

Donald Trump znów wstał lewą nogą. Prezydent Stanów Zjednoczonych rozpoczął piątkowy poranek 23 maja od ogłoszenia 25-procentowego podatku na iPhone’y produkowane w Indiach przez Apple’a, następnie rozszerzył go na wszystkie smartfony, po czym – wyraźnie zirytowany – zapowiedział w serwisie Truth Social, że od 1 czerwca obejmie cały import z Unii Europejskiej 50-procentowym cłem.
„Nasze rozmowy donikąd nie prowadzą” – grzmiał Trump, wyliczając rzekome winy Brukseli: „potężne bariery handlowe”, „podatek VAT”, „absurdalne sankcje wobec firm”, „bariery pozataryfowe”, „manipulacje walutowe”, „niesprawiedliwe pozwy przeciwko amerykańskim korporacjom”. Wszystko to, jego zdaniem, prowadzi do „niedopuszczalnego deficytu handlowego w wysokości 250 miliardów dolarów”.
Kilka godzin później, już w Gabinecie Owalnym, prezydent USA nie krył, że nie widzi sensu w dalszym szukaniu kompromisu z europejskimi partnerami. – Oni nie potrafią grać w tę grę – wściekał się. – A ja nie zamierzam grać na ich zasadach.
Nowa odsłona wojny handlowej
Groźba nałożenia drastycznych ceł na Unię Europejską to kolejny akt komercyjnej psychodramy, jaką Trump funduje światu. Rynki finansowe wciąż nie wiedzą, czy mają do czynienia z blefem, czy z realną eskalacją wojny handlowej na skalę globalną. Przypomnijmy: 2 kwietnia prezydent USA ogłosił „dzień wyzwolenia” – wprowadzając szereg ceł na import z całego świata, w tym podniesienie stawki na towary z UE do 20%. Gdy rynek obligacji zareagował chaosem, zgodził się na 90-dniowe zawieszenie broni – do 14 lipca. W tym czasie obowiązywać miały cła tymczasowe w wysokości 10%, a poszczególne kraje miały czas na wynegocjowanie indywidualnych porozumień.
W zamian za chwilowy rozejm Trump szczególnie chwalił się sukcesem negocjacyjnym z Wielką Brytanią oraz postępami rozmów z Chinami – tymi samymi, na które na początku kwietnia nałożył cła sięgające 145%, a później obniżył je do „zaledwie” 30%. Europa, jak stwierdził prezydent, pozostaje jednak jego głównym rozczarowaniem. Trzykrotnie powtarzał w ciągu miesiąca, że „Europejczycy są jeszcze wredniejsi niż Chińczycy”. I że wszystko trwa zbyt długo.
Zderzenie dwóch podejść
Jak zauważyła Agathe Demarais z Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych, żądania Trumpa odzwierciedlają „głęboką frustrację Amerykanów wobec spokojnego, profesjonalnego i biurokratycznego stylu negocjacyjnego Unii Europejskiej”. Kontrastuje on z impulsywnym, efektownym stylem Trumpa – nastawionym na szybkie, medialne sukcesy, a niekoniecznie na realne porozumienia.
Zrozumienie europejskich procedur – często spowalnianych przez spory między 27 państwami członkowskimi – nie mieści się w logice Trumpa. Dla niego liczy się tempo, efekt i twarda narracja. Dla Brukseli – konsensus i procedury.
Rozmowy w zawieszeniu
Do piątku 23 maja Komisja Europejska wierzyła, że możliwe będzie porozumienie – zakładające m.in. zwiększenie importu amerykańskiej soi i LNG o 50 miliardów euro, zniesienie ceł na samochody i wyroby przemysłowe oraz współpracę w dziedzinie energetyki, sztucznej inteligencji i ochrony środowiska. Liczono też na obniżenie ceł poniżej 10%.
Tymczasem największe spory dotyczyły właśnie sektora motoryzacyjnego – Unia Europejska nakłada 10-procentowe cło na auta z USA, podczas gdy Stany Zjednoczone tylko 2,5% na pojazdy z Europy. Jednak Europejczycy odpowiadają, że Trump nie uwzględnia szerszego bilansu: jeśli dodać do handlu towary także usługi i wpływy amerykańskich firm technologicznych, bilans handlowy UE z USA wcale nie wygląda niekorzystnie dla Waszyngtonu.
Głębszy konflikt wartości
Sekretarz skarbu Scott Bessent – mimo pojednawczego tonu na szczycie G7 – przyznał, że Biały Dom „czuje frustrację”. Amerykanie są rozczarowani, że UE nie zamierza podnieść ceł na Chiny, a przy tym utrudnia życie amerykańskim gigantom technologicznym przez politykę antymonopolową i regulacje konsumenckie. Tymczasem sam Trump – choć w kraju bezwzględny wobec Big Techu – za granicą staje w ich obronie.
Ale konflikt sięga głębiej niż tylko gospodarka. Dla administracji Trumpa Europa to dziś przeciwnik ideologiczny – kontynent „komisarzy politycznych”, „masowej imigracji” i „pseudoekologii”. Na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa wiceprezydent J.D. Vance kpił z europejskich obrońców wolności słowa, a później związał się politycznie ze skrajnie prawicową Alternatywą dla Niemiec.
Zarówno Trump, jak i jego otoczenie, pogardzają europejskim „humanizmem”, wrażliwością społeczną, a nawet ambicjami klimatycznymi. Ich zdaniem europejska moralna wyższość to pusty gest – szczególnie w sytuacji, gdy bezpieczeństwo Europy zależy od amerykańskich baz, energetyka od amerykańskiego gazu, a wzrost gospodarczy – sięgający zaledwie 0,9% – to tylko jedna trzecia tempa USA.
Realne konsekwencje
Choć Trump chętnie demonstruje pogardę wobec Brukseli, amerykańska gospodarka może boleśnie odczuć skutki eskalacji konfliktu. Wymiana handlowa z Unią Europejską przekracza 320 miliardów dolarów rocznie. Według analiz Bloomberg Economics, nowe cła mogą obniżyć amerykański PKB o 0,6% – głównie przez wzrost kosztów komponentów, chemikaliów i maszyn importowanych przez amerykański przemysł.
Trump wie, że musi dojść do porozumienia. Ale, jak w jego stylu, chce je wymusić nie dialogiem – lecz presją.