Dlaczego w Polsce musi upadać coraz więcej przedsiębiorstw?
We wrześniu nastąpił szybki wzrost liczby upadłości firm w Polsce. Co gorsza, liczba plajt rośnie już trzeci miesiąc z rzędu. Dzieje się tak mimo zadowalającego i systematycznego tempa rozwoju naszej gospodarki.
Upadłości najczęściej ogłaszane były w przypadku firm usługowych, co może być efektem wyższych kosztów pracy. Coraz więcej bankructw jest także w handlu hurtowym. Mimo wzrostu gospodarczego, liczba upadłości nie zmniejsza się już także w przemyśle (gdzie wcześniej spadała). Najwięcej plajt jest na wschodzie kraju, już chyba skazanym na odwieczne bycie Polską B, ale i także w uprzemysłowionych województwach południowo-zachodnich.
Mocniejsze centrum, słabsze boki
Upadłości w ujęciu terytorialnym wyglądają tak, że województwa centralne, w których jest nieco lepiej, rozdzielają obszary pogorszenia koniunktury na wschodzie i południowym zachodzie kraju.
W Polsce południowo-zachodniej największe problemy przeżywa sektor produkcyjny (Śląsk) i budowlany (Dolny Śląsk). Upada także wiele firm związanych z obsługą sektora wydobywczego, realizacją inwestycji przemysłowych i naprawą już działających urządzeń.
Na wschodzie kraju, we wrześniu z coraz większym natężeniem odczuwalne są skutki zamierającego ruchu granicznego (który Polska zawiesiła z Rosją) oraz spadku turystyki zakupowej naszych sąsiadów ze wschodu. W w efekcie upadają tam głównie firmy handlowe.
We wrześniu, jak policzyła firma Euler Hermes zajmująca się ubezpieczeniami gospodarczymi, doszło do upadłości 86 polskich przedsiębiorstw, wobec zaledwie 47 we wrześniu ub.r. Także i w całym 2016 r. jest ich więcej. Od początku roku ogłoszono informacje o 589 upadłościach wobec 574 w tym samym okresie ubiegłego roku.
Specjaliści oceniają, że Rubikon upadłości został przekroczony. Przewidują, że ich liczba będzie już rosła, nawet w dotychczas najlepiej radzącym sobie pod tym względem sektorze transportu.
Przyczyny rosnącej liczby plajt są zróżnicowane, zależnie od branży.
Jeśli chodzi o firmy budowlane, to cierpią one z powodu wyraźnie mniejszych inwestycji. Kłopoty finansowe tej branży są spowodowane także znacznymi obciążeniami, związanymi z inwestycjami z lat ubiegłych
W handlu hurtownie mają kłopoty już od wielu miesięcy. Powodem jest skracanie łańcucha dostaw przez producentów – coraz wyraźniejsza jest tendencja bezpośredniego docierania na rynek, do sklepów, z pominięciem właśnie hurtu
Rosnące zagrożenie wzrostem liczby upadłości wpływa też na to, że banki zaczynają zmieniać formy finansowania przedsiębiorstw na mniej korzystne – co może z kolei powodować dalszy wzrost liczby upadłości.
Mamy więc do czynienia z samonapędzającym się (a właściwie napędzanym przez negatywne decyzje banków) mechanizmem, niekorzystnym dla naszej gospodarki
Usługi na trudnym zakręcie
Jak komentuje Tomasz Starus z Euler Hermes, gwałtowny wzrost upadłości nastąpił wcześniej, niż się tego można było spodziewać. Jeśli chodzi o kłopoty firm usługowych, to klienci zamawiający usługi ochrony, sprzątania, doradztwa, obsługi inwestycji itp. ciągle szukają oszczędności. Tymczasem na pracownikach coraz trudniej oszczędzać, na skutek wzrostu płacy minimalnej i programu 500 plus.
Usługi były wprawdzie nie jedyną polską branżą, prosperującą dzięki wyzyskowi, ale one szczególnie mocno korzystały dotychczas z niskich kosztów pracy. Dlatego w tej chwili teoretycznie możliwe są dwa rozwiązania: albo klienci korzystający z tych usług zgodzą się na wyższe ich ceny (co jest mało prawdopodobne), albo popyt na nie spadnie. Będą one świadczone tylko tam, gdzie to jest rzeczywiście niezbędne (na przykład, dotychczas ochrona służyła wielu firmom głównie jako źródło oszczędności na kosztach polis ubezpieczeniowych) oraz wkroczą na znacznie wyższy poziom technologiczny – z większym wykorzystaniem monitoringu (ochrona) czy urządzeń czyszczących (sprzątanie) itp.
Wszystko to będzie oznaczać dla branży usługowej koniec czerpania zysków kosztem taniej eksploatacji pracowników. Firmy, które tego nie zrozumieją i nie zmienią modelu swego funkcjonowania, czeka marna przyszlość.
W dłuższej perspektywie czasowej inwestycje w technologie i sprzęt w sektorze usług są po prostu niezbędne, wobec wzrostu kosztów pracy i trudności ze znalezieniem chętnych do jej podejmowania za dotychczasowe płace. Urządzenia są bowiem wydajniejsze i nie chorują. Etap modernizacji i mechanizacji – kosztowny ale niezbędny – mają już za sobą na przykład centra logistyczne i magazynowe.
Za mało pieniędzy i projektów
W budownictwie, zdaniem ekspertów z Euler Hermes, w najbliższej przyszłości będziemy mieli niewątpliwie do czynienia ze wzrostem liczby upadłości. Inwestycje publiczne w infrastrukturę gospodarczą spadły w I połowie tego roku aż o jedną czwartą – i niestety trend spadkowy utrzyma się zapewne dłużej. Wielkość nowych inwestycji mniejsza będzie zarówno z przyczyn finansowych, jak i proceduralnych zauważą.
Środki na inwestycje są jednak mniejsze, nie jak się powszechnie sądzi przede wszystkim z powodu zwiększonych wydatków socjalnych państwa, lecz z powodu ciężaru dawnych długów. Otóż, inwestorzy publiczni (samorządy i różne instytucje) bardzo zadłużyli się w latach ubiegłych, gdy mieliśmy przyśpieszenie inwestycyjne (związane na przykład z euro 2012), przekraczające często możliwości naszego kraju. Dlatego dużą część swych obecnych środków (nawet do 40 proc. budżetów) wydają na obsługę zadłużenia.
Do tego dochodzą opóźnienia w realizacji inwestycji, związane ze zmianą przepisów (rezygnacja z rozdzielenia funkcji projektowych od wykonawczych) oraz wymianą kadr w instytucjach publicznych, obsadzanych teraz przez działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Przetargi rozstrzygane są powoli, w atmosferze podejrzliwości korupcyjnej, co o kolejne miesiące odwleka rozpoczęcie prac i dopływ środków na rynek budowlany.
Wszystko to powoduje też, że Polska nie przygotowała się na czas do wykorzystania środków z nowej perspektywy czasowej Unii Europejskiej. Wyczerpała się dotychczasowa pula gotowych projektów, a brak nowych spowodował ograniczenie napływu pieniędzy unijnych. To zaś wywołało pogorszenie sytuacji w szeroko pojętej branży budowlanej.
Bez inwestycji nie da się przetrwać
Pogorszenie koniunktury w handlu hurtowym ma cały łańcuch przyczyn: koncentracja wśród samych hurtowni (największe wygrywają), stopniowe przejmowanie handlu detalicznego w Polsce przez wielkie sieci handlowe, rozwój handlu w internecie, deflacja i niskie w efekcie tego marże.Również i tu konieczność podnoszenia płac zmniejsza rentowność.
Niskie ceny i mordercza niekiedy, w wyniku nadprodukcji, konkurencja – czy to w branżach konsumenckich (jak żywność) czy inwestycyjnych (np. artykuły budowlane) – doprowadziły producentów i dostawców do znacznego ograniczenia zapasów (wszak magazyn to zamrożone środki finansowe) oraz skrócenia łańcucha dostaw.
Docieranie do odbiorców końcowych – sklepów detalicznych – dzięki własnej logistyce, z pominięciem hurtowni, pozwala producentom minimalnie podnieść własne marże, rujnując jednocześnie rentowność handlu hurtowego.
Jak przewidują eksperci Euler Hermes, generalnie wydaje się, iż przyszłość hurtowni to dwa modele działalności: pierwszy to duża skala, wielkie inwestycje w magazyny i logistykę, a drugi to małe, niszowe, wyspecjalizowane hurtownie zwłaszcza w branżach regulowanych przez państwo, takich jak np. farmacja. W branżach tych, koszty inwestycji i marże nie gwarantują szybkiego zwrotu kosztów wejścia nowych podmiotów.
W dłuższej perspektywie – kilku kwartałów – spadek inwestycji zagrozi sektorowi przemysłowemu. Wkrótce wyczerpią się możliwości ograniczania kosztów (wciąż stopniowo rosną płace), a nowych inwestycji w moce produkcyjne nie będzie, w warunkach niedostatku środków i niepewności finansowej, wywołanej zapowiedziami rozlicznych zmian w sferze podatkowej. Towarzyszy temu zakręcenie przez banki kurka z pieniędzmi – nie tylko na cele inwestycyjne, ale nawet i na bieżącą działalność.
W rezultacie, przybywa firm, które zmuszone są ogłosić upadłość lub szukać pomocy w postępowaniach naprawczych. We wrześniu mieliśmy rekordową liczbę postępowań naprawczych – ogłoszono ich w ubiegłym miesiącu aż 28 wobec trzech w tym samym miesiącu przed rokiem. Efekt jest zaś jeden – brak wypłacalności dłużnika i niemożność regulowania jego zobowiązań.