Jeśli chodzi o zwalczanie groźnego wirusa ASF, to państwo polskie funkcjonuje niestety tylko teoretycznie.
Obecna ekipa kompletnie nie radzi sobie ze zwalczaniem afrykańskiego pomoru świń. PiS-owska administracja nie jest w stanie zahamować rozprzestrzeniania się wirusa ASF w Polsce.
Do października 2017 r. liczba przypadków ASF u dzików wzrosła do 567, a ognisk u świń do 103, z czego 80 ognisk odnotowano w samym 2017 r. Liczby te z dnia na dzień rosną, przekraczając obecnie 1128 przypadków ASF u dzików.
Nasza nieskuteczna walka
Afrykański pomór świń jest wysoce zaraźliwą i śmiertelną chorobą świń domowych oraz dzików. Choroba przenoszona jest przez kontakt bezpośredni zwierząt, ale także poprzez podanie skażonych pasz, czy stosowanie zainfekowanej słomy.
Źródłem zakażenia mogą być także zwierzęta domowe – psy, koty – mające kontakt z padłymi świniami lub dzikami. ASF nie jest groźny dla człowieka, jest jednak uznawany za jedną z najbardziej niebezpiecznych chorób świń, mających negatywne znaczenie gospodarcze.
Wystąpienie wirusa w gospodarstwie oznacza konieczność natychmiastowego wybicia zwierząt i ich utylizacji. Wpływa także na działanie okolicznych chlewni.
W Polsce pierwszy przypadek ASF wystąpił w lutym 2014 r. Choroba trafiła do naszego kraju ze wschodu – z Białorusi. Obecnie z wirusem walczą wszystkie państwa za wschodnią granicą Polski.
Wirus maszeruje na zachód
Choroba ASF szybko rozprzestrzeniła się w Polsce. W kwietniu 2015 r., gdy odnotowano trzy ogniska ASF u świń i 44 przypadki choroby u dzików, wprowadzono tak zwany program bioasekuracji, specjalnie przygotowany przez rząd PO.
Program początkowo obowiązywał wyłącznie w gminach w województwie podlaskim. Jego głównym celem było zapobiegnięcie rozprzestrzeniania się wirusa u świń – i można było to z powodzeniem osiągnąć. Dlatego też uznano, że świnie mogą być utrzymywane tylko w gospodarstwach o najwyższym poziomie bioasekuracji, czyli posiadających pełne zabezpieczenia przeciwko rozszerzaniu się chorób zakaźnych u zwierząt.
Cel był jak najbardziej słuszny, ale rząd PiS, który objął władzę w 2015 r., postępował wyjątkowo nieudolnie i nie zdołał go osiągnąć.
Mimo występowania w 2016 r. przypadków ASF u dzików w kolejnych powiatach, to dopiero w lipcu następnego roku podjęto decyzje o objęciu programem ochrony przed wirusem gmin województwa podlaskiego, mazowieckiego i lubelskiego.
Było już jednak za późno. W listopadzie 2017 r. wirus przekroczył linię Wisły – odnotowano wystąpienie zakażenia dzików w okolicach Lasek – i zmierza na zachód.
Dlatego też Najwyższa Izba Kontroli nader krytycznie ocenia działania Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Głównego Lekarza Weterynarii mające realizować program bioasekuracji w latach 2015-2017.
W obliczu drastycznych skutków
Przede wszystkim, nierzetelna realizacja programu nie spowodowała, że świnie są utrzymywane wyłącznie w stadach o najwyższym poziomie zabezpieczenia przed wirusem.
Było to celem głównym programu – tymczasem w ubiegłym roku 74 proc. gospodarstw, które miały mieć niezbędne zabezpieczenia, nie posiadało ich. Rząd PiS nie jest w stanie wyegzekwować podstawowego i najprostszego warunku ograniczenia ekspansji wirusa.
„Jak dotychczas choroba ASF nie została zatrzymana i rozprzestrzenia się na kolejne województwa. Pod koniec 2017 r. na terenie północno-wschodniej Polski odnotowano już ponad 100 ognisk wirusa u świń. Rozwój choroby w Polsce może przynieść drastyczne skutki ekonomiczne, społeczne i wizerunkowe” – stwierdza raport po najnowszej kontroli NIK. .
Izba alarmuje, że wystąpienie od czerwca 2017 r. masowych ognisk ASF świadczy o tym, że w dalszym ciągu wiele gospodarstw nie jest właściwie zabezpieczonych – w 2018 r. odnotowano 3 dalsze ogniska tej choroby. Nieudolność obecnej administracji nie jest w stanie doprowadzić do powszechniejszego wdrożenia działań ochronnych.
Inna sprawa, że jest to dość kosztowne. Problem w tym, że rząd nie zdołał dostosować asekuracji biologicznej przed wirusem do rozdrobnionej struktury gospodarstw – w 93 proc. były to małe gospodarstwa utrzymujące do 50 sztuk świń.
Nie mogły one sobie pozwolić na wprowadzenie koniecznych zabezpieczeń, bowiem średni koszt dostosowania gospodarstwa do wymogów bioasekuracji szacowano na ok. 33 tys. zł.
Dlatego właściwe zabezpieczenia przeciw epidemii wdrożyło zaledwie ok. 6 proc. właścicieli gospodarstw. To totalna porażka obecnej administracji.
Kolejnym problemem był bierny opór chłopów. NIK zauważa, że właścicielom gospodarstw, w ramach programu, umożliwiono dobrowolną rezygnację z utrzymywania świń i zapewniono za to rekompensaty przez okres trzech lat. Wystarczyło, by złożyli oni oświadczenia o niespełnianiu wymogów właściwego zabezpieczenia gospodarstwa. Jednak tylko niewielu posiadaczy świń skorzystało z tej możliwości.
Z polską solidnością
NIK wykryła przykłady zaskakującej wręcz beztroski. Na przykład, w gospodarstwach objętych ochroną wymagano prowadzenie rejestru wejść osób do pomieszczeń, w których trzymane są świnie, czy stosowania odzieży i obuwia ochronnego – ale nie wymagano przestrzegania obowiązku wyłożenia mat dezynfekcyjnych przed wjazdem i wyjazdem z gospodarstwa oraz przed wejściami do pomieszczeń, w których utrzymywane są świnie. To oczywiście sprawiało, że wirus mógł rozprzestrzeniać się bez przeszkód.
Z kontroli Inspekcji Weterynaryjnej wynika, że 90 proc. gospodarstw nie miało właściwych zabezpieczeń przeciw chorobom zakaźnym. Tymczasem w wyniku działania programu zlikwidowano 26 proc. stad świń. Pozostałe, które powinny zostać wybite, stanowią stałe ognisko choroby.
Nadzór weterynaryjny był zresztą nieskuteczny i sprowadzał się do bezkrytycznego przyjmowania od powiatowych lekarzy weterynarii informacji o tym, że gospodarstwa spełniają najwyższy stopień bioasekuracji – pomimo, że to było lipą.
„Często w protokołach sporządzanych przez Inspekcję Weterynaryjną stan zabezpieczeń podawano jako prawidłowy, mimo iż tak nie było. Stwarzało to pozory zabezpieczenia przed zakażeniami” – podkreśla NIK. Dowodem na całą tę fikcję było występowanie ASF w gospodarstwach uznanych za spełniające wszelkie wymogi bioasekuracji.
Na realizację programu bioasekuracji w latach 2015-2017 (I półrocze) wydano ponad 4 mln zł. Efekt – okazał się znikomy.
Wszyscy są zagrożeni
Nieprzestrzeganie zasad ochrony biologicznej przed wirusem stwarza zagrożenie dla innych gospodarstw, nawet tych doskonale zabezpieczonych.
Rzecz w tym, że choćby w najmniejszym gospodarstwie, którego właściciel lekceważy środki bioasekuracji i hoduje tylko jedną świnię, wystąpienie ASF oznacza konieczność wyznaczenia obszaru zapowietrzonego o promieniu co najmniej 3 km od ogniska choroby, oraz zagrożonego – na 7 km poza obszar zapowietrzony.
Na tych terenach wszystkie sąsiadujące gospodarstwa – niezależnie od skali produkcji świń – są narażone na restrykcje sanitarne i straty ekonomiczne, tym dotkliwsze im większa jest liczba utrzymywanych zwierząt. W tych obszarach jest zakaz przewozu świń, więc trudno je szybko sprzedać. Niedozwolona jest także produkcja nowych zwierząt.
„Choroba w jednym, nawet niewielkim stadzie świń, naraża na straty położoną w pobliżu dużą fermę doskonale zabezpieczoną przed przeniknięciem wirusa” – wskazuje Izba.
Administracyjna nieudolność
Dalsze rozszerzenie ASF niesie za sobą poważne skutki ekonomiczne dla polskiej gospodarki. Przede wszystkim rozprzestrzeniająca się choroba może spowodować zamknięcie rynków Kanady, USA, czy Hongkongu, na które polskie firmy eksportują wieprzowiną.
Już utracono rynek chiński, gdzie rocznie eksportowano 52 tys. ton wieprzowiny.
Choroba będzie powodować także skutki o charakterze społecznym, czyli zmniejszenie liczby gospodarstw utrzymujących świnie.
„W wyniku ASF obniżona może zostać także wiarygodność polskich branż chowu trzody chlewnej i mięsa wieprzowego. Polska może być postrzegana jako kraj, który nie potrafił poradzić sobie ze zwalczaniem wirusa ASF” – konkluduje Najwyższa Izba Kontroli.
Niestety, jak na razie rząd nic nie robi, by tak się nie stało.