Dziś w Polsce z łatwością można się zatruć w majestacie prawa. I nikt nie będzie za to odpowiedzialny
Wyglada na to, że Główny Inspektor Sanitarny i jego służby, dotychczas nie przemęczali się nadmiernie działaniami, mającymi sprawić, aby na polski rynek nie trafiały szkodliwe suplementy diety.
GIS a priori uznał, że suplementy diety nie stanowią zagrożenia dla zdrowia i życia, jeżeli są stosowane zgodnie z zaleceniem zamieszczonym na opakowaniu. Przyjęcie takiego założenia bardzo upraszcza pracę, bo własciwie już nic nie trzeba sprawdzać.
I tak też postępował Główny Inspektorat Sanitarny. „Organy Inspekcji Sanitarnej nie wykonywały w ogóle kompleksowych badań prób suplementów pod kątem zgodności faktycznego składu suplementu ze składem umieszczonym na opakowaniu” – w ten sposób Najwyższa Izba Kontroli podsumowała „pracę” GIS.
To co dobre?
Izba postanowiła więc wyręczyć polskie służby sanitarne – i zleciła badanie losowo wybranych suplementów diety Narodowemu Instytutowi Leków (w celu określenia grup i liczby komórek różnych drobnoustrojów) oraz Łódzkiemu Parkowi Naukowo-Technologicznemu (aby dokonać analizy jakościowej poszczególnych związków).
Suplementy do badań zostały wybrane przypadkowo, ale efekt badań NIK był zdumiewający. W prawie 40 proc przypadków stwierdzono obecność niewykazanych w składzie szczepów drobnoustrojów oraz niższą, niż deklarowana na opakowaniu, liczbę bakterii probiotycznych.
Jeden suplement zakażony był grzybami. W innym wykryto zanieczyszczenie bakteriami chorobotwórczymi Enterococcus Faecium, czyli tzw. kałowymi. Ich obecność stwarzała poważne zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia ludzi.
NIK poinformowała więc o tym Głównego Inspektora Sanitarnego, aby podjęto działania zmierzające do wycofania skażonej partii produktu. Nie można jednak powiedzieć, by służby sanitarne natychmiast ruszyły do akcji. Do 3 lutego 2017 r. wycofano zaledwie 16 317 sztuk opakowań (163 tysiące kapsułek) tego świństwa. Reszta, czyli 165 327 opakowań (ponad 1,65 miliona kapsułek) została w międzyczasie już sprzedana i najpewniej zjedzona.
W kolejnym przypadku, po otrzymaniu w grudniu 2015 r. wyników badań laboratoryjnych wykazujących skażenie suplementu produktami, podobnymi strukturalnie do amfetaminy, Główny Inspektor Sanitarny zareagował dopiero po czterech miesiącach. Podjęte przez GIS działania spowodowały wycofanie z rynku zaledwie 316 opakowań tego produktu, podczas gdy łącznie od 2012 r. tylko jeden dystrybutor sprzedał ich ponad 10 tys. (tj. ponad 900 tys. tabletek). Wspomniany suplement zawierał niebezpieczną dla człowieka substancję psychoaktywną DMT (dimetylotryptaminę), wymienioną w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii.
„Podkreślić należy, że nawet przy niewielkiej skali badań zleconych przez Najwyższą Izbę Kontroli, odsetek produktów zawierających niekorzystne dla zdrowia składniki jest bardzo wysoki” – stwierdza NIK. Na liście szkodliwych suplementów jest 38 pozycji, ale ich nazwy nie mają większego znaczenia, ponieważ gdy jakiś specyfik budzi podejrzenia, jego producenci zmieniają mu nazwę i sprzedają go nadal. .
Okazało się też, że aż 89 proc. badanych próbek nie miało obiecanej przez producentów zawartości żywych bakterii probiotycznych. Te, które je miały – miały krótko. Bardzo szybko, oczywiście jeszcze w okresie przydatności do spożycia, następował bowiem spadek liczby żywych komórek bakterii. Zdarzało się, że liczba żywych, korzystnych dla zdrowia bakterii, w części próbek spadała miliardkrotnie.
„Jako nieskuteczny oceniono nadzór Głównego Inspektora Sanitarnego nad podległymi organami Inspekcji Sanitarnej odpowiedzialnymi za każdorazowe i natychmiastowe eliminowanie z obrotu niebezpiecznych produktów” – podkreśla NIK.
Gdyby nawet jednak służby sanitarne wykonywały swe obowiązki jak należy, niewiele by to zmieniło, bo do inspekcji sanitarnej często zgłaszane są produkty, które wcale nie mają trafić na rynek. Ich zgłoszenie ma na celu jedynie „sondowanie opinii” GIS co do ich składu – i odwracanie uwagi służb od produktów rzeczywiście kierowanych do sprzedaży.
Nam sprawdzać nie kazano
Wszystko to nie zmienia to faktu, że przykłady nieskuteczności działań GIS są bulwersujące. Z wybranych do kontroli 45 suplementów diety, które nie powinny być wprowadzone do obrotu z uwagi na zawartość niedozwolonych składników, aż 38 w czasie prowadzenia badań kontrolnych przez NIK, znajdowało się w sprzedaży. Co ciekawe, zawierały one składniki, kwestionowane przez Głównego Inspektora Sanitarnego z powodu stwarzania niebezpieczeństwa dla konsumentów.
Jak wskazywał Główny Inspektor, te substancje mogły wykazywać właściwości alergenne i rakotwórcze, powodować zatrucia pokarmowe, zakażenia dróg oddechowych i moczowych, zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych, przyczyniać się do powstawania ropni, zapalenia wsierdzia i osierdzia.
Także i Najwyższa Izba Kontroli informowała Głównego Inspektora Sanitarnego o stwierdzeniu bezpośredniego niebezpieczeństwa dla zdrowia lub życia ludzkiego. Zgodnie z opinią powołanego w trakcie kontroli NIK biegłego, wykryte składniki mogą wchodzić w interakcje z lekami, na przykład stosowanymi w terapii migreny, leczeniu zaburzeń i chorób psychicznych, a zwłaszcza inhibitorami. Mogą też powodować drażliwość, irytację, objawy podobne do maniakalnych a także (choć rzadziej) depresję.
Biegły wskazał też, że spożycie obecnych w szkodliwych suplementach azotanów (w stężeniu dużo wyższym od akceptowanego przez nasz organizm) powoduje ich wchodzenie w reakcje z białkami. Powstaje wówczas tzw. N-nitrososarcosine (NSAR), która jest substancją rakotwórczą.
Mimo tej całej wiedzy, GIS nie doprowadził do wycofania ze sprzedaży szkodliwych specyfików.
„Główny Inspektor nie podjął wystarczających działań w celu wyeliminowania zagrożeń” – oceniła NIK. Według stanu na 3 lutego 2017 r., 33 z kwestionowanych 38 suplementów diety zawierających szkodliwe substancje, nadal znajdowało się w sprzedaży (głównie internetowej).
W marcu 2016 r., na jednej ze stron internetowych oferujących suplementy diety, dostępne było ogłoszenie oferujące substancję, zwaną pigułką gwałtu. Najwyższa Izba Kontroli zawiadomiła policję, która ustaliła, że właścicielem tego serwisu jest operator z Izraela. Poinformował on, że nie ma możliwości ustalenia konkretnych namiarów, gdyż nie przechowuje logowań swoich klientów. Ogłoszenie to jest więc wciąż obecne w sieci – i cyklicznie „odświeżane”. Żeby przyciągało większą liczbę klientów, ostatnio dodano informację, że pigułka gwałtu jest po kilkunastu godzinach całkowicie usuwana z organizmu, więc nie można wykryć i udowodnić jej podania.
Zwyczajna bezczynność
Jak podkreśla NIK, w Głównym Inspektoracie Sanitarnym nie monitorowano działań niepożądanych występujących w wyniku stosowania suplementów. Zadanie to powierzono Zespołowi do spraw Suplementów Diety – organowi opiniodawczo-doradczemu GIS, działającemu w ramach Rady Sanitarno-Epidemiologicznej. Zespół jednak nie realizował tego zadania (a także i innych, ważnych dla bezpieczeństwa osób które konsumują suplementy).
W przypadku, delikatnie mówiąc, opieszałości Głównego Inspektora Sanitarnego, można powiedzieć, że przykład idzie z góry. Również i Minister Zdrowia nierzetelnie bowiem wypełniał obowiązki związane z nadzorem nad przestrzeganiem przepisów dotyczących suplementów diety. „Minister Zdrowia nie dokonywał oceny ryzyka, nie analizował prawdopodobieństwa wystąpienia zdarzeń niepożądanych, niebezpiecznych lub wyrządzających szkodę” – stwierdza NIK.
Minister Zdrowia nie zapewnił też warunków, koniecznych do pracy Rady do Spraw Monitoringu Żywności i Żywienia. Czym bezczynna Rada bynajmniej się nie martwiła.
„Rada nie realizowała przypisanych jej zadań, a Minister Zdrowia nie egzekwował od niej przygotowywania stosownych opracowań, przyjmując bierną postawę i uznając, że brak aktywności Rady nie miał wpływu na efektywność monitoringów w zakresie bezpieczeństwa żywności i żywienia” – podkreśla Izba.
I w ten oto sposób, zapisany w ustawie o bezpieczeństwie żywności, ważny organ opiniodawczy stał się organem fasadowym, niewpływającym w żadnym stopniu na zapewnienie bezpieczeństwa ludziom konsumującym suplementy. Co więcej, NIK dodaje, że trudno w tej chwili ustalić, czy Rada do Spraw Monitoringu Żywności i Żywienia w ogóle istnieje.
Żeby tylko czegoś nie zrobić
Biorąc pod uwagę, że Główny Inspektor Sanitarny i jego zespół niespecjalnie przykładają się do eliminowania zagrożeń, jakie niosą suplementy, NIK stwierdza: „Rynek suplementów diety w Polsce ocenić należy jako obszar wysokiego ryzyka zdrowotnego, niedostatecznie zdiagnozowanego i nadzorowanego przez służby państwowe odpowiedzialne za bezpieczeństwo żywnościowe”
Potem, jak tradycyjnie w podobnych sytuacjach, Najwyższa Izba Kontroli wzywa do objęcia tego obszaru szczególnym nadzorem, egzekwowania wszystkich obowiązków od stosownych organów, podjęcia odpowiednich działań prawno-organizacyjnych, zaostrzenia kar itd. itp., jakby miało to cokolwiek pomóc. Oczywiście nie pomoże, bo nie w procedurach problem, lecz w typowej polskiej bylejakości i niesolidności.
Charakterystyczna jest reakcja Głównego Inspektora Sanitarnego na uwagi krytyczne NIK. Otóż, GIS naturalnie nie zgadza się z zarzutami NIK, zarzucając Izbie nierzetelnośc w wyciąganiu wniosków i szukanie sensacji. „Uogólnione wnioski wysnuwane na podstawie kilku próbek, dotyczące rynku na którym znajduje się kilkanaście tysięcy produktów, mają posmak taniej sensacji” – odpowiada GIS.
GIS uważa też, że prawo unijne nie przewiduje, by kontrolowanie suplementów diety mogło blokować ich wchodzenie na rynek – i radzi, by NIK ze swymi uwagami zwróciła się wprost do Komisji Europejskiej. Czyli przekaz brzmi: odczepcie się, my na pewno nie zmienimy naszych metod.
Tak więc, Główny Inspektorat Sanirtarny zachowuje się w sposób typowy dla bardzo wielu polskich urzędów zobowiązanych do czegokolwiek – nie szuka sposobu jak coś zrobić, ale szuka pretekstu by tego nie robić. I między innymi właśnie dlatego tutaj jest jak jest.