30 listopada 2024

loader

Lubię mocne teksty

Z MICHAŁEM ANIOŁEM, aktorem, rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Lubisz swoje imię i nazwisko, w tym właśnie zestawieniu?
Lubię, nawet czasem mnie bawi. Niedawno, po śmierci ojca, porządkowałem stare mieszkanie i znalazłem dwie bajki, które napisałem i zilustrowałem jako sześciolatek. Gdybym miał talent plastyczny i dostałbym się na Akademię Sztuk Pięknych, to myślę, że wystawa malarska pod takim imieniem i nazwiskiem miałaby wzięcie. Tamte bajeczki pisałem, drukowanymi literami i ilustrowałem wspólnie z bratem, pod firmą oczywiście „Nasza Księgarnia” i podpisałem je tak: napisał pół Michał Anioł i pół Sławomir Anioł.
O czym były te bajeczki?
O samotnym Dżonie i o samotnym Dicku. Wykorzystałem do tego kartki z dalekopisami PAP, które przynosił do domu mój ojciec, dziennikarz. Pamiętam, że to pisanie dawało mi niesamowite uczucie wolności, że mogę pisać co mi się żywnie podoba, podczas gdy w rzeczywistości byłem chłopcem stłamszonym, przestraszonym, nieśmiałym, zamkniętym sobie, nadwrażliwym. Poczucie wolności dawała mi jeszcze telewizja, to co można było zobaczyć na malutkich ekranach odbiornika „Wisła” i „Belweder”, zwłaszcza westerny, filmy przygodowe. Z kina pamiętam westerny „Rio Bravo”, „Vera Cruz”, „Siedmiu wspaniałych”, które potem chadzały też w telewizji z głosem Jana Suzina. Telewizja z Suzinem, Eugeniuszem Pachem i Edytą Wojtczak, to była wtedy przygoda. Poczucie wolności dawało mi też radio, ze skalą, na której były napisane nazwy miast i po której wodziło się gałką słuchając różnych języków.
Z kina wywiodłeś marzenie, żeby zostać aktorem?
Tak, już jako 9-latek, choć wcześniej chciałem być szoferem. Po latach polubiłem więc filmy drogi, takie jak „Strach na wróble”, „Swobodny jeździec”, czy „Nocny kowboj”. Ameryka zawsze kojarzyła mi się z wolnością, przez swoje odludzia, wolne przestrzenie, prerie, góry i kaniony. Nie lubię wielkich miast i tłoku, dlatego kompletnie nie pociąga mnie np. Japonia. A świat aktorski zawsze mnie pociągał.
No i 10 lat później przystąpiłeś do egzaminu w warszawskiej szkole teatralnej. Z czym wystąpiłeś przed komisją egzaminacyjną?
Zanim do tego doszło przyjeżdżałem rowerem na Miodową, żeby oglądać sławnych aktorów, ale ciągle miałem poczucie, że jestem za mało zdolny, za niski, za brzydki. A wystąpiłem z wierszem „Ocalonym” Tadeusza Różewicza. „Mam 24 lata, ocalałem prowadzony na rzeż…(…) Szukam mistrza i nauczyciela, niech przywróci mi wzrok, słuch i mowę, niech jeszcze raz nazwie rzeczy po imieniu, niech oddzieli światło od ciemności”. Zawsze pociągały mnie teksty mocne, konkretne, takie jak „Reduta Ordona”, „Bagnet na broń” czy „Pogrzeb prezydenta Narutowicza”, a nie liryka w rodzaju Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. I kiedy mówiłem tego Różewicza, zasugerowano mi, bym powiedział to jak na wiecu. Wyobraziłem więc sobie taki tłum, który słuchał Gomułki na placu Defilad 19 października 1956 roku i mocno wypowiedziałem ten wiersz.
Jaka była reakcja?
Cisza. Pomyślałem, że zrobiło to na komisji dobre wrażenie, a poza tym w końcu zostałem przyjęty.
Kto był w komisji?
Między innymi Andrzej Łapicki, wtedy bożyszcze, u szczytu sławy. Siedział sobie na luzie i kiedy zacząłem recytować „Pogrzeb prezydenta Narutowicza” Tuwima, powiedział: „Kochany, ty recytujesz, a powiedz to tak normalnie”.
Rektorem był wtedy Tadeusz Łomnicki, jak go wspominasz?
Genialny aktor, jeden z największych na świecie. To był nie tylko mój mistrz. Wspaniały hipnotyzer. Potrafił być straszny, wpadał w szały, ale bywał też czarujący, dowcipny, miał ogromnie bogatą osobowość.
„Solidarność” w 1981 roku bardzo źle go potraktowała…
Tak, odebrano mu ten Teatr na Woli, który stworzył, czyniąc go w pewnym momencie jednym z najlepszych teatrów Warszawy, a może i Polski. Odebrano mu sal« pod śmiesznym pretekstem odzyskania jej dla potrzeb kółka fotograficznego i wędkarskiego. On by¸ między młotem a kowadłem. Towarzysze z KC źle znosili jego nieposkromiony charakter nie pasujący do aparatu, a „Solidarność” potraktowała go jako strasznego kacyka partyjnego. Przed odejściem zdążył jeszcze wystawić sztukę Schaeffera, „Amadeusz”, o Mozarcie, z udziałem Romana Polańskiego. Trzeba sobie wyobrazić to wrażenie, jakie wywołała wielka gwiazda hollywódzka w tym teatrzyku na Woli. Dla mnie Łomnicki był ojcem teatralnym, tak jak matką Zofia Mrozowska, bardzo dla nas dobra i ciepła.
Byłeś na roku z Grażyną Szapołowską, Cezarym Morawskim, Marcinem Trońskim. Czujesz się spełniony w zawodzie?
W sumie tak, choć najważniejsze dla mnie role teatralne zagrałem nie Polsce, ale w Kanadzie, gdzie spędziłem 10 lat życia. To był Pozzo w „Czekając na Godota” Becketta. Nie mam w sobie jednak dość często w tym zawodzie występującej cechy zawiści w stosunku do dokonań innych. Umiem podziwiać kolegów. Mój ulubiony aktor polski to wspaniały, ale dobry i ciepły Janusz Gajos, a z obcych Al Pacino, Robert de Niro i Jack Nicholson.
Jakie realizacje filmowe ze swoim udziałem najlepiej wspominasz?
Oczywiście serial „Przyjaciele” Andrzeja Kostenki, „Podróże pana Kleksa”, czy „Pensję pani Flatter”, do której osobiście zaprosił mnie pan Stanisław Różewicz.
Dlaczego wyemigrowałeś na 10 lat do USA i Kanady?
To był rok 1987. Czułem się wypalony zawodowo, trochę za dużo balangowałem, miałem za sobą mnóstwo romansów i trzy małżeństwa. Poza tym pod koniec lat 70. narosły nastroje beznadziei, a ponadto namówiła mnie na to moja ówczesna dziewczyna. Dostałem azyl polityczny.
Byłeś zaangażowany w opozycję?
Nie czułem się jakimś specjalnym opozycjonistą, choć współpracowałem trochę z księdzem Popiełuszko. Polityka nigdy nie stała się moją pasją i tak jest do dziś. Pasją było aktorstwo, teatr. Na potwierdzenie tego przywołam takie zdarzenie. W Kanadzie próbowaliśmy w prywatnym mieszkaniu „Godota”. Grałem go tak ostro, tak głośno, że sąsiedzi, którzy myśleli, że kogoś mordują, wezwali policję, która weszła do nas z bronią. W latach 1989 – 1998 mieszkałem w Kanadzie i USA. Studiowałem w najstarszej amerykańskiej szkole aktorskiej „The American Academy of Dramatic Arts”, którą ukończyli m.in. Robert Redford, Kirk Douglas, Anne Bancroft i Grace Kelly. Grałem w teatrach kanadyjskich i serialach amerykańskich, „Millenium” (Twentieth Century Fox) oraz „The Sentinel” (Paramount Pictures).W Kanadzie prowadziłem studio aktorskie.
Co skłoniło Cię do powrotu?
Chęć ponownej zmiany, bo Ameryką już się nasyciłem. Ciekawość tej nowej Polski. Do powrotu namawiał mnie Tadeusz Łomnicki, mój mentor. Dostałem od niego list. Doszedł do mnie już po jego śmierci.
Masz jakąś swoją metodę pracy nad rolą? Jak n.p. przygotowałeś postać generała Kazimierza Witaszewskiego do realizacji „Afery mięsnej”, o sprawie Stanisława Wawrzeckiego?
Bronię się przed jakąś metodą. Do każdego zadania podchodzę indywidualnie. Miałem pewne wyobrażenie jak mam zagrać tego człowieka, symbol „betonu”, człowieka która miał straszną opinię stupajki, nazywanego „gazrurką”. Atmosfera gmachu byłego KC ułatwiła mi ożywienie w sobie takiego klimatu. Pomogła mi też pamięć takich filmów jak „Człowiek z żelaza” czy „Człowiek z marmuru” A. Wajdy.
Dziękuję za rozmowę.

MICHAŁ ANIOŁ – ur. 11 maja 1954 w Warszawie. Absolwent warszawskiej PWST (1977). W latach 1977-1984 by¸ aktorem warszawskiego Teatru Na Woli, 1984-1986 – Teatru Narodowego. Współpracował m.in. z takimi reżyserami, jak: Jerzy Krasowski, Tadeusz Łomnicki, Roman Polański, Ludwik Rene, Krystyna Skuszanka, Andrzej Strzelecki, Stanisław Tym. Debiutował w 1977 w „Zimowej opowieści” Szekspira jako Mamiliusz. Inne role, to m.in. Mały Mnich w „Życiu Galileusza”, Partyzant w „Do piachu”, Kapitan w „Niebezpiecznie, panie Mochnacki” , Zalotnik w „Amadeuszu”, Poeta w „Lilli Wenedzie, On w „Apetycie na czereśnie” A, Osieckiej. W Teatrze Telewizji, m.in.: 1977 – „Zimowa opowieść” w reż. Z. Mrozowskiej, 1981 – „Wesele” Wyspiańskiego jako Wojtek w reż. J. Kulczyńskiego, „Afera mięsna”, jako generał Witaszewski-Gazrurka”, w reż. J. Dymka. Na małym ekranie zadebiutował w serialu „Polskie drogi”. Zagrał też Michała Szczerbica w filmie „Karate po polsku” (1982), Studenta w „Pensji pani Flatter”, Kapitan Kwaterno w „Podróżach Pana Kleksa”, Mieczysława Kotlarczyka w „Karol. Człowiek, który został papieżem”. Seriale telewizyjne: 1976 – „Polskie drogi”, 1977 – „Lalka”, „Noce i dnie”, 1979 – „Przyjaciele”, 1987 – „Dorastanie”, 1988-1990 „W labiryncie”, 1997 – 2007: „Klan”. „Sukces”, „Miodowe lata”, „Na dobre i na złe”, „Samo życie”, „Na Wspólnej”, „Glina”, „Mrok”, „Kopciuszek”, „Kryminalni”. Od 2008 r. jest aktorem Teatru im. Osterwy w Gorzowie.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

55 lat spaghetti westernu

Następny

Dwie twarze Niemiec

Zostaw komentarz