29 marca 2024

loader

Zapomniane ofiary

…polskich wygnańców.

 

Niepokój budzi narastanie wpływu skrajnej prawicy w Niemczech. Od niedawna jej przedstawiciele mają silną reprezentację w parlamencie.. Niedawne burzliwe wydarzenia w Chemnitz wykazały narastanie postaw antycudzoziemskich. Te ostatnie w Niemczech oznaczają zazwyczaj wrogość m.in. wobec Polaków. Od wielu lat w niemieckich mediach prawicowych występuje tendencja do pomniejszania zbrodni III Rzeszy i wyolbrzymiania niemieckich krzywd. Również od wielu lat w Polsce niewiele zainteresowania budzą dramaty wygnańców z Wielkopolski do t.zw. Generalnej Guberni. Sądzę, że zasługują one na przypomnienie.

W czasie okupacji niemieckiej nastąpił podział zagrabionych terenów na ziemie wcielone do III Rzeszy nazwane „Krajem Warty” i na tak zwaną Generalną Gubernię, swego rodzaju „rezerwat dla Polaków”, całkowicie podporządkowany władzy okupantów. „Kraj Warty” stanowił teren przyspieszonej germanizacji, w ramach której wywłaszczano Polaków i wysiedlano ich do Generalnej Guberni. Wysiedlani byli ludzie zamożni i gospodarni, posiadający domy, przedsiębiorstwa, warsztaty, dobrze prosperujące gospodarstwa rolne, członkowie organizacji patriotycznych i inni uznawani za nieprzydatnych do zgermanizowania. Zagrabione mienie przekazywane było za darmo osadnikom niemieckim.

Miało to być rozwiązanie czasowe Władze okupacyjne przewidywały, że po zwycięskim zakończeniu wojny mienie Polaków zostanie przekazane zasłużonym żołnierzom i oficerom. Podstawę „prawną” wysiedleń stanowił dekret kanclerza III Rzeszy Adolfa Hitlera z 7 października 1939 roku o umacnieniu niemieckości. Realizację tego dekretu Hitler powierzył Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi, nowo mianowanemu Komisarzowi do Umacniania Niemieckości.

Zgodnie z memoriałem pracowników Głównego Urzędu NSDAP do Spraw Polityki Rasowej E. Wetzla i G. Hechta z 25 listopada 1939 roku: „Polakom nie wolno być właścicielami przedsiębiorstw. Z ich dotychczasowej własności gruntowej i ziemskiej, a także rolnej zostaną wywłaszczeni. Polakom nie wolno wykonywać samodzielnie jakiegokolwiek rzemiosła i nie wolno być majstrami, a wszelkie istniejące umowy o pracę zostaną rozwiązane”. Autorzy tego memoriału w następujący sposób scharakteryzowali sylwetkę Polaka: „W zakresie duchowym można Polaka określić jako człowieka nietwórczego zarówno pod względem kulturalnym, jak i narodowo-politycznym, a pod względem psychicznym… jako człowieka stadnego pełnego głębokiej nieufności do tych, którzy wyrastają ponad poziom gromady”.

W latach okupacji władze niemieckie wywłaszczyły i wypędziły około półtora miliona Polaków. W pierwszym okresie wysiedleń, jeszcze w 1939 roku, dziesiątki tysięcy wygnańców przewożono tzw. wagonami bydlęcymi. Niektórzy z nich spędzali w wagonach po kilka dni Część z nich zamarzła na śmierć.

 

Studium przypadku-rodzina Lewickich

Witowo to wieś znajdująca się w gminie Osiek Mały w powiecie kolskim. Przed rokiem 1939 jednym z najzamożniejszych we wsi było gospodarstwo rodziny Lewickich. Rodzinę stanowili-Adam i Regina oraz ich dorosłe dzieci: synowie Jan i Stanisław oraz córki – Anna, Teresa i Janina z półtorarocznym Jędrkiem. Wojna podzieliła rodzinę. Jan Lewicki – żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza został internowany na Litwie. Po wcieleniu Litwy do Związku Radzieckiego stał się więźniem radzieckich obozów. Później był żołnierzem armii gen. Andersa. Jego udział w bitwie pod Monte Cassino został trzykrotnie odnotowany przez Melchiora Wańkowicza. Po wojnie z Włoch wyjechał do Anglii, gdzie pozostał do końca życia. Teresę Lewicką-Piekarską wraz z mężem Władysławem wywieziono na roboty do Francji w okolice Nancy, gdzie doczekała się wyzwolenia przez armię amerykańską. Powróciła do Witowa. Anna Lewicka została wywieziona na roboty w głąb Niemiec. Po wojnie powróciła do rodzinnej wsi.

W lipcu 1940 r. ojca rodziny Adama Lewickiego wraz z żoną, Stanisławem, Janiną i Jędrkiem władze okupacyjne wysiedliły do wsi Zwiartówek w Generalnej Guberni. Gospodarstwo Lewickich przejął niemiecki kolonista Firscht. Piątka wygnańców znalazła się w zatłoczonej chacie rodziny Wysockich. Gospodarze traktowali przybyszów przyjaźnie mimo kłopotów, jakie im sprawiali.
Lewiccy w Zwiartówku, tak jak przedtem w Witowie wykazywali się zaradnością i pracowitością. Adam Lewicki znalazł pracę w młynie Bodanki. Wynagrodzenie stanowiła mąka. Bodanko miał syna partyzanta. Młyn był ogniwem w łańcuchu zaopatrującym w chleb uzbrojoną młodzież w lesie. Bodanko i Lewicki – starsi gospodarze i ojcowie rodzin – wykazywali wzajemną sympatię i zaufanie. Janina znalazła pracę w cukrowni w Wożuczynie oddalonym 5 kilometrów od Zwiartówka. Regina Lewicka i Stanisław zajmowali się wyplataniem powrozów, które były wymieniane na produkty żywnościowe. Mały Jędrek pozostawał zazwyczaj pod opieką dziadków. Bawił się z dziećmi Wysockich. Kiedy ukończył 6 lat poszedł do miejscowej szkoły dwuklasowej. Poruszanie się w otwartej przestrzeni było niebezpieczne. Od strony lasu codziennie słychać było strzały. Bywało,że zabłąkane kule trafiały kogoś powodując rany lub śmierć. Ta sytuacja znalazła wyraz w złorzeczeniach, w trakcie ostrych kłótni sąsiedzkich („bodaj cię pierwsza kula nie minęła, jak wyjdziesz z chałupy”).

Pewnego razu na podwórku Wysockich zjawili się dwaj niemieccy żołnierze. Wysocki kiedy ich zobaczył wpadł w panikę. Zaczął uciekać przez zaśnieżone pole. Żołnierz krzyknął „halt”, a następnie wystrzelił. Ranny Wysocki biegł dalej. Drugi strzał był śmiertelny. Stało się to na oczach dzieci Wysockich i Jędrka. Mężczyźni z sąsiedztwa przynieśli martwe ciało i położyli na drewnianej ławie. Zapłakana Wysocka umieściła pod ławą balię do której ściekała krew. W jakiś czas po tej tragedii przez Zwiartówek przechodził uzbrojony żołnierz niemiecki. Zagadnął Adama Lewickiego, który mówił trochę po niemiecku. Żołnierz usiadł na przyzbie domu Wysockich i wziął wystraszonego Jędrka na kolana. Wywiązała się krótka rozmowa o okropnościach wojny. Okazało się, że żołnierz pozostawił w głębi III Rzeszy syna w wieku Jędrka. Przez pewien czas po tym wydarzeniu mieszkańcy Zwiartówka rozmawiali o nietypowym Niemcu. Do Zwiartówka nadchodziły wieści o krwawych bitwach o Charków, Witebsk i Bobrujsk. Front powoli zbliżał się do ziem polskich.

Niemiecki dyrektor cukrowni w Wożuczynie przestał straszyć polskich pracowników. Zaczął okazywać im wyrozumiałość. Planując powrót rodzina Lewickich za zaoszczędzone pieniądze kupiła konia i wóz.

Mieszkańcy Zwiartówka nie czuli się bezpiecznie. Dochodziły wiadomości o pożarach i egzekucjach dokonywanych przez cofające się wojska niemieckie i wspierających je Ukraińców. Pewnego wieczora Adam Lewicki i jego wnuk patrzyli przez okno na oddaloną o kilka kilometrów płonącą wieś. „Jak jutro rano Ruski nie przyjdą, to nas też spalą” – powiedział dziadek do wnuka. Obydwaj poszli spać. Następny dzień przyniósł ocalenie. Czerwonoarmiści przepędzili Niemców.

Kiedy nadeszła wiadomość, że linia frontu jest poza Kołem, wygnańcy wyruszyli w stronę Witowa. Był koniec mroźnego stycznia 1945 roku. Podróż trwała dziesięć dni. Wędrowcy dwa razy nocowali w mieszkaniach dobrych ludzi. Inni dobrzy ludzie pozwalali na nocleg w stodole. W ubraniach, na sianie.

Na zaśnieżonych polach leżały martwe ciała. Gdzieś w drodze samozwańczy uzbrojeni policjanci – ojciec i dwóch nastoletnich synów – zatrzymali wóz i usiłowali wszystko „zarekwirować”.Stanisław Lewicki zszedł z wozu i przebiegł kilka metrów demonstrując swoje kalectwo – zwichnięcie stawów biodrowych. Ostatecznie wóz ruszył w dalszą drogę bez strat. Po przybyciu do Witowa Lewiccy dowiedzieli się, że w grudniu 1944 roku Firscht uciekł do Niemiec zabierając dobytek polskich gospodarzy. W sumie jednak Lewickim dopisało szczęście. Prawie w ostatniej chwili uniknęli śmierci. Wielu innych wygnańców nie powróciło w ojczyste strony. Wielu wracało piechotą z tobołkami. Na dachach wagonów kolejowych, bez względu na pogodę, było pełno pasażerów.

 

Wysiedlenia na Zamojszczyźnie

Ziemie, które w pierwszej fazie okupacji były „przeznaczone” dla Polaków zostały poddane germanizacji. Na Zamojszczyźnie hitlerowcy „odkryli” grupę kolonistów niemieckich, których przodkowie osiedlili się tutaj jeszcze na mocy dekretu cesarza Józefa II z 14 marca 1784 roku. Przybyli oni z Palatynatu, Alzacji i Lotaryngii. Ci koloniści – w pełni spolonizowani – podlegając regermanizacji powracali do „narodu panów”. Do potomków osadników józefińskich dołączani byli Luksemburczycy, Alzatczycy, Lotaryńczycy i Słoweńcy, którym przyznano niemiecką przynależność państwową, ale traktowano ich jako politycznie niepewnych i wymagających nadzoru ze strony SS. Ze wsi przeznaczonych dla niemieckich osadników ludność polska była wysiedlana.

Wysiedlonych Polaków kierowano do esesowskich obozów pracy, do pracy w III Rzeszy oraz do tzw. wsi scalonych znajdujących się między osiedlami niemieckimi, gdzie stanowili siłę roboczą przeznaczoną do pracy u Niemców. Jak pisał prof. Czesław Madajczyk, „ogółem z Zamojszczyzny deportowano do obozów kilkadziesiąt tysięcy polskich chłopów, w tym 16 tys. do Majdanka, 2 tys. do Oświęcimia; dziesiątki tysięcy, w tym część z obozów, skierowano na roboty do Rzeszy. Wywieziono też do Niemiec w celu w celu germanizacji 4,5 tys. dzieci. Osoby, które nie były w stanie udać się na punkty zborne najczęściej zabijano. A dla sterroryzowania lub w odwet za opór dokonano pokazowych egzekucji publicznych lub pacyfikacji całych wsi. Kilkanaście wsi spotkał los czeskich Lidic i gorszy, bo wymordowano w nich wszystkich mieszkańców, a osiedla spalono”.

 

Wyolbrzymianie i pomijanie

Przez wiele lat niemieckie media i prawicowi politycy nadawali rozgłos działalności tzw.. „ziomkostw” i „Związku Wypędzonych”. Do „wypędzonych” – jak wiadomo – zaliczana była Erika Steinbach urodzona w Rumii, która przed rokiem 1939 nie należała do Niemiec. Jak mówił prof. Władysław Bartoszewski – gdyby Erika Steinbach – córka podoficera niemieckich wojsk okupacyjnych urodziła się w okupowanym Paryżu, nie twierdziłaby, że została wypędzona. Na zlotach Niemców sudeckich w latach 1980-tych przemawiali prezydent Karl Carstens i kanclerz Helmut Kohl. Mało znany jest fakt powiększania się z biegiem czasu ilości „wypędzonych”.

„Według oficjalnych statystyk w 1949 r. było ich 7,7 mln, w 1970 r. – 13 mln, a obecnie-blisko – 15 mln”. To cudowne rozmnożenie się niemieccy przesiedleńcy zawdzięczają artykułowi 7 ustawy federalnej z 19 maja 1953 roku (Bundesvertriebenen-und-Flü chtling-Gesetz). Przyznaje się w nim możliwość nadania statusu „wypędzonych” dzieciom urodzonym na terenie RFN, jeżeli jedno z rodziców miało tak zwany dowód wypędzonego. Zasada dziedziczenia statusu „wypędzonego” potwierdzona została 2 grudnia 1986 roku orzeczeniem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób „wypędzonymi” zostały osoby, które w rzeczywistości nigdy nie były w miejscowościach, z których je „wypędzono”.

Warto dodać, że w roku 2014 funkcję przewodniczącego „Związku Wypędzonych” objął Bernd-Bernhard Fabritius urodzony w Rumunii 14 maja 1965 roku.

Losy polskich wygnańców są mało znane. Było ich około 1,5 miliona. Trudno powiedzieć ilu pozostało przy życiu. W Poznaniu od 2004 roku istnieje i działa Stowarzyszenie Związek Wysiedlonych „Gniazdo”. Stowarzyszenie działa między innymi na rzecz zadośćuczynienia licznej rzeszy polskich wygnańców. Ale zainteresowanie działalnością Stowarzyszenia zarówno ze strony polityków, jak i naukowców należy uznać za bardzo skromne.

Również w Poznaniu działa społeczny komitet budowy pomnika upamiętniającego wygnanych do Generalnej Guberni. Przewodniczący komitetu Henryk Józef Walendowski podejmuje starania, aby odsłonięcie pomnika nastąpiło w ciągu roku 2018. Pomnik zostanie wzniesiony w Poznaniu w miejscu, gdzie zbiegają się trzy ulice – Towarowa, Powstańców Wielkopolskich i Matyi. Członek komitetu mgr inż. Leonard Frąckowiak zwraca uwagę na różnice pomiędzy polską inicjatywą upamiętnienia wygnańców, a berlińskim pomnikiem „wypędzonych” znajdującym się nieopodal pomnika ofiar Holokaustu. Berliński pomnik – będący w opinii wielu Polaków swego rodzaju bluźnierstwem – został sfinansowany przez rząd federalny. Polski pomnik powstaje dzięki składkom społecznym. Nie jest zlokalizowany w stolicy. Powstaje przy zgodnym poparciu wszystkich orientacji politycznych.

Andrzej Wilk

Poprzedni

Trzy lata w Syrii

Następny

Damy i ich sekretne zakamarki

Zostaw komentarz