Gastronomia w Polsce dokonała olbrzymiego postępu w minionym dwudziestoleciu, ale pewne nawyki trzymają się mocno.
Aż w 87 proc. barów i restauracji na dworcach kolejowych i stacjach benzynowych klientów może spotkać przykra niespodzianka – taki jest wynik kontroli przeprowadzonej przez Inspekcję Handlową.
Nie chodzi o to, że można dostać w dziób, co kiedyś dość często się zdarzało w podobnych lokalach. Problem w tym, że to co się dostaje w dziób – i zjada – bywa niekiedy kiepskiej jakości.
W barach na stacji benzynowej czy dworcowych restauracjach nierzadko podczas podróży zatrzymujemy się na obiad. W drugiej połowie 2018 r. Inspekcja Handlowa skontrolowała 169 takich miejsc w całej Polsce – oprócz różnego rodzaju jadłodajni także i kilka sklepów, gdzie można kupić posiłek. W 87 proc. z nich wykryto nieprawidłowości: od złego oznakowania po oszukiwanie na rodzaju mięsa, ryb czy sera.
I cóż, że przeterminowany?
W sumie inspektorzy sprawdzili 4975 partii produktów i zgłosili zastrzeżenia do 2180 z nich. Brzmi to dość nieciekawie, ale ogromna większość tych nieprawidłowości nie ma większego znaczenia dla konsumentów, bo dotyczą one niewłaściwego oznakowania (aż 1991 przypadków). To niewłaściwe oznakowanie to z reguły brak wykazu składników i informacji o alergenach oraz niepełne informacje o cenach. Inspekcja Handlowa koncentruje się głównie na takich właśnie nieprawidłowościach, bo przypadki niewłaściwego oznakowania najłatwiej wykryć.
Zauważenie poważniejszych niedociągnięć, w rodzaju np. nieświeżych czy szkodliwych składników potraw wymaga już trochę zachodu, toteż w takich przypadkach skuteczność działań Inspekcji Handlowej jest nieporównanie mniejsza. Zdarzają się jednak przypadki naprawdę karygodne. Stwierdzono stosowanie przeterminowanych produktów, takich jak przyprawy, sery, sosy, napoje, zaś do smażenia był używany stary, zanieczyszczony tłuszcz. Nieprawidłowo przechowywano żywność, szwankowały warunki sanitarne, brudne, nadmiernie oszronione czy niesprawne bywały lodówki, zdarzały się też brudne, zniszczone i skorodowane kuchenki mikrofalowe.
Były przypadki przechowywania naczyń stołowych przygotowanych do wydawania, w miejscach, gdzie mogły zostać zanieczyszczone resztkami żywności spadającymi z blatu roboczego, tłuszczem i kurzem. Niekiedy część naczyń ustawiona była pod zlewem.
Zamienniki mają przyszłość
Nierzetelną obsługę konsumentów Inspekcja Handlowa stwierdziła aż w co trzeciej skontrolowanej placówce. Tu katalog oszukańczych zachowań jest całkiem bogaty:
zamiana składników – w grillowanych kotletach „z jagnięciny” zamiast jagnięciny były wołowina, wieprzowina i drób; dorsz został zastąpiony mintajem; oscypek okazał się tańszą roladą ustrzycką, kebab z wołowiną był z drobiu, sola nie była solą lecz chińską limandą żółtopłetwą oraz tilapią nilową, zamiast cielęciny oferowano wieprzowinę, także pierożki wołowe były w istocie wieprzowe, sery zastępowano wyrobem seropodobnym, dorsza – mintajem; soki owocowe – napojami lub nektarami, masło – miksem tłuszczowym, śmietanę – produktami z tłuszczu roślinnego. No i tradycyjnie, oczywiście „chrzczono” alkohol. Większość tych zafałszowań wykryto dzięki przeprowadzonym analizom laboratoryjnym.
Wydawanie za małych porcji – niedowaga porcji smażonej soli wyniosła 140 gramów (zamawiający zamiast deklarowanych 970 g dostali 830 g), masa carpaccio miała wynosić 240 g, a w rzeczywistości było to niespełna 210 g, sprzedawcy ważyli ryby razem z tackami, kiedy indziej rybę ważono i wyliczano za nią należność przez smażeniem, gdy była cięższa, wprowadzanie klientów w błąd – wskazywanie w menu nazw produktów o ustalonej renomie (z chronionymi oznaczeniami i ekologicznych), podczas gdy w rzeczywistości lokal oferował produkty konwencjonalne np. tańszy ser solankowy zamiast sera Feta, zachwalanie „Nasze jadło ze świeżych produktów przyrządzamy”, podczas gdy kucharz używał produktów głęboko mrożonych; zamieszczanie na opakowaniu potraw gotowych nieprawdziwych informacji, sugerujących, że są one zrobione z prostych składników, ukrywanie cen – w przypadku dań gotowych, przy niektórych brak było wywieszek z informacjami o cenie lub informowano o nich w sposób niepełny – i przy zakupie okazywało się, że trzeba zapłacić więcej.
Kontrola zaowocowała nałożeniem 93 kar pieniężnych i mandatów, w łącznej wysokości 112 tys zł. Skierowano do sądu 10 spraw (za stosowanie przeterminowanych surowców do produkcji potraw oraz za oszustwa przy obsłudze).
Zważ co jesz
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przypomina, że trzeba wiedzieć, co się zamawia. Dlatego w menu lub cenniku musi być podany pełny skład dania, w tym składniki alergenne. Nie może być tak, że trzeba te informacje dopytywać kelnera.
Musi też być pełna informacja o cenie. Jeśli w karcie podana jest cena np. za 100 g mięsa lub ryby, to przed złożeniem zamówienia powinno się otrzymać informację o wielkości porcji. Jeśli restauracja pobiera obowiązkową opłatę za obsługę, to musi o tym jasno i czytelnie informować w widocznym miejscu, np. w menu.
UOKiK podkreśla też, że danie ma być ważone oczywiście już po usmażeniu lub upieczeniu, a nie przed obróbką, kiedy jest cięższe. Święta racja! Tyle, że nie ma jak sprawdzić, czy nie jesteśmy naciągani na wadze, bo przecież nikt nie chodzi do restauracji z wagą jak Wiesław Michnikowski w „Gangsterach i filantropach”.