Te szkodliwe często substancje, zwykle trafiają do sprzedaży w naszym kraju bez żadnej kontroli. Inspekcja sanitarna działa tak, że możliwość skutecznego nadzorowania rynku suplementów po prostu nie istnieje.
Na polski rynek z łatwością trafiały i trafiają suplementy diety – różne substancje, w założeniu odżywcze, w rzeczywistości często szkodliwe, a co gorsza oferowane przez producentów w sposób, udający że są lekami – co ma wzbudzić większe zaufanie klientów i pobudzić sprzedaż.
Ta łatwość wkraczania na rynek spowodowana jest tym, że wprowadzenie do sprzedaży suplementu diety wymaga ze strony przedsiębiorcy jedynie prawidłowego złożenia powiadomienia do organu nadzoru, którym jest Główny Inspektor Sanitarny. Spełnienie tego warunku formalnego umożliwia już nieograniczony handel zgłoszonym produktem.
Ten obowiązujący w Polsce system notyfikacji pozwala wprowadzić do obrotu suplement diety natychmiast po złożeniu powiadomienia.
Każdemu wolno wszystko
Bramą do szerokiego napływu dowolnych specyfików na nasz rynek, jest przepis, mówiący, że procedura weryfikacji prawidłowości takiego powiadomienia, ani ewentualne wszczęcie postępowania wyjaśniającego, mającego zbadać oferowany specyfik, nie wstrzymują sprzedaży zgłoszonego suplementu (!).
Takie właśnie mamy w naszym kraju przepisy, które sprawiają, że nadzór sanitarny stał się fikcją. Oznacza to, że w czasie trwających postępowań wyjaśniających, niezweryfikowany produkt – który niejednokrotnie zawiera niedozwolone, szkodliwe dla zdrowia składniki – może bez przeszkód znajdować się w sprzedaży. Oczywiście stwarza to możliwość wystąpienia zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia konsumentów.
Co gorsza, sprawdzanie powiadomień obejmuje tylko część suplementów sprzedawanych w Polsce. „Na tle rozmiarów podaży i spożycia możliwość prawdziwie skutecznej kontroli rynku suplementów przez organy Inspekcji Sanitarnej po prostu praktycznie nie istnieje” – stwierdza Najwyższa Izba Kontroli.
Wobec połowy ogólnej liczby powiadomień z lat 2014-2016, to jest około 6 tysięcy, w ogóle nie rozpoczęto procesu weryfikacji. Oznacza to, że nie podjęto nawet żadnej próby ustalenia, czy wprowadzane produkty są rzeczywiście bezpieczne dla konsumentów.
Sprawdzanie przez 8,5 roku
Nie oznacza to bynajmniej, że w przypadku tych suplementów, które jednak postanowiono zweryfikować, podejmowane działania zapewniały konsumentom bezpieczeństwo. Uniemożliwiał to niewiarygodnie długi czas realizacji procedur sprawdzających.
Otóż, jak zbadała NIK, średni czas trwania weryfikacji suplementów w latach 2014-2016 wynosił 455 dni (maksymalnie 817 dni, czyli grubo ponad dwa lata).
To i tak ekspresowe tempo, bo postępowania wyjaśniające wszczęte we wcześniejszym okresie, czyli w latach 2009-2010, trwały średnio blisko 2.300 dni (ponad sześć lat), przy czym najdłuższe z tych postępowań – ponad 3.100 dni (ok. 8,5 roku).
I bardzo myliłby się ten, kto by przypuszczał, że GIS od razu rzucał się do badania suplementów. Od chwili przekazania powiadomień do Głównego Inspektora Sanitarnego upływało średnio niemal 8 miesięcy (a maksymalnie blisko 1,5 roku) zanim GIS rozpoczynał jakiekolwiek dzialania weryfikacyjne.
Zanim się zatrujesz
Tak długie terminy zamieniają procedury weryfikacyjne w kpiny – bo zanim zostanie wychwycony jakiś szkodliwy specyfik, jego producent, wiedząc, że trwa postepowanie wyjaśniające, może dziesięć razy zmienić skład czy nazwę swych suplementów – po czym złoży nowe powiadomienie. które albo będzie badane równie powoli, albo wcale.
I przez cały czas trwania tych nadzwyczaj opieszałych postępowań, rozmaite szkodliwe wyroby mogą być w majestacie prawa, bez żadnych przeszkód, sprzedawane polskim klientom.
W dodatku, razem z rynkiem legalnych suplementów, wprowadzanych do obrotu na podstawie powiadomień, w Polsce funkcjonuje potężna szara strefa, opanowana przez pokątnych producentów, gdzie nikt już sobie nie zawraca głowy wysyłaniem żadnych informacji dla GIS.
Dla konsumentów nie ma aż tak wielkiej różnicy, czy łykają suplement legalny, oferowany do sprzedaży ma podstawie formalnego powiadomienia, czy taki, którego nikt nie dopuścił do sprzedaży. I w jednym, i w drugim przypadku mogą się zatruć.
W przypadku suplementów nielegalnych – jednak nieco częściej. Duże, znane firmy wykorzystują bowiem raczej legalne kanały sprzedaży suplementów (zwłaszcza, że w Polsce nadzwyczaj łatwo można je sprzedawać zgodnie z przepisami). A ponieważ ludzie siłą rzeczy chętniej kupują produkty właśnie tych znanych, dużych firm, więc w Polsce szerzy się proceder podrabiania suplementów.
Nie jedzmy tego
Zyskowny rynek powoduje, że oryginalne produkty zaczynają być coraz częściej zastępowane przez fałszywki. Ten fałszerski rynek jest obecnie nie do oszacowania ani przez instytucje publiczne, ani przez firmy zajmujące się badaniami konsumenckimi. Biorąc zaś pod uwagę ogólne zainteresowanie konsumentów suplementami diety, fałszywki udające produkty znanych firm (na ogół nieco tańsze od oryginałów) mogą cieszyć się dużą popularnością.
Tak więc, powinniśmy zawsze mieć na względzie, że łykając jakikolwiek suplement diety, spożywamy substancje przez nikogo nie badane, o nieznanym składzie, niewiadomym oddziaływaniu i nie sprawdzanych skutkach ubocznych.
Zastanówmy się zatem, czy naprawdę warto ryzykować? Suplementy to nie są lekarstwa, które mają nas leczyć i podlegają dość wnikliwym kontrolom. Suplementów nikt zaś skutecznie nie kontroluje – a poza tym ich konsumowanie nie jest do niczego potrzebne.