25 kwietnia 2024

loader

Piłkarskie kluby doją samorządy

Z miejskiego budżetu Gliwic na utrzymanie piłkarzy Piasta idzie 12 mln zł rocznie

Działacze mistrza Polski Piasta Gliwice wszczęli medialny zgiełk, że klub nie dostał jeszcze z budżetu miasta drugiej transzy przyznanej mu dotacji. Wrzask nie dziwi, bo nie chodzi tu o czapkę drobnych, tylko sześć milionów złotych. Ale prezydent miasta Zygmunt Frankiewicz miał poważny powód, żeby zablokować wypłatę.

Jak to przy takich awanturach bywa, przy okazji wyszło na jaw, że w drużynę kopaczy piłki władze Gliwic pompują rocznie z publicznych pieniędzy 12 milionów złotych. Ta kwota to połowa budżetu Piasta, a większość z niej trafia do kieszeni piłkarzy. Owszem, zespół w poprzednim sezonie wywalczył pierwsze w historii mistrzostwo Polski, ale już w europejskich pucharach swoją postawą rozczarował. Co zatem takiego sprawiło, że prezydent Gliwic zaczął mieć nagle węża w kieszeni? Sukcesy Piasta na krajowej arenie przysporzyły w tym roku klubowi dodatkowe profity – więcej zarobił za zdobycie mistrzostwa, z praw do transmisji, z transferów Joela Valencii i Patryka Dziczka (blisko cztery miliony euro), a także pozyskał w charakterze sponsora jedną z dużych firm bukmacherskich, dla której na logo przeznaczył centralne miejsce na koszulkach piłkarzy. Tak się składa, że wcześniej w tym miejscu umieszczane był herb Gliwic, którego w tej chwili na trykotach zawodników w ogóle nie ma.
Dlatego prezydent Frankiewicz w imieniu władz miasta, jakby nie patrzeć większościowego udziałowca gliwickiego klubu, wstrzymał wypłatę dotacji i jeszcze poprosił o przedstawienie szczegółowego wyjaśnienia, na co zostały wydane wcześniej przyznane dotacje z miejskiej kasy.

To jednak tylko burza w szklance wody. Działacze Piasta zapewne szybko naprawią błąd i umieszczą herb Gliwic na koszulkach, może nawet zdobędą się na przeprosiny. Stawiać się raczej nie będą, bo harda postawa wobec mecenasów nie jest w polskiej ekstraklasie postawą pożądaną, bo nawet tuczona rosnącymi z roku na rok, mimo słabnącego poziomu sportowego, wpływami z praw telewizyjnych i umów sponsorskich najwyższa klasa rozgrywkowa w polskim futbolu, bez żenady wyciąga łapki po pieniądze z samorządowych budżetów. W ostatnich pięciu latach do klubów ekstraklasy popłynęło z tego źródła ponad 320 mln złotych.

To nie jest świeży problem. Już w 2012 roku dotacjom dla profesjonalnych organizacji sportowych przyjrzała się Najwyższa Izba Kontroli. Według przepisów samorządy mogły dotować jedynie sport rekreacyjny, tymczasem wyszło na jaw, że cztery z sześciu skontrolowanych gmin (Poznań, Gdańsk, Wrocław, Bydgoszcz, Szczecin, Lublin i warszawska dzielnica Śródmieście) przekazały klubom sportowym 22,5 mln złotych. Skala zjawiska nie zmalała w kolejnych latach, mimo zmian we władzach samorządowych w wyniku wyborów, a nawet za rządów „dobrej zmiany”. Wręcz przeciwnie – szastający na lewo i prawo publicznymi pieniędzmi politycy PiS okazali się hojni także dla ludzi sportu. Cudze jak wiadomo zawsze wydaje się najłatwiej.

Pogląd, że samorządy powinny finansować budowę infrastruktury sportowej oraz proces szkolenie dzieci i młodzieży, jeszcze od biedy da się obronić, chociaż nie bardzo wiadomo dlaczego kluby sportowe nie partycypują w tego typu kosztach. Chociaż nie, to akurat nie jest od dawna żadną tajemnicą – polskie kluby lwią część swoich przychodów, także tych z publicznej kasy, przeznaczają na wynagrodzenia. Dla przykładu, w Miedzi Legnica, która w poprzednim sezonie spadła z ekstraklasy, pensje pochłaniały 96 procent wszystkich wydatków klubu. W Koronie Kielce, która ma niemieckich właścicieli, z miejskiej kasy płyną regularnie milionowe dotacje, a na płace idzie rocznie 86 procent dochodów. Warto w tym miejscu podkreślić, że w 2018 roku samorządy w różnych formach przekazały klubom ekstraklasy prawie 70 mln złotych bezzwrotnych dotacji, głównie pod pretekstem zapłaty za świadczone usługi promocyjne, a to oznacza, że tylko w ciągu minionej dekady ponad pół miliarda złotych z publicznych funduszy trafi do kieszeni przeciętnych na ogół piłkarskich kopaczy. Nie trzeba chyba dodawać, że są to pieniądze wydawane potem bez żadnej kontroli. A że jest to studnia bez dna, taniej raczej nie będzie. Wręcz odwrotnie. Chyba, że prezydent Frankiewicz znajdzie naśladowców.

 

Jan T. Kowalski

Poprzedni

Głos lewicy

Następny

Zaczyna nowy rozdział

Zostaw komentarz