To, że w Polsce pasażerskie ekspresy pędzą przez niezabezpieczone przejazdy, na których samochód może utknąć, jest ewidentnym skandalem, który jakoś nikomu nie przeszkadza.
Nie byłoby katastrofy pendolino pod Opolem i osiemnastu osób rannych, gdyby nie idiotyczna decyzja kierowcy TIR-a, który wjechał na drogę i przejazd, gdzie wjeżdżać nie powinien, bo wyraźnie zabraniały mu tego znaki. Długa ciężarówka zawiesiła się na torach, koła napędowe straciły przyczepność – i pozostawało tylko czekać na finał.
Tak samo nie byłoby katastrofy pendolino w Czechach, gdzie w 2015 r inny polski kierowca ciężarówki także wjechał na przejazd. Tam niestety uczestnicy wypadku nie mieli tyle szczęścia co u nas, więc skutki były gorsze – trzy ofiary śmiertelne, 20 osób rannych.
Ale rozsądek polskich kierowców ciężarowych to jedno, a stan przejazdów kolejowych w naszym kraju to drugie.
I po szkodzie głupi
Nie ulega zaś wątpliwości, że ewidentnym skandalem jest, gdy bardzo szybkie i ciche ekspresy pendolino gnają przez niestrzeżone przejazdy kolejowe, z których w dodatku samochodom trudno zjechać. To oczywiste kuszenie losu i prowokowanie tragedii – a zły los, jak widać, nie daje się długo prosić.
Takie wypadki, jak ostatnio pod Opolem, zdarzają się i na pewno będą się zdarzać w przyszłości. Decyzja o imporcie pociągów pendolino była bowiem typowo polska i podjęta z właściwym dla nas nieposzanowaniem realiów.
Kupiliśmy nowoczesne pociągi rozwijające ponad 200 kilometrów na godzinę – a jednocześnie nie jesteśmy w stanie zadbać o doprowadzenie przejazdów kolejowych do cywilizowanego stanu, tak aby przestały być śmiertelnymi zasadzkami na kierowców.
Co więcej, to właściwie nikogo nie obchodzi. Żadne instytucje ani urzędy w istocie nie przejmują się tym, że ludzie giną na źle zabezpieczonych i wyprofilowanych przejazdach o ograniczonej widoczności.
Mało kto wie – bo te wypadki już na tyle spowszedniały, iż media przestały się nimi przejmować – że w pierwszych trzech miesiącach tego roku na przejazdach kolejowych zginęło 8 osób i 8 zostało ciężko rannych.
To nie nasza wina
Największą odpowiedzialność za bezpieczeństwo na przejazdach ponosi państwowa spółka PKP Polskie Linie Kolejowe. To, jak wywiązuje się ona ze swych obowiązków, oceniła niedawno Najwyższa Izba Kontroli, badająca stan przejazdów kolejowych w latach 2015-2016.
NIK stwierdziła jasno: „Ponad połowa skontrolowanych przejazdów nie była utrzymana we właściwym stanie technicznym. Przeszło 70 proc. z nich nie było odpowiednio oznakowanych znakami drogowymi i wskaźnikami kolejowymi /…/ Poziom bezpieczeństwa na przejazdach kolejowych w latach 2014-2015 pogorszył się”.
PKP PLK bagatelizuje jednak sytuację – i niezgodnie z prawdą twierdzi na przykład, że w 2015 r poprawił się poziom bezpieczeństwa na przejazdach kolejowych (podczas gdy w tymże roku było więcej zabitych i ciężko rannych niż w 2014). Winą za wypadki chętnie obarcza zaś kierowców, którzy nie zachowują należytej ostrożności i łamią przepisy wjeżdżając na przejazdy.
Tak jest najprościej i najwygodniej. Zawsze można bowiem udowodnić, że kierowca zignorował znak „stop”, nie zatrzymał auta, nie rozejrzał się jak należy, albo co gorsza, zignorował pulsujące czerwone światło. A skoro to nie my zawiniliśmy, no to już nic nie musimy robić. Tyle, że w ten sposób nie zmniejszy się liczby tragedii na przejeździe.
Ludzie są tylko ludźmi, zachowują się nieostrożnie, popełniają błędy. Rolą PKP PLK jest zaś utrudnienie im popełniania tych błędów. Nie ulega wątpliwości, że spółka ta powinna skutecznie zadbać o stan przejazdów, o jak najlepszą widoczność, o poprawę poziomu zabezpieczeń. Niestety, nie robi tego.
Zadanie jest tu proste i oczywiste – wszędzie tam, gdzie z torami krzyżuje się droga bita, po której poruszają się samochody, należy zainstalować półzapory. Półzapory opuszczają się i podnoszą automatycznie, a ten, kto je objeżdża jest samobójcą albo wariatem, na co już nic nie można poradzić.
Nie wolno też dopuścić, aby przejazdy miały garby czy progi, powodujące, że samochód może utknąć na torach.
Bezpieczeństwo nie jest ważne?
Przykład objeżdżania półzapór i uderzenie pociągu w auto, pokazały ku przestrodze PKP PLK, prezentując na swej stronie internetowej film z lutowego wypadku w Czerwionce.
Szkoda jednak, że PKP PLK nie pokazały nagrania z któregoś ze znacznie częstszych wypadków – gdy samochód wpada pod pociąg na niestrzeżonym przejeździe o ograniczonej widoczności, gdzie nie ma półzapór ani świateł lecz tylko znak ostrzegawczy (krzyż św. Andrzeja). Wtedy oczywiście każdy, kto oglądałby podobny film, postawiłby pytanie: Dlaczego PKP PLK nie zainstalowały na tym przejeździe półzapór?
Odpowiedź na tak postawione pytanie będzie niestety smutna. PKP PLK nie instalują zabezpieczeń na przejazdach, ponieważ władze tej spółki mają inne priorytety niż poprawa bezpieczeństwa ludzi w pociągach i samochodach.
PKP PLK wydają grube miliony na remonty i estetykę dworców, na stojaki rowerowe, kosze na śmiecie, wymianę oświetlenia na oszczędniejsze, ograniczanie hałasu, modernizowanie przystanków.
O tym właśnie spółka pisze w swych komunikatach oraz na swej stronie internetowej. Nie można natomiast znaleźć informacji o tym, jak poprawia się stan technicznych zabezpieczeń na przejazdach. Prawdopodobnie dlatego, że nie ma o czym pisać, gdyż niewiele się w tej kwestii zmienia.
Potrzebne prawdziwe szlabany
Nie ukrywam, że pragnąłem się dowiedzieć, co PKP PLK robią, by przejazdy były bezpieczniejsze. Pod koniec stycznia poprosiłem zatem przedstawiciela spółki o odpowiedź na proste pytanie: o ile zwiększyła się w 2016 r w Polsce liczba przejazdów kolejowych chronionych półzaporami, w porównaniu z rokiem 2015 r. Odpowiedzi jednak nie uzyskałem do dziś.
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo to PKP PLK koncentrują się na akcji uświadamiającej zatytułowanej „Szlaban na ryzyko”. Takie akcje zawsze się udają, można napisać, jak duża była frekwencja dzieci na kolejnej pogadance. To jednak nie zastąpi instalowania prawdziwych szlabanów na przejazdach.
Kolejne wypadki, takie jak ostatnio pod Opolem, są zatem nieuniknione. I zapewne nadal, mało kto, poza rodzinami ofiar, będzie się na serio nimi przejmować.
Oby tylko terroryści, coraz chętniej korzystający z ciężarówek, nie wpadli na pomysł, że w Polsce można łatwo dokonać zamachu, wbijając się TIR-em w pociąg.