28 marca 2024

loader

Smętny prorok naszej współczesności

„Tajny agent” Josepha Conrada (1906) ukazał się niedawno w nowym przekładzie i z posłowiem Macieja Świerkockiego. Od wielkich moralitetów w scenerii „marynistycznej” z „Lordem Jimem” na czele, odróżnia „Tajnego agenta” literacka konwencja – formuła powieści sensacyjnej, kryminalno-szpiegowskiej, z akcją w ponurej scenerii Londynu, ale także politycznej i psychologicznej, przesyconej przy tym wszechobecnym tonem ironii i sarkazmu. Wywoływało to zainteresowanie nią ze strony ludzi filmu i teatru, co zaowocowało dwiema sprawnymi, ale raczej powierzchownymi ekranizacjami filmowymi tej powieści: z 1936 roku w reżyserii Alfreda Hitchcocka i z 1996 roku w reżyserii Christophera Hamptona. Także twórcy polskiego Teatru Telewizji zaprezentowali dwie adaptacje tej powieści: w 1974 roku w reżyserii Andrzeja Zakrzewskiego w ramach Teatru Sensacji i w 2005 roku, najbardziej pogłębioną artystycznie i intelektualnie, w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. Filmowe aspekty formy i konstrukcji autor przekładu i posłowia zresztą uwypukla, zwracając uwagę na ich profetyczne wręcz podobieństwo do technik rodzącego się dopiero kina (n.p. retardacyjną funkcję czasu czy symultaniczność narracji).

To niewiarygodne jak ta powieść, która ukazała się w 1906 roku, brzmi współcześnie dla nas, 112 lat później. Przede wszystkim Conrad nie tylko przeczuł zmorę odległej przyszłości, a naszej teraźniejszości, fenomen światowego terroryzmu, i to wtedy gdy był on dopiero w powijakach, ale też przeczuł jego naturę (choć jego islamistycznej mutacji nie mógł przewidzieć), jego tajny system rozgałęzień i jego anonimowy kolektywizm, podczas gdy w tamtych czasach akty terrorystyczne były przede wszystkim aktami indywidualnymi zbrodniczych jednostek, jak również towarzyszącą mu fascynację czystym złem, oderwanie od jakichkolwiek racjonalnie wytłumaczalnych, choćby klasowych motywacji. Jednak Conrad przeczuł w „Tajnym agencie” także inne składniki odległej przyszłości, a naszej współczesności – anonimowo działające siły na styku polityki, świata mediów a także instytucji powołanych do zapewnienia ludziom bezpieczeństwa, czyli policji i służb specjalnych. Atoli tym, co najbardziej zdumiewa w „Tajnym agencie” z jego rysami profetycznymi, jest przeczucie stwórczej wagi słowa, jego zdolności do stwarzania rzeczywistości bezpośredniej, dziś dla nas oczywistej, ale przecież w 1907 jeszcze nieprzewidywanej, gdyż słowa odróżniano jeszcze wtedy od rzeczywistości. Świerkocki w posłowiu odwołuje się do Jeana Baudrillarda i jego pojęcia symulakrów czyli fałszywych, oszukańczych znaków (w tym słów, ale także instytucji, zachowań, usług, etc.) zastępujących rzeczywistość pojmowaną w kategoriach tradycyjnych. Sens tego oddaje dziś n.p. znana kategoria „prawie jak…”, tak jak uliczna rekonstrukcja historycznego wydarzenia jest „prawie” tym wydarzeniem, a imitator, którego „twarz brzmi znajomo” zastępuje oryginał do tego stopnia, że w istocie staje się „prawie” oryginałem. To świat oszukaństwa nie jako grożącego napiętnowaniem, karą lub co najmniej poczuciem winy odstępstwa od norm moralnych, lecz jako powszechnie uznanej i zaakceptowanej, legitymizowanej społecznie praktyki brania pozorów za rzeczywistość, utożsamiania jej z nimi, co czyni współczesny świat więcej niż niemoralnym bo a-moralnym, a może nawet pozamoralnym, czyli takim, który moralności nie łamie, bo po prostu nie uwzględnia jej ignoruje jej istnienie, niejednokrotnie bezświadomie. Politycy, funkcjonariusze, biznes, media i twórcy reklam wspólnie tworzą dziś ten oszukańczy świat na co dzień. Kategoria prawdy w świecie post-prawdy stała się archiwalnym, staromodnym rekwizytem z „bajki z mchu i staroci”. Wszystko to jest w „Tajnym agencie” z 1906 roku!

O ile w „Lordzie Jimie” i wielu innych utworach Conrad widział granice między dobrem i złem, prawdą i fałszem, rzeczywistością i nierzeczywistością, to w „Tajnym agencie” pokazuje świat bez tych sprzeczności i wyraża brak jakichkolwiek złudzeń wobec ludzkiej natury. Cień jego okrutnej ironii pokrywa wszystkie – bez mała – postacie powieści. Znamienna jest finałowa, puentująca sekwencja powieści, w której objawia się sekwencja zbrodni i wzajemnych oszustw (porządna żona Winnie Verlock podstępnie morduje męża, też mrocznej, acz nie pozbawionej dobrych rysów postaci, a następnie sama zostaje okrutnie oszukana przez szemranego osobnika, któremu zaufała). Świat „Tajnego agenta” jest więc zepsuty, okrutny, zły i amoralny bez reszty i tylko, jak na ironię, niepełnosprawny umysłowo Stevie jest od zła wolny i jego prosta babka. Także jak na ironię, pisarz z nutą sympatii odnosi się jedynie do postaci Profesora, ale tylko „w uznaniu” dla jego idealistycznej, nihilistycznej szczerości i bezinteresowności w praktykowaniu zła. Terroryści, „stróże prawa” i „normalni ludzie” tworzą jeden wielki kłąb nicości i zła. Świat ukazany w tajnym agencie jest chory, fizycznie i moralnie, w każdym calu, od bezrękiego dorożkarza do najwyższych dostojników. Chory, upiorny jest Londyn, sceneria powieści. Chora jest prasa, traktowana przez Conrada ze szczególną niechęcią i pogardą. Chyba tylko „Jądro ciemności” jest równie pesymistyczne w wymowie jak „Tajny agent”. Świat tej powieści z zarania minionego wieku, jak przywołany tu tytuł znanego telewizyjnego show, „brzmi nam dziś znajomo”. „Tajnego agenta” czyta się jednak świetnie nie tylko dla owych intelektualnych pożytków, ale także dla obecnej w tej powieści fascynującej, mrocznej, makabryczno-ironiczno-groteskowej aury terrorystycznych „salonów” i zakamarków Londynu. Także dla jej „nowoczesnej hybrydyczności gatunkowej”, w roku 1906 prawdziwie modernistycznie nowatorskiej. Warto też zwrócić uwagę, że pesymizm Conrada jest formą demaskacji mitu moralnej etyczności społeczeństwa kończącej się epoki wiktoriańskiej. Mit ten polegał na postrzeganiu jej jako epoki co prawda twardej w swym purytanizmie, ale opartej na konsekwentnych zasadach moralności i prawa osadzonego w tradycji chrześcijańskiej. Conrad nie pozostawia z tego mitu kamienia na kamieniu. Bardzo jestem przywiązany do klasycznego, współczesnego Conradowi, klasycznego przekładu dokonanego przez jego kuzynkę Anielę Zagórską, ale trzeba przyznać, że nowy, znakomity przekład Macieja Świerkockiego uwypukla, acz z wyczuciem, z kulturą i bez ostentacji, frazeologicznie współczesne – dla nas – brzmienie tej wybitnej powieści. Wspaniała lektura z dreszczem na plecach.

 

Joseph Conrad – „Tajny agent”, przekład i posłowie Maciej Świerkocki, wyd. Officyna, Łódź 2018, ISBN 978-83-62409-78-5.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wizja przedobrzona

Następny

Ponura fantazja o wojnie polsko-ruskiej

Zostaw komentarz