20 września 2024

loader

Nasz prezydent

Czy Senat w rękach opozycji zatrzyma PiS? A może nowy Prezydent?

Utworzenie Senatu w 1989 roku było powrotem do kształtu polskiego parlamentu z okresu II Rzeczypospolitej. Ale już pierwsze kadencje tej izby przekonały znaczną część polskiego społeczeństwa, że była to decyzja błędna. W 2005 roku w sondażu Biura Badania Rynku i Opinii Estymator aż 62 proc. respondentów opowiedziało się za likwidacją Senatu. Taki postulat zgłaszali zarówno politycy Platformy Obywatelskiej jak i Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Tak pisałem o Senacie w czerwcu tego roku na łamach Trybuny. Również moje doświadczenie sejmowe potwierdzało tezę, że kosztująca rocznie ponad 100 milionów złotych izba wyższa parlamentu nie ma racji bytu. W ciągu czterech lat bytności w Sejmie tysiące razy miałem styczność z poprawkami wprowadzanymi do ustaw przez Senat. Problem w tym, że 99 procent poprawek dotyczyło kropek, przecinków, innego szyku zdań lub ewidentnych błędów w ustawach uchwalonych przez Sejm. Kilku dobrych prawników i legislatorów by wystarczyło – taka była moja ocena. Tymczasem dzisiaj na Senat zwrócone są oczy milionów Polek i Polaków.

Rządzą rządzący

Marginalizacja roli Senatu ma swoje uzasadnienie. Od wielu lat większość w Senacie miały te ugrupowania, które miały również większość w Sejmie. Największą ilością senatorów dysponowała rządząca od 2001 roku koalicja SLD-Unia Pracy. Było ich aż 75. Również koalicja PO-PSL nie miała problemów z większością w Senacie. W latach 2007-2011 Platforma i ludowcy mieli w sumie 60 mandatów w Senacie, a w latach 2011-2015 nawet 65 mandatów. Podobnie Prawo i Sprawiedliwość. Podczas swoich pierwszych rządów, PiS wraz z koalicjantami dysponował 59 mandatami senatorskimi, a w kończącej się właśnie IX kadencji 60 mandatami.
Rządząca w Sejmie większość nigdy nie oczekiwała od Senatu ani „refleksji”, ani „zadumy”. W żargonie parlamentarnym mówiło się, że ustawę trzeba „przepuścić” przez Senat. Gdy zaś ustawa była pilna, pilnując przy tym, by senatorom nie przyszło do głowy wprowadzanie poprawek. Bez poprawek ustawa prosto z Senatu trafiała na biurko prezydenta.
Zgodnie z art. 118 Konstytucji Senatowi przysługuje inicjatywa ustawodawcza. W trakcie mojej czteroletniej kadencji senatorowie korzystali z tej możliwości ponad 100 razy. W ostatniej kadencji – o połowę rzadziej. Trudno jednak oczekiwać, że PiS pochyli się nad projektami przygotowanymi przez opozycyjnych senatorów. Czy wobec tego Senat, w którym większość ma opozycja, jest w stanie zatrzymać PiS?

Zatrzymać PiS

Każda ustawa po uchwaleniu przez Sejm trafia do Senatu. Senat ma trzy możliwości. Może uchwalić odrzucenie ustawy w całości. Wprowadzić do ustawy dowolną liczbę poprawek – również zmieniających diametralnie pierwotny kształt projektu. Lub pozostawić projekt w niezmienionym kształcie. W dwóch pierwszych wypadkach projekt ustawy wraca z powrotem do Sejmu.
W Sejmie do odrzucenia senackich poprawek potrzebna jest większość bezwzględna. To oznacza, że ilość głosów przeciw poprawce musi być większa niż suma głosów za poprawką i głosów wstrzymujących się. Taka sama większość jest wymagana do odrzucenia senackiej uchwały o odrzuceniu ustawy w całości. Taką większość PiS w Sejmie ma. I z pewnością wykorzysta ją, by odrzucić każdą inicjatywę Senatu nie będącą po myśli Jarosława Kaczyńskiego.
Dodatkowo twórcy Konstytucji z 1997 roku zadbali, by w sytuacji gdy w Senacie rządzi opozycja, nie doprowadzono do paraliżu państwa. Artykuł 121 Konstytucji daje Senatowi 30 dni na uporanie się z projektami ustaw, które trafiły z Sejmu. W przypadku projektów uznanych za pilne – tylko 14 dni. Jeśli w tym czasie Senat nie podejmie decyzji, obowiązującą staje się wersja projektu uchwalona przez Sejm.

Debata

Konkluzja jest prosta: większość opozycyjna w Senacie nie zablokuje destrukcyjnych działań Prawa i Sprawiedliwości. Sejm – opanowany przez PiS – w dalszym ciągu będzie traktowany przez rządzących jak „maszynka do głosowania”. Dlatego głównym zadaniem Senatu stanie się przywrócenie debaty parlamentarnej. Szczególnie że – pisałem też o tym w czerwcu – Senat (podobnie jak Sejm) dysponuje możliwością przeprowadzania wysłuchań publicznych. Pozwalających uspołecznić proces legislacyjny i dających możliwość wypowiedzenia się ekspertom.
Nawet jeśli w ostatecznym rachunku dorobek Senatu zostanie zniweczony przez posłuszną Kaczyńskiemu większość sejmową, jedno jest pewne. Ekspresowe stanowienie prawa i jego psucie na jedno kiwnięcie palca Kaczyńskiego lub Ziobry nie będzie możliwe. To dlatego PiS tak walczy o Senat. Posuwając się nawet do kwestionowania wyników wyborów.

Przeliczenie

Pisząc ten tekst w środę, nie wiem jaka będzie decyzja sędziów Sądu Najwyższego dotycząca protestów złożonych przez Prawo i Sprawiedliwość. Ale jestem zdania, że licząc na powtórne przeliczenie głosów w sześciu okręgach – PiS się przeliczył. Dziennikarze Onetu przyjrzeli się bliżej głosom nieważnym w tych okręgach. Bo po wyborach samorządowych w 2014 roku, kiedy to liczba nieważnych głosów była rekordowa, wprowadzono do kodeksu wyborczego zapis dotyczący kwalifikacji tychże głosów w protokołach powyborczych. Najwięcej głosów nieważnych nie miało na karcie wyborczej zaznaczonego żadnego kandydata. Tu nie sposób mówić o jakimkolwiek „fałszerstwie”. Zdecydowanie mniej było kart wyborczych ze skreślonymi dwoma lub więcej kandydatami – to te głosy są teoretycznie „podejrzane”.
Onet podliczył, że w skali kraju ponad 72 proc. nieważnych głosów było pustymi kartkami, a tylko niespełna 28 proc. kartami do głosowania z podwójną (lub większą) liczbą skreśleń. Według dziennikarzy Onetu, gdyby nawet wszystkie karty do głosowania z podwójnymi skreśleniami zaliczyć na poczet głosów przegranego kontrkandydata, niewiele by to dało. Z sześciu zakwestionowanych przez PiS okręgów, jedynie w okręgu koszalińskim mogłoby to coś zmienić. Co? Tego nie wiemy. Bo w tym okręgu, oprócz kandydata PiS-u i kandydata popieranego przez KO (Stanisława Gawłowskiego), startował również Krzysztof Berezowski, będący kandydatem niezależnym. I zebrał zaledwie 1700 głosów mniej od kandydata PiS-u. Więc i on mógłby być beneficjentem tych rzekomo „sfałszowanych” głosów.
Jeden z komentatorów zwrócił uwagę, że zgoda Sądu Najwyższego na powtórne przeliczenie głosów miałaby trudne do przewidzenia konsekwencje w przyszłości. Zwłaszcza podczas przyszłych wyborów samorządowych. Tam bowiem w wielu wypadkach kandydaci wygrywają lub przegrywają nieznaczną ilością głosów. I protesty wyborcze żądające powtórnego liczenia głosów mogłyby iść w tysiące.

Trzecia kratka

Zupełnie na marginesie trwającej dyskusji o takiej, a nie innej liczbie głosów nieważnych, można zadać pytanie. Dlaczego wyborcy – w tym wypadku wyborcy senatorów – oddają tysiące głosów nieważnych. Odpowiedź wydaje się prosta. Lista kandydatów do Senatu jest z reguły bardzo krótka. Zawiera dwa lub trzy nazwiska. Zmuszając tym samym wyborcę – pod rygorem oddania głosu nieważnego – do wybrania któregoś z nich. Może warto zastanowić się nad dodaniem jeszcze jednej kratki. Opisanej jako „żaden z wymienionych”. Redukując tym samym liczbę głosów nieważnych. A przy okazji pokazując rzeczywiste poparcie startujących kandydatów.

Pakt senacki

Większość opozycji w Senacie nie powinna zaskakiwać. Przecież w wyborach do Sejmu opozycja też zebrała więcej głosów niż PiS. Spośród 18,5 mln wyborców, na Prawo i Sprawiedliwość głos oddało tylko nieco ponad 8 mln wyborców. Na opozycję (zaliczając do niej Konfederację i mniejsze komitety) – ponad 10 mln głosów.
Swoje zrobił również tak zwany pakt senacki, którego zadaniem było wytypowanie wspólnych kandydatów dla całej opozycji w każdym okręgu. Niestety, nie wszędzie to się udało. W Toruniu senatorem mógł zostać Jerzy Wenderlich. Zabrakło mu 5 tys. głosów. A tymczasem Józef Lewandowski – kandydat partii o nazwie Polska Lewica – zebrał prawie 10 tys. głosów. Tak, tej samej partii Polska Lewica, która próbowała zablokować w sądzie utworzenie wyborczego porozumienia SLD, Wiosny i Razem.
Polska Lewica okazała się „koniem trojańskim” Kaczyńskiego również w Jeleniej Górze. Startujący tam jako trzeci, Kazimierz Klimek – kandydat Polskiej Lewicy – walnie przyczynił się do zwycięstwa kandydata PiS-u. Który zebrał o 1200 głosów więcej niż Jerzy Pokój – kandydat uzgodniony w ramach paktu senackiego.
Już na przykładzie tych dwóch okręgów widać, że przewaga opozycji w Senacie mogła być większa. W Łodzi też starło się dwoje kandydatów z grona opozycji: wiceprzewodnicząca SLD, kandydatka wspólnej opozycji, Małgorzata Niewiadomska-Cudak oraz startujący jako kandydat niezależny, były szef NIK Krzysztof Kwiatkowski. Tym razem, mimo rozłożenia się głosów opozycji, mandat nie trafił w ręce Prawa i Sprawiedliwości. Wygrał Krzysztof Kwiatkowski – zdobywając 5 tys. głosów więcej od kandydata PiS-u.

Nasz prezydent

Zdobycie większości przez opozycję w Senacie to dopiero przyczółek na drodze do odsunięcia ekipy Jarosława Kaczyńskiego od władzy. Porozumienie opozycji – powstanie Koalicji Europejskiej przed wyborami do Europarlamentu i Paktu senackiego przed wyborami so Senatu – to właściwy kierunek. Choć i tu i tam nie obyło się bez potknięć. W maju w Koalicji Europejskiej zabrakło Wiosny Roberta Biedronia i Lewicy Razem Adriana Zandberga. W wyborach do Senatu w kilku okręgach w bratobójczej walce starli się kandydaci antypisowskiej opozycji. Takie błędy trzeba wyeliminować w kolejnych wyborach. Prezydenckich.
Senat może jedynie utrudnić destrukcyjne działanie PiS-u. Prezydent może je zablokować. Bo PiS nie ma w Sejmie 276 posłów, by móc odrzucać prezydenckie weta.
W tym roku opozycja już dwa razy zdobyła więcej głosów od Prawa i Sprawiedliwości. W wyborach do Europarlamentu i w wyborach parlamentarnych. Przegrała z D’Hondtem – metodą liczenia głosów premiującą zwycięską partię. W wyborach prezydenckich nie ma D’Hondta. Wygra kandydat lub kandydatka, która zdobędzie najwięcej głosów. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby był to ktoś z opozycji.

 

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Widmo cenzury w australijskich mediach

Następny

Liga Mistrzów: Pozostały trzy zespoły bez porażki

Zostaw komentarz