Nie wiem, czy wyjdzie z tego cykl, ale ostatnio intensywnie się ukulturalniam, a nawet wylądowałem w loży. Choć ukulturalniam się i tam, gdzie nie ma lóż ani róż. Wylądowałem więc w innej epoce, śpiewogrze inspirowanej, być może Katarzyną Gaertner. Takie tam na cienkim szkle, malowanie. Historia miłości do (i w ) Solidarności, z wzajemnością i bez wzajemności.
W głowie miałem skojarzenia np. z musicalem Nędznicy. Ale ów powstał na podstawie klasycznego arcydzieła w dodatku znanego chyba wszystkim widzom jeśli nie z książki to z tej, czy innej filmowej adaptacji. Innym , moim, skojarzeniem był Bal Ettore Scoli, na którym oczy nie chciały mi się zamknąć z wrażenia, długo po wyjściu kina. Ale to też wyższa półka. Może dlatego, że w całym przetańczonym filmie nie pada ani jedno słowo. A co z wyobrażonym, w przedstawieniu, roku 1989? Nie wiem.
Należy docenić wysiłek aktorów włożony w inscenizację, taniec i niezły śpiew. A treści ? Wyłącznie liryczne. Narratorkami są kobiety: żona Wałęsy Danuta, żona Kuronia Elżbieta-Gaja, żona (pierwsza) Frasyniuka Krystyna. Spektakl jest tyleż o Solidarności, ile o miłości. Z tym, że ta miłość jest w nim bardziej prawdziwa niż Solidarność. W tej drugiej częściej słychać fałszywą nutę, tym silniej, im bardziej spektakl zmierza do finału. Nawet jeśli Frasyniuk faktycznie bardziej tęsknił za niebieskim samochodem niż za żoną i jego miłość do niej była mniejsza niż do kapitalizmu.
Spektakl tak naprawdę opowiada historie bohaterek, bo bohaterów jakby mniej. I te bohaterki są bardzie prawdziwe niż bohaterowie, bardziej szczere, i bardziej poważne. Bohaterowie, ich, i wyznawców „pozytywnego mitu”, są małostkowi jak Wałęsa, trochę tragiczni jak Kuroń, trochę marni jak Frasyniuk, i komiczni jak Kwaśniewski. Wiem, nie ta bajka ale to nie ja uczyniłem go w tym spektaklu głównym rekwizytem okrągłego stołu. Nie ja też wymyśliłem finałowy radosny taniec kobiet pierwszego, drugiego i trzeciego planu, głoszących pozytywny mit.
Ja nie mogę zapomnieć dalszego ciągu, życia po życiu i po spektaklu. Planu Balcerowicza, który nie upadł dzięki wsparciu Kuronia, konkordatu podpisanego przez Suchocką i Unię Demokratyczną, ustawy antyaborcyjnej przegłosowanej pomimo sprzeciwu milionów kobiet. Upadłych stoczni i PGR-ów. Osławionego Ursusa, który jak Jezus upadał trzy razy i jak on nigdy nie zmartwychwstanie.
Tak naprawdę mimo, iż potraktowany całkiem niepoważnie, okrągły stół, najbardziej się nadawał na Pozytywny Mit. Symbol pokoju i solidarności ponad podziałami. Ale bajka się skończyła gdy, całkiem pomięty w sztuce, Adaś Michnik rzucił hasłem – Wasz Prezydent Nasz Premier. I potem już poszło… I doszło do dziś, gdzie znowu trwa ustalanie, kto stoi dziś tam gdzie kiedyś stało ZOMO, kto śpiewa cienkim głosem a kto dudni basem.
I miał rację Bic Cyc, gdy śpiewał, nie, nie na tej scenie – Nie mów mi o miłości. Nie mów mi mitach. Pozwól żyć dziś i martwić się przyszłością.
1989 – Koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
Reżyseria: Katarzyna Szyngiera. Pomysł: Marcin Napiórkowski. Muzyka: Andrzej „Webber” Mikosz
Scenariusz: Marcin Napiórkowski, Katarzyna Szyngiera, Mirosław Wlekły
Teksty Patryk „Bober” Bobrek, Antoni Sztaba, Adam “Łona” Zieliński
Muzyka: Andrzej „Webber” Mikosz
Nie to nie jest recenzja. To wynurzenie starego szydercy (rocznik 1962).
Czytasz na własną odpowiedzialność.