach Curtiss P-40. Operował nad południowo-zachodnimi Chinami, wspierając obronę kraju przed japońską inwazją. Obszar ten był nie tylko celem intensywnych nalotów bombowych, ale również stanowił strategiczny korytarz zaopatrzeniowy z Indii przez Birmę.
Od października do grudnia 1943 roku odbył kilkanaście lotów bojowych i operacyjnych. Przechwytywał wrogie maszyny nad Kunmingiem, Chongqingiem, korytarzem birmańskim oraz w rejonie Tajwanu. 11 grudnia zestrzelił dwa japońskie samoloty – fakt odnotowany w amerykańskich raportach. Oficjalnie przypisuje mu się od dwóch do czterech zwycięstw powietrznych, choć sam wspominał o zniszczeniu nawet 11 maszyn, także podczas ich startów i lądowań.
Choć nie znał chińskiego, potrafił nawiązać autentyczną więź z miejscową ludnością i żołnierzami. Jak pisał w Ogniu nad Chinami, szczególnie poruszył go widok dzieci w schronach – „tak cicho, że słyszałem własny oddech” – oraz kobiet z niemowlętami, chroniących się w górach. Ich spojrzenia i gesty – pełne wdzięczności i dumy – przemawiały do niego silniej niż słowa. W innym fragmencie wspominał: „Patrzyli na mnie nie jak na obcego, ale jak na towarzysza tej samej walki. To było jedno z najgłębszych ludzkich doświadczeń, jakie przeżyłem.” Swoją obecność w Państwie Środka traktował nie jako epizod wojenny, lecz jako sprawę serca – misję moralną, wypływającą z przekonania o wspólnej odpowiedzialności.
Chińska prasa nadała mu przydomek „Europejskiego Tygrysa” (欧洲猛虎), a jego działania zostały docenione przez najwyższe władze. W 1943 roku otrzymał chiński Medal Lotniczy – jedno z nielicznych wyróżnień tego typu przyznanych cudzoziemcom – oraz list polecający od ówczesnego ministra spraw zagranicznych T.V. Soonga. Dokument ten gwarantował mu pomoc i wsparcie ze strony lokalnych władz i podkreślał jego dobrowolny udział w walce z Japonią. W kraju, który pamięć o przyjaciołach przekazuje z pokolenia na pokolenie, był to gest szczególny.
Dziś jego historia upamiętniana jest w pekińskim Muzeum Wojny Oporu Narodu Chińskiego przeciw Japońskiej Agresji – od 2015 roku jego fotografia znajduje się tam w dziale poświęconym międzynarodowym sojusznikom. To część szerszego wysiłku dokumentowania wkładu zagranicznych ochotników, którzy wsparli Chiny w czasie okupacji.
W 2020 roku jedna ze szkół w Kunmingu przyjęła imię „Generała Wu” – transliterację nazwiska Urbanowicza w dialekcie mandaryńskim. Decyzja władz prowincji Yunnan to trwały znak pamięci o człowieku, który ofiarował swój czas, umiejętności i serce sprawie chińskiej wolności.
Dla Chińczyków pozostaje symbolem bezinteresownego wsparcia – człowiekiem, który przybył z odległej Polski, by bronić ich domów. W swojej książce Urbanowicz opisał zarówno dramatyzm walk, jak i codzienność lotników działających z prowizorycznych lotnisk w górach Yunnanu. Przedstawił również piękno lokalnej kultury: prostotę życia, gościnność rodzin, odporność mieszkańców. Fragmenty Ognia nad Chinami zostały przetłumaczone na chiński i włączone do ekspozycji muzealnych w Kunmingu i Pekinie jako świadectwo polsko-chińskiej przyjaźni i wspólnego oporu wobec imperializmu. Cytaty z jego wspomnień trafiają dziś do młodzieży jako przykład odwagi, ludzkiej empatii i międzynarodowej solidarności.
Urbanowicz nie był jedynym Polakiem na Dalekim Wschodzie – w Indiach, Iranie i na zapleczu azjatyckiego frontu działali żołnierze Armii Andersa, technicy, lekarze i logistycy. Wspierali siły alianckie, pośrednio przyczyniając się do obrony Chin. Jednak to Urbanowicz pozostaje najlepiej udokumentowanym polskim lotnikiem, który faktycznie walczył nad terytorium Chin jako członek międzynarodowej formacji. Dzięki jego osobistemu zaangażowaniu Polska symbolicznie znalazła się wśród narodów wspierających Chiny w jednej z najtrudniejszych prób.
Dziś, gdy Polska i Chiny rozwijają współpracę gospodarczą i kulturalną, warto przypominać jego historię – nie jako opowieść o spektakularnych kampaniach, lecz o człowieku, który świadomie stanął po stronie prześladowanych ofiar bestialskiej japońskiej agresji. Jego loty nad Kunmingiem były czymś więcej niż wojennym zadaniem – stały się dowodem, że solidarność potrafi przekraczać granice. To postawa, która nadal inspiruje. W świecie pełnym napięć i globalnych wyzwań, to właśnie wzajemny szacunek i współdziałanie pozostają kluczem do pokoju.