Niektórzy przedsiębiorcy zaczynają rozumieć, że czasem warto jednak poświęcić trochę pieniędzy, aby ocalić swój wizerunek.
Okazuje się, że egzotyczne raje podatkowe nie są już dla polskich przedsiębiorców tak wielką atrakcją jak kiedyś.
Finansowo nadal mogą na nich korzystać – w mało uczciwy sposób unikając płacenia podatków w naszym kraju, gdzie prowadzą swą podstawową działalność. Z zyskami nie idzie jednak w tym przypadku w parze reputacja.
Na rajach podatkowych przedsiębiorcy tracą bowiem wizerunkowo – co o dziwo, zaczyna mieć znaczenie, przynajmniej dla światlejszej części osób, zajmujących się w Polsce rozmaitym biznesem.
Wstyd być myśliwym
Otóż, fakt zarejestrowania działalności w raju podatkowym, by unikać zasilania podatkami budżetu własnego państwa, zaczyna być coraz częściej uważany, za coś niegodnego, co nie przystoi uczciwemu człowiekowi.
Ot, takie niskie, popłatne oszustwo, w dodatku bezpieczne i bezkarne, bo formalnie zgodne z prawem. Jednak nie wszystko co jest zgodne z prawem, jest też przyzwoite i uczciwe.
W końcu Polska jest już wolna, mamy własne państwo – które w dodatku nie jest specjalnie zachłanne, bo podatki w Polsce wcale nie są wysokie. A mimo to, ktoś dobrze sytuowany, uważający się za „przedsiębiorcę”, nie widzi nic złego w tym, że to swoje państwo naciąga – i pozbawia należnych mu wpływów budżetowych. To po prostu wstyd.
Ten wstyd staje się coraz bardziej kłopotliwy, zaczyna dawać się we znaki, psuje opinię. W rezultacie, dziś już żaden przedsiębiorca w Polsce nie pochwali się publicznie, ze jest taki cwany i zarejestrował firmę na jakichś egzotycznych atolach. Wreszcie do niego dociera, że jednak nie wypada…
Bardzo dobrze, że tak się dzieje. Może doczekamy się wkrótce, że w towarzystwie i na różnych forach publicznych, takich „przedsiębiorców” będzie się wytykać palcem, wskazując – O, to ten co unika płacenia w Polsce podatków!
To trochę tak jak z byciem myśliwym. Też jest to dopuszczalne i legalne, a jednak także wstyd, nie uchodzi, psuje opinię – i głupio się do tego przyznawać w towarzystwie (Choć są oczywiście przypadki patologiczne, gdy ktoś się nie wstydzi, a wręcz obnosi ze swym paskudnym procederem. Niestety, płonna jest nadzieja że tak zwany „Minister Środowiska” Jan Szyszko nie wie co czyni).
Wypada liczyć na to, że społeczny ostracyzm i wobec „przedsiębiorców” nie płacących w Polsce podatków, i wobec myśliwych, będzie się u nas nasilać.
Nie kupuj od nich używanego auta
Widać już, że we wzajemnych kontaktach biznesowych, fakt zarejestrowania firmy w raju podatkowym, zaczyna działać obciążająco.
Sprawia, iż pojawiają się opinie, że ktoś, kto decyduje się na takie cwaniactwo jest człowiekiem nie do końca uczciwym, któremu nie należy ufać – a na pewno nie wolno od niego kupić używanego samochodu. Z takim kimś niechętnie robi się interesy.
Na to zjawisko zwrócił uwagę mec. Robert Nogacki, właściciel kancelarii prawnej Skarbiec, zajmującej się doradztwem prawnym i podatkowym. Stwierdza on: „Prowadzenie biznesu w formie spółki zarejestrowanej w tzw. raju podatkowym nie daje już tak dużych korzyści jak w ostatnich latach. Nie chodzi jednak o kwestie podatkowe, które przy tego typu spółkach pozostają i jeszcze zapewne długo pozostaną bez zmian. Coraz istotniejszym determinantem efektywnego prowadzenia biznesu w dzisiejszych czasach jest świadome budowanie wizerunku przedsiębiorstwa w branży. Okazuje się bowiem, że nie bez znaczenia dla potencjalnych kontrahentów pozostaje informacja o rzeczywistym usytuowaniu miejsca prowadzenia działalności gospodarczej przez swojego partnera biznesowego” .
Czyli, po prostu, partnerzy patrzą podejrzliwie na kogoś, kto swą działalność rejestruje w raju podatkowym. Myślą zapewne: skoro oszukuje własne państwo, to dlaczego nie miałby oszukać mnie?
Płać podatki tam gdzie działasz
W kręgach biznesu, niestety na razie raczej nie tego rodzimego, stopniowo narasta przekonanie, że swoją działalność należy formalnie umieszczać tam, gdzie rzeczywiście jest prowadzona. Bo tak jest uczciwie i transparentnie – i unika się dysonansu, który powstaje, gdy widzimy przedsiębiorstwo, które chwali się działalnością charytatywną i różnymi szczytnymi fundacjami, a z drugiej strony wiadomo, że środki na te działania pochodzą z okradania własnego państwa z podatków.
Dlatego mec. Robert Nogacki dodaje: „Coraz większy nacisk kładziony jest na rzeczywistą „bytność” spółki, z angielskiego zwaną substance. Bada się przy tym charakter podejmowanych przez spółkę czynności, pod kątem ich rzeczywistego uzasadnienia biznesowego w miejscu ich wykonywania, przede wszystkim kto, w jaki sposób, kiedy i w jakich okolicznościach podejmuje w imieniu spółki decyzje mające istotny wpływ na funkcjonowanie podmiotu. Ponadto, badane jest czy spółka posiada faktycznie biuro, a nie jest zarejestrowana w tzw. wirtualnym biurze i posiada taki sam adres jak setki innych podmiotów”.
Wspomniane tu badanie nie służy tylko kształtowaniu opinii na temat danego przedsiębiorcy. Chodzi w nim także o ustalenie, czy jest on jedynie formalnie zarejestrowany w raju podatkowym – czy też prowadzi w nim jakąś rzeczywista działalność.
A ustalają to organy podatkowe, które chcą wiedzieć, czy taki przedsiębiorca ma prawo, by korzystać z z przywilejów podatkowych wynikających z dyrektyw unijnych oraz międzynarodowych umów o unikaniu podwójnego opodatkowania dochodu.
W takich przypadkach, zastosowanie preferencyjnej stawki podatku wynikającej z umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, albo niepobranie podatku, jest możliwe pod warunkiem udokumentowania miejsca siedziby podatnika, za pomocą tak zwanego certyfikatu rezydencji.
Do niedawna uzyskanie takiego certyfikatu było czystą formalnością. Mógł go mieć każdy przedsiębiorca zarejestrowany w raju podatkowym – i nikt nie sprawdzał, czy w jakikolwiek sposób jest on związany z miejscem swej formalnej siedziby.
Będą mieć i hańbę, i wojnę
Czasy się jednak zmieniły. Przyszedł kryzys gospodarczy z 2008 r, wywołany zachłannością i oszukańczymi praktykami części biznesu. Z jednej strony, w cenie zaczęła być zwyczajna uczciwość, z drugiej – coraz więcej państw potrzebowało rosnących wpływów budżetowych.
W rezultacie, zaczęto sprawdzać, czy rzeczywiście ci, którzy unikają płacenia podatków, robią to w sposób zgodny z przepisami.
W związku z tym, rośnie liczba sytuacji, gdy przedsiębiorcom odmawia się przyznania certyfikatu rezydencji – bo okazuje się, że naciągają prawdę i, wbrew swym deklaracjom, ich formalna rejestracja jest fikcją, a firma ma w „miejscu rezydencji” jedynie numer telefoniczny.
Konsekwencje są zaś takie, że nie mogą wówczas korzystać z przywilejów podatkowych, jakie daje zarejestrowanie firmy w raju podatkowym. Czyli, decydowali się na utratę dobrej opinii żeby uniknąć płacenia podatków, stracili ją, ale podatki i tak muszą zapłacić.
To tak jak powiedział Winston Churchill (oczywiście w innej sytuacji, odnoszącej się do traktatu monachijskiego): „Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieć i tak”.
Pytanie co wybrać? zadaje więc sobie coraz więcej przedsiębiorców.
Mec. Robert Nogacki stwierdza w związku z tym: „Kuszeni korzyściami płynącymi z rajów podatkowych przedsiębiorcy, nierzadko stoją przed dylematem – płacić mniejsze podatki narażając się na utratę części kontrahentów czy zachować gwarantowaną pozycję na rynku płacąc wyższe podatki.”.
Zakon cwaniaków maltańskich
Dobrym przykładem wymogów, jakie trzeba spełnić, by korzystac z przywileju placenia znikomych podatków, jest Malta, wyspa znana nie tylko z zawalonego kilka dni temu „lazurowego okna”, ale i z powodu korzystnych warunków, oferowanych przedsiębiorcom, którzy tam zarejestrują dzialalność.
To kraj, który z jednej strony jest właśnie rajem podatkowym, z drugiej – należy zaś do Unii Europejskiej, więc musi przestrzegać obowiązujących w niej przepisów.
Podstawowa korzyść, jaka wynika z posiadania statusu maltańskiego rezydenta podatkowego, to brak opodatkowania dochodów powstałych poza krajem rezydencji.
Tak więc, podmiot zarejestrowany na Malcie co do zasady nie jest objęty tam obowiązkiem podatkowym od wszystkich swoich światowych dochodów. Płaci je wyłącznie od dochodów osiąganych na Malcie oraz od tych, które zostały przeniesione do majątku gromadzonego na Malcie np. na tamtejszym rachunku bankowym.
Żeby wejść do maltańskiego podatkowego raju, coś trzeba jednak zrobić.
Jak wyjasnia kancelaria Skarbiec, konieczne może się okazać powołanie maltańskiego zarządu lub przeniesienie istniejącego zarządu na Maltę. W skład zarządu powinni wchodzić rezydenci podatkowi Malty, choć część mogą również stanowić rezydenci innych państw. Zalecane jest, aby w spółce większość dyrektorów była rezydentami Malty.
Bardzo ważne jest także miejsce, gdzie faktycznie odbywają się posiedzenia zarządu spółki i to, czy kluczowe decyzje są podejmowane na tych posiedzeniach. Muszą bowiem one zapadać w miejscu gdzie znajduje się zarząd i kontrola nad spółką – co oznacza, że powinni podejmować je maltańscy dyrektorzy – których tamże należy powołać i na Malcie powinni oni rezydować.
Polscy członkowie zarządu powinni zaś przyjeżdżać na Maltę, by uczestniczyć tam w posiedzeniach zarządu – co z uwagi na turystyczne atrakcje tej wyspy jest bardzo miłym obowiązkiem.
Wreszcie, spółka ubiegająca się o status rezydenta podatkowego Malty powinna wykazać istnienie odpowiedniej „substancji biznesowej” na terytorium Malty – choć substancja ta może być skromna i ograniczać się do rachunku w banku maltańskim, maltańskiego numeru telefonu i tabliczki z nazwą firmy, umieszczonej na ścianie jakiegoś domku na przykład w Valetcie czy Rabacie.
Pytanie oczywiście, czy to na pewno uczciwe, zarejestrować tam swą firmę i płacić niemal zerowe podatki, oszukując w istocie własne państwo?
Wprawdzie dla polskich przedsiębiorców opinia i wizerunek jeszcze nie są ważniejsze od kasy, ale jednak stają się coraz cenniejsze. Zwłaszcza, że niejednokrotnie jedno z drugim zaczyna iść w parze.