Przy pierwszej konfrontacji rząd stulił uszy po sobie i ustąpił przed żądaniem Komisji Europejskiej. Opowieści o obronie suwerenności i polskich interesów wobec zakusów Brukseli okazały się rządowymi bajkami dla naiwnych.
Rząd natychmiast zareagował na wezwanie Komisji Europejskiej i zawiesił pobieranie podatku od sprzedaży detalicznej. Kilkanaście godzin wcześniej KE wszczęła postępowanie w sprawie tego podatku, podejrzewając, że jego konstrukcja faworyzuje mniejsze sklepy, co może być uznane za niedozwoloną pomoc publiczną. Do końca postępowania oczywiście jeszcze daleko, ale rząd natychmiast ustąpił przed poleceniem Brukseli.
A tyle było do tej pory opowiadania ze strony członków rządu oraz rozmaitych działaczy PiS, jak to obecna ekipa skutecznie umie bronić polskich interesów w Unii Europejskiej, nie będzie poddawać się żadnym unijnym dyktatom, wysoko niesie sztandar suwerenności, nie zamierza klękać przed Brukselą.
Potulni i posłuszni
I co? Gdy tylko przyszło do pierwszej próby sił to od razu dudy (nomen omen) w miech? Tak potulnie rząd rezygnuje z ponad półtora miliarda złotych rocznie do budżetu państwa? Minister finansów zaś oświadcza: oczywiste jest, że w tym roku budżet nie uzyska tych wpływów, które założyliśmy. Wypada dodać: marne były te Wasze założenia.
A przecież pan prezydent Andrzej Duda nie raz głosił – ostatnio podczas pobytu w USA na forum ONZ – że model integracji europejskiej forsowany przez kierownictwo UE oraz najsilniejsze europejskie mocarstwa nie odpowiada Polsce, że nasz kraj chce by uznawano wzajemne interesy i racje, że zależy nam, by Unia była związkiem równych suwerennych państw.
W podobnym tonie wypowiadała się wielokrotnie premier Beata Szydło i jej współpracownicy, podkreślając, że Polska ma swoje interesy, broni ich skutecznie, nie zamierza akceptować decyzji niekorzystnych dla naszego kraju, że nikt nie będzie się mieszał w nasze sprawy, zaś polski głos w strukturach europejskich jest słyszalny i słuchany.
Właśnie widzimy, jak skutecznie obecny rząd broni polskiego intersu w UE…
A może teraz pani premier czy jakiś przedstawiciel rządu, stosownie do uprawianej wcześniej retoryki, powie, ze figa z makiem, nie oddamy ani guzika, zaś Komisja Europejska to może zawieszać swoje podatki a nie nasze. Polsce zaś może nakukać, przynajmniej do czasu zakończenia postępowania w sprawie podatku od sprzedaży ?
Oczywiście nic takiego nie nastąpiło, a żądanie KE zostało niezwłocznie spełnione. Rząd, ustami ministra finansów, wydał jedynie cichutki pisk, oświadczając, że decyzja Komisji Europejskiej jest kontrowersyjna, nieroztropna i została podjęta w interesie ponadnarodowych korporacji, które nie płacą w Polsce podatków. Nikt w Brukseli naturalnie nie zwrócił na to uwagi, bo Komisji Europejskiej zależy tylko na tym, aby polski rząd w trymiga spełnial jej polecenia – zaś obecna ekipa to gwarantuje
Kompetentni inaczej
Rząd opowiada, że jeśli będzie taka potrzeba, przedstawi projekt, który wprowadzi podatek obciążający handel wielkopowierzniowy według innej formuły.
Co to znaczy, „jeśli będzie taka potrzeba”? To teraz jej nie ma? To perspektywa utraty półtora miliardów złotych tylko w jednym roku nie jest taką potrzebą?
I dlaczego rząd od razu nie miał takiego projektu w zanadrzu, by go natychmiast zaprezentować? Czy rzeczywiście nikt w Radzie Ministrów nie był w stanie sobie uświadomić, że Komisja Europejska może zgłosić zastrzeżenia do polskiego podatku i zechce go oprotestować?. Czy doświadczenia Węgier, naszego najważniejszego unijnego sojusznika który musiał wycofać się z podobnego podatku od sprzedaży, nie miały żadnego znaczenia dla pani premier i dla jej otoczenia?
Zabawnie brzmią wyjaśnienia rządu, że od wielu tygodni spodziewano się, iż Komisja Europejska zakwestionuje polskie przepisy o podatku od dużych sklepów.
Ciekawe, że gdy rząd zgłaszał ten projekt i stawiał go pod głosowanie parlamentarne, to jakoś nikt nie zająknął się, że można się spodziewać obecnego obrotu sprawy.
Wtedy od przedstawicieli władzy nie usłyszeliśmy nawet pół slowa wątpliwosci, że podatek może mieć problemy z akceptacją KE. Słyszeliśmy tylko, jakie to wspaniałe, madre rozwiązanie, ileż to miliardów przyniesie ono Polsce i jak bardzo zrówna szanse polskich mniejszych sklepów w starciu z bezwzględnymi sieciami hipermarketów. Żadnych problemów nie przewidywali również posłowie i senatorowie PiS, którzy głosowali za.
Czyli, jak widać, wtedy nikt się nie spodziewał niczego złego, ale kilka tygodni temu rząd doznał iluminacji i zorientował się, że Komisja Europejska każe rządowi zawiesić pobieranie podatku. Ta wiedza nie spowodowała jednak, aby rząd zajął się przygotowaniem planu B na taką właśnie okoliczność. Tradycyjnie, mądry Polak po szkodzie – a niewykluczone, że jak pisał Kochanowski, i po szkodzie głupi – o czym mogą swiadczyć wspomniane słowa przedstawicieli rządu, że przedstawiony zostanie nowy projekt podatku jeśli będzie taka potrzeba.
Nie da się ukryć, że odrzucenie polskiego podatku przez Komisję Europejską dowodzi nieudolności obecnej ekipy.
Stracona szansa
Wiadomo, że w Unii Europejskiej każdy kraj dba o przeforsowanie rozwiązań korzystnych dla swojej gospodarki. Trzeba jednak robić to umiejętnie, wykorzystywać swą silną pozycję, a jeśli się jej nie ma, to organizować sobie sojuszników.
Gdy Niemcy w 2013 r., opowiadając światu propagandowe bajki o swoim zielonym zwrocie energetycznym, chcieli jednocześnie, aby ich samochody nie musiały przestrzegać restrykcyjnych norm emisji spalin, to nie mówili, że chcą takich rozwiązań dla merccedesa, bmw czy największych modeli volkswagena. Proponowali natomiast, aby wprowadzono okres przejściowy, bo przy produkcji aut o dużej pojemności silnika, trzeba więcej czasu, by dostosować się do ostrzejszych norm. I tak też się stało – a to, że akurat tak się sklada, że te większe samochody produkuje się głównie w Niemczech, to już trudno…
Niemcy, najsilniejsza gospodarka Europy i największy płatnik do unijnego budżetu, mają naturalnie nieco inną pozycję i ich głos więcej znaczy niż głos Polski. Nikt nam nie broni osiągnąć takie znaczenie jaką uzyskali Niemcy, jeśli jednak to nierealne, trzeba szukać innych metod – i przekonywać, zdobywać głosy koalicjantów, znajdować wspólne interesy, a przede wszystkim, uchwalać w kraju takie przepisy, które nie dadzą się z dziecinną łatwością uwalić przez unijnych urzędników z krajów pochodzenia wielkich sieci handlowych, dotkniętych polskim podatkiem. Tymczasem u nas, rozumu i sprytu, o zdolności do budowania wspólnego frontu już nie mówiąc, jak zwykle zabrakło
A przecież były takie szanse. Latem Rada Ministrów zapowiadała, że pracuje nad przepisami mającymi uniemożliwić sieciom hipermarketów wykorzystywanie ich przewagi konkurencyjnej. Mogło to przynieść istotną ulgę dla mniejszych sklepów. Był podobno już nawet gotowy projekt. Dziś jednak o nim głucho.