Alan Ruschel, obrońca Chapecoense, siedem miesięcy po katastrofie lotniczej wrócił na boisko. Na razie zaliczył tylko 40 minut w towarzyskim meczu z Ypiranga (1:1), ale było to wydarzenie, na które czekał 239 dni.
Tyle czasu minęło od tragicznego wypadku samolotu pod kolumbijskim Medellin. W listopadzie 2016 roku rozbił się tam samolot z piłkarzami Chapecoense lecącymi na mecz finału Copa Sudamericana z Atletico Nacional Medelin. W katastrofie zginęło 71 osób, w tym 19 piłkarzy brazylijskiego klubu. Alan Ruschel miał mnóstwo szczęścia, bo dyrektor sportowy klubu kazał mu się przesiąść na inne miejsce, czym doprowadził go do furii i pewnie nie zmieniłby na złość miejsca, gdyby nie prośba kolegi – bramkarza Jacksona Follmana, żeby usiadł obok niego. Przez ostatnie miesiące opowiadał tę historię wiele razy i zawsze przy tym płakał. Kilka tygodni po wyjściu ze szpitala dalej nie mógł zrozumieć, jak udało mu się przeżyć, jako jednemu z sześciu pasażerów. Ruschel był przytomny gdy służby ratownicze wyciągały go z wraku samolotu. W drodze do szpitala pytał nawet o swoją rodzinę i poprosił aby jeden z lekarzy przechował jego obrączkę ślubną. Specjaliści przypuszczali początkowo, że Ruschel ma złamaną miednicę, okazało się jednak, że doznał tylko niewielkich obrażeń kręgosłupa i nie będzie musiał rezygnować z uprawiania sportu.
W szpitalu Alan spędził osiemnaście dni, a po wyjściu zapowiedział, że wróci na boisko. „Będę cierpliwy. Potrzebuję dwóch miesięcy, żeby wzmocnić kręgosłup i kolejnych trzech na odzyskanie masy mięśniowej” – zapewniał. Trwało to nieco dłużej, ale Ruschel dopiął swego. Na razie jest daleko od pierwszego składu Chapecoense, ale trenerzy twierdzą, że 27-letni piłkarz dojdzie do formy sprzed katastrofy.