18 listopada 2024

loader

Jest i będzie jako tako

fot. Unsplash

Mimo spowolnienia gospodarczego firmy starają się utrzymywać zatrudnienie, a część planuje podwyżki – powiedziała prof. SGH Elżbieta Mączyńska. Jak wskazała, możliwość pracy zdalnej jest postrzegana przez pracowników jako korzyść porównywalna z kilkuprocentową podwyżką.

Według Mączyńskiej sytuacja na rynku pracy jest obecnie dobra, o czym – jak zaznaczyła – świadczą dane GUS za listopad (zatrudnienie rdr wzrosło o 2,3 proc., a mdm o 0,1 proc.). Jak zastrzegła, nie można przy tym wykluczyć, że w warunkach spowolnienia gospodarczego firmy mogą natrafić na barierę popytu na produkowane wyroby, przez co będą musiały redukować zatrudnienie. Już teraz zachodzi to w niektórych przedsiębiorstwach – dodała.

„Na przykład Velux, jeden z największych producentów okien, ale także markiz i rolet, ze względu na spadek zamówień najpierw zdecydował się na wprowadzenie skróconego, czterodniowego tygodnia pracy (przy zachowaniu poziomu wynagrodzeń). Jednak w związku z nadal spadającym popytem i pesymistycznymi prognozami rynkowymi rozpoczął zwolnienia grupowe. Z podobnymi problemami boryka się też Facro. Producent zmniejszył tygodniowy wymiar czasu pracy i poszukuje optymalnych rozwiązań w sferze racjonalizacji zatrudnienia” – przypomniała ekonomistka.

Podkreśliła, że w warunkach spowolnienia wzrostu gospodarczego nie tylko w kraju, ale i za granicą pracownicy mają świadomość, że sytuacja na rynku pracy może się pogarszać. „I chociaż tempo wzrostu płac nie nadąża za inflacją, to dla nich ważniejsze jest w takiej sytuacji utrzymanie zatrudnienia niż walka o podwyżki. Bo co z tego, że je wywalczą, jeśli firma nie uniesie takiego ciężaru kosztów i będzie zmuszona do redukcji zatrudnienia?” – zauważyła.

Mączyńska oceniła, że obecnie trudno jest wyrokować, jak będą zachowywały się firmy w 2023 roku. Na razie przedsiębiorcy starają się utrzymywać zatrudnienie, a niemała część z nich planuje nawet podwyżki płac.

Ekonomistka powołała się na ostatnie badania „Barometru Polskiego Rynku Pracy”, z którego wynika, że 53 proc. przedsiębiorstw rozważa zwiększenie wynagrodzeń. Przy czym – jak wskazała – 17 proc. pracodawców planuje podwyżki w związku z podniesieniem płacy minimalnej (od 1 stycznia wzrośnie ona do 3490 zł brutto, a od lipca o kolejne 360 zł), 22 proc. przedsiębiorstw planuje wyrównywanie płac w proporcji do inflacji, a 14 proc. zamierza podnieść pensje bez względu na inflację i wyższą płacę minimalną.

Zdaniem ekspertki na rynku pracy są grupy pracowników w zawodach deficytowych, którzy mają świadomość, że są cenni i mogą skutecznie upominać się o podwyżki – m.in. specjaliści z branży IT, lekarze czy kierowcy. Zaznaczyła, że reakcje pracowników i pracodawców uzależnione są nie tylko od branży, ale też od sytuacji na rynku pracy w regionie, gdzie funkcjonują.

„Generalnie wszędzie tam, gdzie występują deficyty pracowników, zatrudnieni mogą oczekiwać podwyżek płac, dzięki czemu są w jakimś stopniu zabezpieczeni przed inflacją i spowolnieniem gospodarczym” – podsumowała. Zastrzegła zarazem, że jeśli spowolnienie potrwa dłużej, nie można wykluczyć większych redukcji zatrudnienia, a nawet stagflacji, czyli jednoczesnego występowania inflacji, spadku produkcji i popytu oraz wzrostu bezrobocia.

Profesor SGH pytana o wpływ emigrantów z Ukrainy na polski rynek pracy wskazała, że wypełniają oni lukę, która pojawiła się już kilka lat temu – głównie w usługach i produkcji. Oceniła przy tym, że ani Polska, ani Unia Europejska nie jest dostatecznie przygotowana na optymalne rozwiązywanie problemów migracyjnych. Zauważyła, że do tej pory nie powstała np. zintegrowana, kompleksowa baza danych o imigrantach, obejmująca informacje o ich kwalifikacjach, doświadczeniu i preferencjach zawodowych. Według Mączyńskiej dysponowanie taką bazą jest niezbędnym warunkiem optymalnego zagospodarowywania zawodowego potencjału imigrantów.

„Straciliśmy wielką szansę na zgromadzenie takich danych i zidentyfikowanie tego potencjału, chociażby podczas procedur nadawania migrantom numerów PESEL” – wskazała. Podkreśliła, że znaczna liczba osób, które przyjechały do naszego kraju po wybuchu wojny w Ukrainie, ma wyższe wykształcenie, ale wiele z nich z konieczności podejmuje prace poniżej swoich kwalifikacji. „A to oznacza utracone możliwości ekonomiczne dla nich samych i dla gospodarki„ – dodała. W ocenie Mączyńskiej przy tworzeniu kompleksowych baz danych o imigrantach cenne i zasadne byłoby wykorzystywanie m.in. cyfrowego doświadczenia czołowych firm tworzących takie bazy i gospodarujące nimi poprzez zrobotyzowane narzędzia i modele. „W czołówce pod tym względem sytuują się np. takie instytucje, jak ZUS czy największe banki” – przypomniała.

Pytana o wpływ, jaki będzie miało na gospodarkę znowelizowane prawo pracy, profesor zaznaczyła, że jednym z ważnych zmian jest wprowadzenie do Kodeksu pracy regulacji dotyczących pracy zdalnej. Przepisy przewidują zarówno formy pracy zdalnej całkowitej, jak i formy hybrydowe, czyli łączenie pracy zdalnej i stacjonarnej. Podkreśliła, że nierzadko jest to traktowane przez pracowników jako korzyść ułatwiająca godzenie pracy zawodowej z innymi obszarami życia. Powołała się przy tym na dostępne wyniki badań, które wykazują m.in., że możliwość pracy zdalnej jest postrzegana przez pracowników jako równowartość ok. 7-proc. podwyżki wynagrodzenia. „Wynika to m.in. z tego, że praca zdalna umożliwia oszczędność czasu i oszczędności na kosztach dojazdu czy wydatkach na ubrania” – wyjaśniła.

Zdaniem Mączyńskiej zasadnym rozwiązaniem jest też zawarte w nowym Kodeksie pracy obowiązkowe oskładkowanie umów zlecenia. Przyznała, że może to wpłynąć na zmniejszenie wynagrodzenia na rękę, lecz zarazem zwiększa bezpieczeństwo emerytalne poprzez powiększanie emerytalnego kapitału pracowników. „Ozusowanie zleceń zmniejsza przy tym możliwości manipulacji podatkowych, w tym sztucznego, niezgodnego z rzeczywistością nadużywania zleceń kosztem etatu” – oceniła profesor SGH. 

tr/pap

Redakcja

Poprzedni

Mistrzostwa świata szczypiornistów czas zacząć

Następny

Nie dla Polski Roberto Martinez