Sprawa braci Zielińskich pokazała, w jaki sposób funkcjonują w Polsce urzędy i instytucje odpowiedzialne za walkę z dopingiem.
O tym, że sport jest dziś poważną gałęzią gospodarki, nie trzeba nikogo przekonywać. I jak to w gospodarce, w sporcie potrzebne są inwestycje – w infrastrukturę, a przede wszystkim w przygotowanie ludzi.
Takie inwestycje niestety nie zawsze się zwracają, czego przykładem jest inwestycja w braci Adriana i Tomasza Zielińskich. „Przegląd Sportowy” próbował obliczyć, ile kosztowały przygotowania Adriana Zielińskiego, mistrza olimpijskiego z Londynu, ale okazało się, iż dotarcie do dokładnych kwot jest praktycznie niemożliwe, więc można je tylko próbować oszacować.
Składa się na nie między innymi stypendium olimpijskie, które po zdobyciu złotego medalu na Igrzyskach Olimpijskich wynosiło około 7 tysięcy złotych miesięcznie – co daje 336 tysięcy w skali czterech lat. Adrian Zieliński przygotowywał się do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro indywidualnie. W związku z tym potrzebne były pieniądze na wyjazdy na zgrupowania i zakwaterowanie dla niego oraz jego trenera. Należy do tego doliczyć wynagrodzenie indywidualne trenera Adriana Zielińskiego, a także koszt wyżywienia, odżywek, suplementów diety oraz innych substancji, budujących siłę, a nie znajdujących się na liście substancji zakazanych. W sumie, „Przegląd Sportowy” ocenił, iż pełne czteroletnie przygotowania Adriana Zielińskiego do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro kosztowały w granicach miliona złotych.
Koszt przygotowań Tomasza Zielińskiego – mniej, bo np nie dostawał tak wysokiego stypendium, ale także nie mało.
Spieszą się powoli
Głośna, dopingowa wpadka obu braci jest oczywiście skandalem, ale na negatywną ocenę zasługuje także działalność naszych instytucji antydopingowych, które w skali roku również pochłaniają niemało pieniędzy.
Ponad 2,5 mln zł wynosi roczny budżet samej Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Komisja jest jednostka budżetową nadzorowaną i finansowaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki, składającą się m in z plenum Komisji, prezydium Komisji, biura Komisji, sekretariatu Biura Komisji, zespołu planowania badań i oceny wyników próbek biologicznych oraz komitetu wyłączeń z zakazu stosowania niektórych specyfików dla celów terapeutycznych. Do tego dochodzą oczywiście wielokrotnie wyższe środki finansowe przeznaczane na analizy laboratoryjne, przeprowadzane w warszawskim Laboratorium Antydopingowym przy Instytucie Sportu .
W wyniku zaniedbań w pracy wszystkich tych instytucji doszło do sytuacji, gdy przedstawienie wyników próbki A, pobranej od Adriana Zielińskiego jeszcze 1 lipca, nastąpiło dopiero w dniu 12 sierpnia, już na Igrzyskach Olimpijskich. Wskazuje to na brak odpowiedzialności i nieudolność.
Oczywiste jest bowiem, że jeżeli chodzi o mistrza olimpijskiego, a więc sportowca z najwyższej półki, przygotowującego się indywidualnie (wbrew stanowisku związku sportowego), będącego w dodatku bratem ciężarowca co do którego już były wątpliwości związane z podejrzeniem stosowania dopingu, to należało zrobić wszystko, żeby wynik próbki A Adriana Zielińskiego był znany jeszcze przed wyjazdem na Igrzyska Olimpijskie – i żeby przed rozpoczęciem rywalizacji można było ewentualnie poznać wynik jego próbki B.
Laboratorium jest samodzielne, nie podlega Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, a ponadto nie wie od kogo pochodzą próbki, zlecane do badania przez komisję. Nie może więc wybierać ich kolejności do badania według nazwisk. Skoro jednak komisja zlecała – to powinna zlecić także, by określone próbki były zbadane w pierwszej kolejności. Albo, co prostsze, powinna zadbać o to, by próbka od Adriana Zielińskiego została pobrana wcześniej niż w dniu 1 lipca.
Jak zbadają, to będzie
Instytut Sportu wyjaśnia, że czas badania wcale nie był za długi ponieważ od pobrania do wyniku upłynęło 41 dni, zaś w przypadku ciężarowców badania próbek mogą trwać około 6 tygodni. Jest to jednoznaczne potwierdzenie tego, że próbkę pobrano za późno. Należało ją pobrać w takim terminie, by jej wynik był znany przed Olimpiadą.
Nie wytrzymuje krytyki także tłumaczenie, że w laboratorium był poślizg z powodu dużego nawału pracy, przy badaniach pracuje za mało osób (tylko 18), a jeszcze w lipcu zdarzyła się awaria sprzętu (która jednak zdaniem kierownictwa laboratorium nie miała specjalnego znaczenia bo została usunięta po trzech dniach i dotknęła około 10 proc pobranych próbek).
Awarie nie mogą zdarzać się w gorącym, przedolimpijskim okresie. Trzeba było zadbać o to, aby do nich nie dochodziło. Jeśli zaś już się zdarzają, to należy tak zorganizować i przygotować pracę laboratorium, by żadne kłopoty nie mogły jej zdezorganizować. A skoro w laboratorium pracuje za mało osób, to trzeba było wziąć to pod uwagę z odpowiednim wyprzedzeniem i doprowadzić do tego, aby obsada personelu była wystarczająca.
Instytut Sportu wyjaśnia, że nie można mówić, iż wynik próbki został podany zbyt późno, ponieważ nie istnieją żadne przepisy, które określałyby w jakim terminie należy ukończyć badania oraz zobowiązywałyby kogokolwiek do przestrzegania wyznaczonych dat. Ważniejsza bowiem jest precyzja i pewność co do otrzymanego wyniku.
Czyli, nikt się nie musi śpieszyć i nikomu nie można nic za to zrobić. W przypadku funkcjonowania za publiczne pieniądze, takie podejście jest jednak niedopuszczalne. Trzeba tak organizować pracę, żeby te parametry (precyzja i pewność) były możliwe do osiągnięcia w określonym terminie. Czas badania nie może być dowolnie długi.
Wydaje się, że w przypadku badania próbki Adriana Zielińskiego wszyscy chcieli dobrze, ale jak to u nas, wyszło jak zwykle.
Do czasu opuszczenia przez niego wioski olimpijskiej nie było mowy o badaniu próbki B (to badanie przeprowadza się na wniosek sportowca). Ciekawe jednak, co by się stało, gdyby próbka B została w końcu zbadana, a wynik był negatywny? Czy Instytut Sportu i Ministerstwo Sportu i Turystyki, urzędy odpowiedzialne za organizację badań antydopingowych, zorganizują wtedy Zielińskiemu dodatkowy finał olimpijski, żeby mógł jednak wystartować?