Oby rzeczywiście była to nauka, a nie nauczka. Dotychczas bowiem nasza gospodarka dostaje bardzo mało od naukowców.
Rząd przygotował strategię, mającą doprowadzić do podjęcia efektywnej współpracy przedsiębiorców ze światem nauki.
Możnaby tu westchnąć: która to już próba? Przecież każdy polski rząd mówił, że nauka musi współpracować z biznesem. Mówiła to też w swoim exposé premier Beata Szydło, zapowiadając, iż powstanie zaplecze naukowo-badawcze zwłaszcza dla małych i średnich firm.
Zmiany, zmiany, zmiany
Nasze bolączki są tu znane. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o udział nakładów na badania i rozwój w relacji do naszego produktu krajowego brutto. Średnia dla państw organizacji europejskiej współpracy i rozwoju (OECD) wynosi 2,36 proc., a średnia dla wszystkich krajów Unii Europejskiej – 1,91 proc. Natomiast w Polsce, w 2014 r. nakłady na naukę i badania wyniosły 0,87 proc. PKB, zaś w ubiegłym 0,94 proc. PKB. Jest to wprawdzie zauważalny wzrost od 2010 r., gdy nakłady te stanowiły 0,72 proc. PKB, ale zdecydowanie za wolny.
Poważne analizy eksperckie wskazują, że dla poprawy innowacyjności polskiej gospodarki niezbędne jest zwiększanie wydatków na badania i rozwój, tak aby osiągnąć 1,7 proc. PKB w 2020 r.
Innym problemem jest duża liczba pracowników teoretycznie naukowych, którzy jednak są co najwyżej „naukawi”, a o rzeczywistych badaniach już dawno zapomnieli i nawet nie umieliby ich podjąć. Takie osoby trzeba wyeliminować ze świata nauki. Dotychczas nieźle sobie one radzą. Rada Ministrów podkreśla, że nastąpiło „ duże zaangażowanie pracowników naukowych w dydaktykę, kosztem badań naukowych”.
Teraz jednak spada liczba studentów, co wymusza także konieczność zmian w funkcjonowaniu pracowników naukowych. Ci lepiej rokujący powinni więc wrócić do autentycznych badań, potrzebnych gospodarce.
W planie działań rządu jest przygotowanie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. To co ma być jej istotą można określić słowami Dudały z „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”: zmiany, zmiany, zmiany.
Tak więc, jak zapowiada rząd, zmiany będą dotyczyć sposobu zarządzania uczelniami, systemu ich finansowania, współpracy między nauką a biznesem, tworzenia ścieżek kariery naukowej i dydaktycznej.
Jeden konkret jest już nieco niepokojący – otóż, ma nastąpić dostosowanie liczby studentów na poszczególnych kierunkach studiów do realnych potrzeb rynku pracy.
Obecny rząd jest jeszcze w miarę nowy, więc nie wie, iż takiego zadania nie da się zrealizować. Żadne manipulowanie liczbami studentów na różnych kierunkach nigdy nie dopasuje „produkcji” absolwentów do potrzeb rynku pracy. Do tego celu może służyć szkolenie zawodowe – ale nie wyższe uczelnie. Najlepsze uniwersytety i politechniki świata uczą tego, jak się uczyć, po to by łatwo i efektywnie zdobywać konkretną wiedzę potrzebną w danym miejscu pracy. I tego właśnie powinny uczyć także polskie uczelnie.
Magistrowie nowego typu
Na razie przewidziano wyodrębnienie nowego typu uczelni – uczelni badawczych, które miałyby zwiększyć szanse Polski w światowym wyścigu naukowym. Będą to uczelnie mające najlepszą kadrę, skoncentrowane na badaniach. Pozostałym uczelniom zostanie przyznane takie wsparcie, aby nadal pełniły istotną rolę społeczną i kulturotwórczą. Tak jak dotychczas, nie będą więc one żadnymi placówkami służącymi rozwojowi naukowemu. Czyli, w rezultacie powstaną też dwie kategorie magistrów – tych po lepszych uczelniach (badawczych) i tych po gorszych.
Powstanie też nowe ciało: Narodowy Instytut Technologiczny, który miałby zapewnić skuteczny transfer wiedzy do gospodarki oraz efektywną współpracę z przedsiębiorcami. Skupione w nim zostaną instytuty badawcze o największym potencjale naukowym. Jak przewiduje rząd, NIT będzie stanowił zaplecze badawczo- rozwojowe dla „Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”.
NIT miałby świadczyć usługi badawcze na rzecz polskich przedsiębiorstw i wdrażać wyniki tych badań do gospodarki (poprzez wspieranie start-upów, udzielanie licencji, sprzedaż technologii, certyfikacje produktów i usług). Będzie też prowadzić badania w wybranych przez rząd obszarach, uznanych za szczególnie ważne dla społeczeństwa i państwa, takich jak energetyka, nowoczesne materiały, transport, ochrona środowiska.
Zajmie się również gromadzeniem wysoko wyspecjalizowanych kadr na potrzeby polskich przedsiębiorców (czyli: firm z większościowym udziałem rodzimego kapitału) oraz prowadzeniem badań naukowych w ramach współpracy międzynarodowej. Miałoby to posłużyć transferowi wiedzy z zagranicy do kraju.
Przyjeżdżajcie do nas
Inną planowaną instytucją jest Narodowa Agencja Współpracy Akademickiej. Rząd przewiduje, że jej stworzenie zapewni Polsce zwiększenie udziału polskich badań naukowo-technicznych w pracach prowadzonych na świecie oraz wzrost liczby zagranicznych studentów w Polsce (który wprawdzie już następuje, ale głównie z państw tzw dawnego obozu socjalistycznego, co rządu raczej nie satysfakcjonuje).
Agencja będzie promować polskie szkolnictwo wyższe oraz zachęcać (materialnie) najwybitniejszych naukowców i studentów cudzoziemców do podjęcia studiów lub badań naukowych w naszym kraju. Powstaną zatem programy stypendialne dla obcokrajowców w Polsce, z nadzieją, że, jak twierdzi Rada Ministrów, „po powrocie do krajów swojego pochodzenia, staną się oni ambasadorami Polski za granicą, promując nasz kraj w międzynarodowym środowisku naukowym, biznesowym i politycznym”. Agencja będzie także przyznawać stypendia obywatelom polskim studiującym lub prowadzącym badania za granicą, którzy zamierzają wrócić do Polski – co jest już bardziej realne.
Zmiany obejmą też Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Zostanie ono tak zreformowane, aby skutecznie wspierało polskie innowacje. „Proponowane programy i przedsięwzięcia powinny zapewniać powstawanie konkretnych rozwiązań służących rozwojowi gospodarki. Środki europejskie mają być inwestowane, a nie jedynie szybko wydawane, czyli ich wydatkowanie ma być przemyślane i przynosić rzeczywiste korzyści” – stwierdza Rada Ministrów.
Pięknie, ale jak tego dokonać?. Nakreślony cel: wykreowanie za pomocą NCBiR flagowych projektów i produktów dla polskiej gospodarki, jest wprawdzie zbożny ale nader trudny.
Między bajki
Kolejną zmianą będzie utworzenie nowej ścieżki kariery akademicko-naukowej, poprzez nadawanie tzw doktoratów wdrożeniowych. Zostaną one nadane wtedy, gdy przedmiotem rozprawy doktorskiej będzie rozwiązanie konkretnego problemu danej firmy, a wyniki pracy doktorskiej zostaną wykorzystane w działalności przedsiębiorstwa. Studia doktoranckie prowadzące do obrony mają być prowadzone w systemie dualnym: w jednostce naukowej i przedsiębiorstwie. Doktorant będzie zarazem uczestnikiem studiów doktoranckich oraz pracownikiem przedsiębiorstwa. Firma zatrudni go na pełnym etacie, natomiast uczelnia zapewni mu kształcenie, dostęp do laboratoriów, opiekę promotora i wsparcie zespołu badawczego. Ponoć rocznie będzie przybywać do 500 takich doktorantów. Należy domniemywać, że pracę dadzą im głownie firmy państwowe.
Zakres planowanych zmian jest jak widać gigantyczny, a docelowe zamierzenia – rewolucyjne. Będą to oczywiście głównie zmiany organizacyjne i administracyjne, bo je najłatwiej przeprowadzać. Jeśli zaś chodzi o przewidywane efekty, to można odpowiedzieć słowami Krasickiego: „Wszystko to być może. Prawda; jednakże ja to między bajki włożę”.
Jeżeli można coś radzić, to warto aby rząd najpierw się zastanowił, co zrobić, by młodzi specjaliści, wykształceni za darmo na polskich uczelniach, nie wyjeżdżali od razu za granicę?. Bo w naszym kraju nie po to funkcjonują bezpłatne studia, aby ich absolwenci wspomagali swoimi umiejętnościami gospodarki zamożnych państw zachodniej Europy. A może warto sięgnąć po rozwiązania w postaci kredytu na bezpłatne studia, który musiałby być spłacony w ciągu kilku lat pracy w Polsce po zakończeniu studiów?