Co zrobić, jeśli decyzje reprywatyzacyjne były sprzeczne z prawem, ale zdążyły się już uprawomocnić?
Na początku pewna osobista refleksja. Z racji tego, że już wiele lat temu, jako pierwszy w mediach pisałem, że reprywatyzacja warszawska jest wielkim przekrętem za który urzędnicy warszawscy powinni stanąć przed sądem, mogę teraz odczuwać gorzką satysfakcję, że niestety miałem rację.
Pojawia się coraz więcej dowodów, potwierdzających tezę o przestępczym charakterze stołecznych działań reprywatyzacyjnych, toczą się postępowania prokuratorskie.
Tak jak z Alem Capone
Widać, że wszystko to idzie dość opornie, bo w proceder reprywatyzacyjny zaangażowali się cwani adwokaci, a i urzędnicy zadbali, żeby mieć „podkładki” dla swych decyzji.
Trochę śmieszne jest więc, że urzędniczka z Ministerstwa Sprawiedliwości, która w wyniku postępowań reprywatyzacyjnych zdobyła kilkadziesiąt milionów złotych, została zatrzymana tylko za podanie nieprawdziwych danych w oświadczeniach majątkowych (i niemal od razu zwolniona za kaucją).
Można się pocieszać, że i Ala Capone skazano na kilka lat tylko za zaległości podatkowe, a nie za najważniejsze przestępstwa jakie popełnił.
Może też okazać się, że z czasem pojawią się autentyczne, twarde dowody, które pokażą skalę nadużyć przy podejmowaniu konkretnych decyzji zwracających nieruchomości i wypłacających odszkodowania. Trzeba mieć nadzieję, że przyniesie efekty praca prokuratorów badających stołeczną reprywatyzację.
Łamano prawo i co z tego
Na razie jednak tylko generalnie wiemy, że w Warszawie podczas reprywatyzacji łamano prawo.
Bardzo prawdopodobne jest na przykład, że sędziowie mogli dostawać łapówki od nabywców roszczeń reprywatyzacyjnych, za to, że tych nabywców roszczeń ustanawiali kuratorami dla zaginionych właścicieli stołecznych nieruchomości. Ci właściciele nie dawali znaku życia od czasu zakończenia drugiej wojny światowej, a w chwili, gdy ustanawiano dla nich kuratorów, mieliby często – gdyby żyli – ponad sto lat.
Wiadomo przecież, że każdy uczciwy sędzia zastanowiłby się, dlaczego ktoś kto kupił roszczenie reprywatyzacyjne chce zostać kuratorem osoby zaginionej, praktycznie na pewno już nieżyjącej, której nigdy nie poznał i której miejsce pobytu jest permanentnie nieznane?
Wiadomo też, że uczciwy urzędnik nie oddałby nieruchomości takiemu kuratorowi, ani nie wypłacił mu odszkodowania, bo przecież nie ma do tego żadnych podstaw prawnych – więc zapewne i urzędnik przyjął „korzyść materialną”. Uczciwy urzędnik nie wypłaciłby również odszkodowania za działkę, za którą już raz odszkodowanie zostało wypłacone.
Wszystkie takie decyzje trzeba jednak przeanalizować i wykazać naruszenie przepisów w poszczególnych sprawach.
Dopiero wtedy uda się postawić konkretnym osobom zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych oraz wyrządzenia wielkiej szkody majątkowej, za co można dostać pięć lat pozbawienia wolności.
Być może też, co nie będzie łatwe, uda się także udowodnić korupcję, co podniesie odpowiedzialność nawet do dziesięciu lat. Procesy w przestępstwach reprywatyzacyjnych na pewno jednak będą trwać latami.
Najwyżej 20 lat wstecz
We wtorek, chcąc przyśpieszyć odwrócenie skutków przestępczej reprywatyzacji, Jarosław Kaczyński ogłosił pomysł stworzenia komisji weryfikacyjnej.
Komisja ta, jak wyjaśnił minister Zbigniew Ziobro, zajmie się każdym przypadkiem podejrzanej reprywatyzacji, nie tylko w stolicy.. Jej członków wybierze Sejm, a przewodniczącym zostanie jeden z wiceministrów sprawiedliwości.
Komisja ma posiadać wszystkie uprawnienia komisji śledczej, ale poza tym będzie mogła podejmować konkretne decyzje – nakazujące beneficjentom reprywatyzacji oddanie nieruchomości czy zdobytego odszkodowania. W ten sposób możliwe byłoby naprawienie skutków nadużyć reprywatyzacyjnych, popełnionych nawet i 20 lat temu.
Od razu trzeba zaznaczyć, że głębsze sięganie w przeszłość będzie raczej niemożliwe z powodu skutków zasiedzenia w dobrej wierze, które musi trwać właśnie 20 lat. Oczywiste jest zaś, że skoro nieruchomość otrzymywano w wyniku formalnych decyzji urzędniczych, to można mówić tylko o dobrej wierze.
Decyzje trudne do podważenia
Pomysł powołania komisji weryfikacyjnej jest efektowny i nośny propagandowo, ale będzie nastręczać duże kłopoty realizacyjne. Dotychczas w samej Warszawie wydano już ponad 4 tys ostatecznych decyzji reprywatyzacyjnych. Ile w całej Polsce? Nikt tego dokładnie nie policzył, ale prawdopodobnie ponad 20 tys. Ich przeanalizowanie wymagać będzie benedyktyńskiej pracy wielu setek ludzi.
Aby komisja weryfikacyjna mogła więc w miarę sprawnie funkcjonować, będzie musiała mieć do swojej obsługi potężny urząd, pewnie niewiele mniejszy niż na przykład Instytut Pamięci Narodowej. Na pewno więc Polska i Polacy mieliby więcej pożytku, gdyby zlikwidowano IPN (czego od niedawna chce część opozycji), a zamiast niego powołano reprywatyzacyjną komisję weryfikacyjną. Wiadomo jednak, że tak się nie stanie.
Kłopoty logistyczne to jednak tylko drobiazg w porównaniu z realnymi przeszkodami, jakie komisja weryfikacyjna będzie musiała napotkać w swej pracy.
Oczywiście, najpierw w ogóle trzeba ją będzie utworzyć i wyposażyć w odpowiednie kompetencje. Będzie to wymagać uchwalenia przynajmniej jednej zupełnie nowej ustawy oraz wprowadzenia zmian w kilku innych, a także wydania wielu przepisów wykonawczych. Niemal na pewno też Trybunał Konstytucyjny zajmie się zbadaniem legalności powołania komisji weryfikacyjnej.
Prawdziwe schody zaczną się jednak wtedy, gdy komisja zabierze się do pracy. Jak oznajmiono we wtorek, będzie ona mogła wydawać decyzje, nakazujące zwrócenie miastu odzyskanej nieruchomości albo odszkodowania.
Oczywiste jest, że każdy kto skorzystał na reprywatyzacji i otrzyma od komisji weryfikacyjnej nakaz zwrotu działki czy pieniędzy, od razu zaskarży go do sądu. Sąd będzie zaś musiał zdecydować, co zrobić, jeśli wcześniejsze decyzje reprywatyzacyjne były wynikiem prawomocnych wyroków sądowych?
Nie zawsze reprywatyzacja trafiała do sądów, w wielu przypadkach realizowano ją tylko na mocy decyzji administracyjnych. Było też jednak i wiele spraw, w których zapadały wyroki sądowe – dziś już oczywiście prawomocne. Podważenie prawomocnej decyzji administracyjnej też zresztą jest trudne.
Rada dla min. Ziobry
Na wtorkowej konferencji minister Zbigniew Ziobro nie umiał odpowiedzieć, co zrobić, gdy wątpliwe decyzje reprywatyzacyjne były wynikiem prawomocnych orzeczeń. Mówił, że trzeba poczekać na szczegółowe rozwiązania dotyczące komisji weryfikacyjnej
Teoretycznie – podpowiadam ministrowi sprawiedliwości – można znaleźć rozwiązanie. W polskim prawie istnieje bowiem instytucja wznowienia postępowania zakończonego prawomocnym orzeczeniem. Korzystanie z niej obwarowane jest jednak licznymi ograniczeniami.
I tak na przykład, trzeba zmieścić się w czasie (maksymalnie do 10 lat w postępowaniu administracyjnym i do 5 lat w cywilnym od uprawomocnienia się orzeczenia). Przesłanki, na podstawie których wydano podważane decyzje muszą okazać się fałszywe, lub decyzje te powinny zostać podjęte w wyniku popełnienia przestępstwa (a przestępstwo naturalnie trzeba udowodnić), bądź orzeczenie zostało oparte na dokumencie podrobionym lub przerobionym Muszą wyjść na jaw istotne dla sprawy okoliczności faktyczne lub dowody istniejące już w dniu wydania decyzji, ale nieznane organowi, który wydał podważaną decyzję – a także takie, które mogły mieć wpływ na wynik sprawy, lecz nie można z nich było skorzystać w poprzednim postępowaniu.
To najważniejsze, ale nie jedyne warunki, jakie trzeba spełnić aby móc skorzystać z wznowienia postępowania. Wszystko to jest oczywiście możliwe do przeprowadzenia – ale, co trzeba powtórzyć, będzie ciągnąć się latami.
Na pewno więc w tej kadencji rządów PiS nie zobaczymy jakichkolwiek efektów działania komisji weryfikacyjnej do spraw reprywatyzacji.