Szkoda, że w Polsce nie powstała partia „Zdrowa Woda”, wymyślona w serialu „Czterdziestolatek”. Miałaby co robić.
Ponoć woda jest u nas coraz czystsza, tak, że wręcz należy ją pić z kranu bez przegotowywania. Nic z tych rzeczy!
Po tym, jak się okazało, że Polska absolutnie nie jest krajem czystego powietrza, pada kolejny mit, mówiący, że ujęcia wody są bezpieczne i zapewniają nam czysty, zdrowy trunek. A przegotowywanie wody z kranu może być tylko o tyle pozbawione senssu, że bynajmniej wcale nie usunie wszystkich zanieczyszczeń.
„Działania realizowane przez przedsiębiorstwa wodociągowe i gminy, nie gwarantują należytej ochrony jakości wody ujmowanej i podawanej do sieci wodociągowej, przeznaczonej do spożycia przez ludzi. Związane jest to m.in. z brakiem stref ochronnych wokół ujęć wód i słabym nadzorem gmin nad gospodarką ściekową na ich terenie” – stwierdziła właśnie Najwyższa Izba Kontroli, w raporcie po kontroli dotyczącej ochrony jakości wód przeznaczonych do spożycia.
Ujęcia bez ochrony
W kontroli chodziło o badanie ujęć wód podziemnych oraz powierzchniowych zaopatrujących mieszkańców w wodę.
Zapewnienie odpowiedniej jakości wody należy do zadań gminy. Zajmują się tym przedsiębiorstwa wodociągowe, bądź należące do gmin, bądź będące odrębnymi podmiotami gospodarczymi. Nadzór nad jakością tej wody sprawują zaś organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Żeby woda przeznaczona do konsumpcji była czysta, określa się, w ramach pozwoleń wodno-prawnych, warunki jej poboru oraz ustanawia strefy ochronne wokół ujęć. Ochronie jakości wód służą też rozmaite zakazy, nakazy i ograniczenia, dotyczące użytkowania gruntów.
W teorii, system jest bardzo szczelny. Strefa ochronna dzieli się na teren ochrony bezpośredniej (teren tuż przy ujęciu wody) i teren ochrony pośredniej, obejmujący większy obszar, na którym należy eliminować niekorzystny wpływ działalności człowieka na jakość wód. Nie powinno więc tam być przemysłu czy produkcji rolniczej.
Ustanowienie tych stref jest konieczne do odpowiedniego zabezpieczenia samych ujęć jak i warstw wodonośnych, z których pobierana jest woda.
W praktyce jednak, strefy ochronne często są fikcją. Jak ustaliła NIK, ponad 40 proc. kontrolowanych właścicieli ujęć wód nie wystąpiło o ustanowienie strefy ochronnej obejmującej teren ochrony pośredniej.
Jeszcze więcej, bo ponad 50 proc właścicieli, nie wystąpiło o ustanowienie strefy ochronnej obejmującej wyłącznie teren ochrony bezpośredniej.
„W ten sposób nie eliminowano wysokiego ryzyka niekorzystnego wpływu zanieczyszczeń na warstwy wodonośne i pogorszenia się jakości ujmowanych wód” – stwierdza Izba.
Brak ustanowienia stref oznacza także to, że w różnych dokumentach planistycznych mogły nie zostać niewprowadzone ograniczenia, przeciwdziałające szkodliwemu wpływowi urbanizacji na jakość wód.
Ważne, żeby tylko wylać
W Polsce, jak i w innych krajach mniej cywilizowanych, istotnym źródłem możliwego zanieczyszczenia ujęć wodonośnych są szamba. W skontrolowanych gminach stopień skanalizowania wynosił od ponad 26 proc. do blisko 93 proc miejsc zamieszkania. Pozostali mieszkańcy gmin korzystają z szamb.
Nie bardzo jednak wiadomo, ile jest tych szamb i w jakim są stanie. NIK zauważyła bowiem, że gminy nie prowadzą ewidencji szamb i nie zapewniają pełnej kontroli gospodarki ściekowej. W kontrolowanych ewidencjach nie uwzględniano wszystkich nieruchomości z terenu gminy, a wprowadzone dane były niepełne.
Prawie dwie trzecie gmin ograniczało się do informowania mieszkańców o obowiązku systematycznego opróżniania szamb – ale już nie badało częstotliwości ich opróżniania. W ocenie NIK, taka sytuacja zwiększa ryzyko zanieczyszczenia środowiska, a zwłaszcza wód podziemnych i powierzchniowych przeznaczonych do spożycia.
Zawartość opróżnianych szamb zwykle nie była w żaden sposób oczyszczana. Dokonane w trakcie kontroli porównanie ilości ścieków odprowadzanych kanalizacją i usuwanych z szamb, z ilością wody dostarczonej do gospodarstw, wykazało, że tylko niewielka ilość – od ponad 12 do 38 proc – nieczystości gromadzonych w szambach, jest oczyszczana.
Zdaniem NIK, oznacza to duży zakres, w ogóle nie ewidencjonowanego, usuwania ścieków z szamb.
Poniżej normy
Wszystkie te nieprawidłowości nie stanowiły tylko teoretycznego zagrożenia, lecz wywoływały konkretne, niekorzystne skutki – w postaci przekroczenia dopuszczalnych parametrów jakości wody.
Badania wody objętej nadzorem inspektorów sanitarnych wykazały, że corocznie, w latach 2013 – 2015, w 17 do 26 proc kontrolowanych punktów stwierdzono przypadki naruszenia norm jakości wody. Nie lepiej było i w I kwartale 2016 r.
Najczęstsze przekroczenia, to mętność wody, nadmierna zawartość żelaza i manganu, oraz obecność bakterii z grupy coli.
Wykrycie naruszania norm jakościowych powodowało zwykle alarm i konieczność szybkiego podjęcia prac nad poprawą jakości wody. W praktyce, nikt nie wykazywał jednak specjalnego pośpiechu w działaniach naprawczych.
Zarządcy ujęć zgłaszali poprawę jakości wody nawet po kilkunastu, a w skrajnych przypadkach po 47 miesiącach, od stwierdzenia pogorszenia jej jakości. Winę za to ponoszą organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej, które w ocenie NIK nie powinny dopuszczać do tak długotrwałego podawania konsumentom wody o parametrach przekraczających dopuszczalne wartości.
Nasi samorządowcy w takich sytuacjach chętnie stosowali metodę: „ciszej nad tą trumną”. NIK wykazała, że ponad 40 proc. wójtów czy burmistrzów nie informowało mieszkańców gminy o jakości wody, w sposób wymagany przepisami.
Natomiast ponad 50 proc. właścicieli czy zarządców ujęć wód nierzetelnie wykonywało i przekazywało sprawozdania oraz wykazy dotyczące ilości pobieranej wody.
We wnioskach pokontrolnych NIK wskazuje między innymi, że wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast powinni „ściśle nadzorować jednostki, którym powierzono ujmowanie i dostarczanie wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi” oraz „zapewniać prawidłowy nadzoru nad gospodarką ściekową, szczególnie w rejonie ujęć wód”.
Ano, powinni, powinni… Można się jednak założyć, że tego nie zrobią, bo przecież dotychczas jakoś jeszcze nie było w naszym kraju wielu masowych zatruć skażoną wodą.
To, że jednak mieliśmy na razie szczęście, nie znaczy, że nie powinniśmy być mądrzy przed szkodą – choć to sprzeczne ze sposobem postępowania Polaków.