1 grudnia 2024

loader

Inflacji nie dogonimy

fot. Unsplash

W 2023 roku średni wzrost płac nadal nie będzie nadążał za inflacją – mówi prof. SGH Elżbieta Mączyńska. Dodała, że jeśli gospodarstwa domowe będą biedniały, to odbije się to negatywnie kondycji kolejnych sektorów, co z kolei opóźni wejście gospodarki na ścieżkę szybkiego wzrostu.

W ocenie ekonomistki 2023 rok upłynie jeszcze pod znakiem inflacji, za którą nie będzie nadążać wzrost płac, co oznacza, że realna siła wynagrodzeń i oszczędności nadal będzie spadała. „Nie można wykluczyć, że w na początku 2023 roku inflacja jeszcze wzrośnie z obecnego poziomu 17,5 proc. i dopiero pod koniec 2023 roku wskaźnik wzrostu cen zmniejszy się do 8-10 proc.” – przypomniała ostatnie prognozy. Dodała, że przyczyną zwiększania inflacji w I kw. będzie m.in. zapowiadane przywrócenie 23 proc. VAT na paliwa.

Mączyńska przywołała prognozy, z których wynika, że 2023 rok przyniesie znaczący spadek tempa wzrostu PKB do ok. 1 proc. (obecnie jest to ok. 4 proc.). „Spowolnienie gospodarcze i inflacja przyczynią się do zmniejszenia zamożności gospodarstw domowych, choć w pewnym stopniu pomocą dla najmniej zarabiających stanowić będzie wzrost płacy minimalnej” – powiedziała. Przypomniała, że zgodnie z decyzją rządu od 1 stycznia 2023 r. płaca minimalna ma wzrosnąć z 3010 zł do 3490 zł, a od 1 lipca – do 3600 z brutto.

Uczona zastrzegła, że ochrona gospodarstw domowych jest niezwykle istotna, bowiem jeżeli będą one biedniały, to stracą na tym różne sektory. „Już obecnie takie sygnały płyną z sektora mieszkalnictwa, gdzie deweloperzy zmniejszają liczbę oddawanych i planowanych do oddania mieszkań” – wskazała. A mieszkalnictwo – jak wyjaśniła – tworzy popyt na rozmaite produkty innych branż, m.in. wyposażenia mieszkań czy AGD. Zaznaczyła, że budownictwo to sektor, który jako jeden z pierwszych popada w kryzys i zwykle później niż inne z niego wychodzi. „Zwłaszcza w warunkach niedostatku inwestycji publicznych” – dodała.

Oceniając wpływ spowolnienia wzrostu PKB na gospodarstwa domowe, profesor powiedziała, że „są one wysoce zróżnicowane pod względem wrażliwości na kryzys” W jej opinii, osoby o profesjach deficytowych takich jak: programiści, informatycy, lekarze czy kierowcy, spowolnienia gospodarczego i inflacji raczej nie odczują, a wielu z nich wciąż jeszcze może liczyć na sowite podwyżki. „Natomiast w szczególnie niekorzystnej sytuacji są osoby o niskich kwalifikacjach” – oceniła.

Pytana, czy wzrost płacy minimalnej nie przyczyni się do nakręcenia spirali cenowej, Mączyńska powiedziała, że teza jakoby rosnące w tempie 14 proc. r/r wynagrodzenia nakręciły inflację, jest wątpliwa. „Po pierwsze dane GUS o wzrośnie wynagrodzeń dotyczą tylko firm zatrudniających powyżej 9 osób, co oznacza, że nie uwzględniono mniejszych przedsiębiorstw, a także budżetówki, gdzie takiego wzrostu płac nie było” – wyjaśniła. Podkreśliła, że, wpływ tempa wzrostu wynagrodzeń na poziom inflacji bywa przeszacowywany. „To istotne tym bardziej, że wzrost płac nominalnych jest niższy aniżeli poziom inflacji, co oznacza, że w rzeczywistości płace realne obniżają się” – powiedziała. Według niej znacząca część podwyżek była następstwem decyzji producentów, którzy podnosili ceny dlatego, „że jest inflacja” , na wyrost. „To napędzało inflację bardziej niż wzrosty płac nominalnych” – wskazała.

Mączyńska zwróciła uwagę, że w listopadzie 2022, po raz pierwszy od roku, ceny produkcji sprzedanej przemysłu spadły o 0,5 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem (w październiku r/r ceny produkcji przemysłowej rosły o 23,1 proc., natomiast w listopadzie rdr – o 20,8 proc.). „To oznacza, że możliwości przerzucania wzrostów kosztów produkcji na produkt końcowy, czyli na konsumenta, wyczerpują się właśnie ze względu na spowolnienie gospodarcze” – zaznaczyła. Dodała, że producenci muszą dostosować swoje ceny do zmniejszającego się popytu, co powinno sprzyjać zmniejszaniu się poziomu inflacji. „Tyle, że zwykle następuje to z pewnym opóźnieniem” – zastrzegła.

W jej ocenie zarówno kryzys pandemiczny, jak i wojenny „tworzy podłoże do odchodzenie od bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu charakterystycznego dla krajów i środowisk bogatych”. Profesor przywołała tu sentencję tegorocznej noblistki z literatury francuski Annie Ernaux, że ”mnogość rzeczy maskuje deficyt myśl”. „Obecna kryzysowa multiplikacja wymusza bardziej refleksyjne podejście do wydatków i wzorców życia, skłania do oszczędności i proekologicznych zachowań” – podsumowała. „To właśnie m.in. dlatego, oczekuje się, że inflacja zacznie spadać około końca I kwartału 2023 r.” – dodała.

Jej zdaniem dysproporcje między inflacją a tempem wzrostu płac będą się powoli zmniejszać, nie powinno też być dużych zwolnień. Choć – jak zaznaczyła – wiele będzie zależało od polityki pracodawców. „Pracodawcy nauczeni doświadczeniem, jakie przyniosła pandemia, kiedy to najpierw w sytuacji lockdownu zwalniali pracowników, a potem, gdy gospodarka odbiła, mieli problemy z ich rekrutacją, starają się w miarę możliwości utrzymywać poziom zatrudnienia” – wskazała. Zaznaczyła też, że zatrudnienie nowej osoby jest zwykle czasochłonne i kosztochłonne „a poza tym przeważnie nowy pracownik nie uzyskuje od razu takiego poziomu produktywności jak ten o dłuższym stażu w danym przedsiębiorstwie”.

Pytana, co może być największym zagrożeniem dla polskiej gospodarki w 2023 r., powiedziała, że jest to „czynnik niepewności”. „Obecnie raczej nikt nie jest w stanie w pełni trafnie przewidzieć, jak ukształtuje się sytuacja geopolityczna, czy i w jakim stopniu będą się zaostrzać lub osłabiać występujące w wielu regionach świata konflikty militarne. Trudno też wyrokować jak to wpłynie na gospodarkę i sytuację gospodarstw domowych” – powiedziała. Podkreśliła, że obecnie podstawowe znaczenie ma wojna w Ukrainie i „nieprzypadkowo przywódcy wielu krajów podkreślają, że za rosyjską napaść na Ukrainę dziś płaci cały świat”.

pwr/pap

Redakcja

Poprzedni

Dobra płaca tylko dla anorektyka?

Następny

Zielona trawka na horyzoncie