29 marca 2024

loader

UEFA chce zakończyć sezon do 3 sierpnia

Przed koronawirusem muszą bronić się wszyscy, także piłkarze

Epidemia wciąż trwa, ale piłkarzy nikt nie zwalnia z obowiązków – ani kluby, ani krajowe federacje, ani też stojąca na szczycie futbolowej hierarchii FIFA. W miniony weekend prezydent UEFA Aleksander Ceferin podał, że graniczną datą zakończenia obecnego sezonu jest 3 sierpnia. Także w Polsce panuje przekonanie, że to realny termin.

Ta graniczna data zmieniała się już kilkakrotnie. Podczas pierwszej telekonferencji na szczycie europejskiej piłki, przeprowadzonej 17 marca, UEFA apelowała do władz krajowych federacji, żeby obecny sezon ligowy zakończyły do 30 czerwca, bo tego dnia kończą się kontrakty zawodnikom. Rozwój pandemii koronawirusa zmusił jednak piłkarskie władze do zmiany stanowiska i już 1 kwietnia oficjalnie podano, że rozgrywki mogą zostać przedłużone, a w klubom dano możliwość zawierania krótkoterminowych umów z tymi graczami, którym kończyły się one 30 czerwca, a byli ważnymi graczami w drużynach.
Stanowisko UEFA jak na razie zlekceważyła jedynie liga belgijska, która postanowiła zakończyć rozgrywki z uznaniem kolejności w tabeli po ostatniej rozegranej kolejce. Decyzja Belgów wywołała burzę w europejskiej federacji, a jej władze zagroziły nawet wykluczeniem belgijskich (i każdej innej ligi, która postąpi podobnie) wyrzuceniem z europejskich pucharów. Nie można było jednak przedłużać tego sezonu w nieskończoność, a już pojawiały się spekulacje, że na przykład Liga Mistrzów może skończyć się dopiero w połowie sierpnia.
Dlatego prezydent Aleksander Ceferin postanowił je przerwać i w wypowiedzi udzielonej niemieckiej stacji telewizyjnej ZDF oznajmił: „Wszystkie rozgrywki, także Liga Mistrzów i Liga Europy, muszą zostać zakończone do 3 sierpnia. Sytuacja jest nadzwyczajna, więc będzie można grać w tych samych terminach zarówno mecze ligowe, jak i w europejskich pucharach. Musimy być elastyczni”.
Piłkarze wrócą, kibice nie
Ale o ile piłkarze w czerwcu powinni wrócić do gry, to raczej na pewno przyjdzie im rywalizować bez udziału publiczności. „To oczywiste, że piłka nożna bez kibiców nie jest tym samym sportem, co z ich udziałem. Nie mamy jednak wyboru, bo w obecnej sytuacji lepiej jest grać bez kibiców na trybunach, ale mieć transmisje telewizyjne z meczów, bo dzięki temu kluby otrzymają pieniądze z tytułu praw telewizyjnych i od sponsorów” – stwierdził Ceferin.
Z najnowszych ustaleń wynika, że nasze piłkarskie ligi mają wznowić rozgrywki w połowie czerwca, o ile rzecz jasna epidemia koronawirusa zacznie do tego czasu wygasać. Taki termin najczęściej wymieniany jest w dyskusjach podczas wideokonferencji z udziałem klubów ekstraklasy i I ligi. Nie ma jednak pewności, czy uda się rozegrać wszystkie spotkania, bo zostało jeszcze sporo kolejek – w PKO Ekstraklasie 11, zaś w I lidze i II lidze po 12. Piłkarze musieliby grać praktycznie co trzy dni, a przecież pozostaje jeszcze do dokończenia rywalizacja w Pucharze Polski.
Nikt jednak w naszym futbolowym światku nie kwestionuje tych planów, wręcz przeciwnie – panuje powszechna determinacja, żeby z tego rozwalonego kompletnie przez epidemię sezonu uratować tyle pieniędzy, ile się tylko da. Straty zapowiadają się jednak potężne i w klubach już słychać dzwony alarmowe. Władze większości z nich skorzystały już z możliwości obniżenia wynagrodzeń piłkarzy w usankcjonowanej przez rozporządzenie rady nadzorczej Ekstraklasy SA maksymalnej 50-procentowej opcji. Poinformowały o tym m.in. Śląsk Wrocław, Cracovia, Pogoń Szczecin, Wisła Kraków, Lechia Gdańsk. W pozostałych jeszcze toczą się w tej sprawie negocjacje, ale zawodnicy stoją w nich na straconej pozycji.
Nawet Legia tnie zarobki
Nawet w uchodzącej za najbogatszy w PKO Ekstraklasie klub Legii Warszawa pracę straciło już 40 osób zatrudnionych w działach marketingu, sprzedaży i obsługi medialnej, a pozostałym pracownikom, w tym także trenerom z wszystkich pionów szkoleniowych, płace obcięto o 50 procent. W tej sytuacji wątpliwe jest, by piłkarze uniknęli redukcji płac o połowę. A jest z czego kroić, bo Legia ma w swojej kadrze najwięcej zawodników zarabiających ponad 100 tysięcy złotych miesięcznie, a wśród nich rekordzistów ekstraklasy pod tym względem – Artura Jędrzejczyka (250 tys. złotych miesięcznie), Chorwata Domagoja Antolicia (150 000 zł), Janusza Gola (Cracovia, 130 000 zł), Duńczyka Christiana Gytkjaera (Lech Poznań, 120 000 zł), Holendra serbskiego pochodzenia Marko Vejinović (Arka Gdynia, 120 000 zł), Filipa Starzyńskiego (Zagłębie Lubin, 115 000 zł), Czarnogórca Marko Vesovicia (Legia, 113 000 zł), Litwina Arvydasa Novikovasa (Legia, 100 000 zł), Chorwata Ivana Runje (Jagiellonia Białystok, 100 000 zł), Słowaka Dusana Kuciaka (100 000 zł). Ta lista niekoniecznie musi odzwierciedlać stan faktyczny ani pod względem podawanych kwot, ani stworzonej na ich podstawie hierarchii.
Wysokość zarobków jest we wszystkich klubach pilnie strzeżoną tajemnicą, a jeśli jakieś wiadomości w tej kwestii wyciekają do mediów, zazwyczaj są to „przecieki kontrolowane”, służące do wywołania chwilowego wzburzenia opinii publicznej i nastawienia jej przeciwko „szokująco wysoko opłacanym piłkarzom”. Właśnie teraz mamy do czynienia z taką sytuacją, bo klubowi działacze właśnie zmuszają zawodników do zgody na 50-procentowe cięcia zarobków.
Sponsorzy wypowiadają umowy
Właściciel i prezes Cracovii Janusz Filipiak z powodu epidemii utknął w Szwajcarii i z tego kraju podejmuje decyzje. W wypowiedzi dla TVP Sport przyznał: „U nas wszyscy sponsorzy wypowiedzieli umowy, bo liga nie gra, więc nie mają reklamy, za którą płacą. Piłkarze mogą mieć roszczenia, tylko co z tego, skoro pieniędzy w klubowej kasie nie ma. A banki, o czym jestem przekonany, nie będą dawać klubom kredytów na pensje piłkarzy. To jest oczywiste. Tymczasem Canal+ zapłaci ostatnia transzę za prawa medialne dopiero jak rozgrywki zostaną wznowione. To nie będą przelewy wsteczne”.
Filipiak przyznał, że jego firma, Comarch, będzie musiała zmniejszyć finansowe zaangażowanie w Cracovię. Nie planuje jednak wyjścia z klubu i twierdzi, że poradzi sobie z utrzymaniem drużyny. „Na korzyść Comarchu działa to, że sprzedajemy usługi wirtualne. Cały czas obserwujemy biznesowy barometr firmy i on nie wygląda źle. Dlatego w tej chwili nie rozpatruję wycofania się z dalszego finansowania Cracovii. Ale na pewno rozważymy stopień zaangażowania. On na skali nie będzie wynosił zero, ale też nie sięgnie 100 procent jak do tej pory. Klub utrzymamy, ale tylko przy rozsądnych kosztach” – zapewnia właściciel Cracovii.

Jan T. Kowalski

Poprzedni

48 godzin sport

Następny

Nie mają gdzie trenować

Zostaw komentarz