Wszyscy przekonują, że dobrze byłoby, gdyby Polacy bardziej sobie ufali. Nikt jednak nic nie robi, aby do tego doprowadzić. Przeciwnie, jesteśmy skutecznie skłócani.
Nie wiadomo dokładnie ile jest wart, ale wszyscy się zgadzają, że jest bardzo cenny i niezbędny dla dobrego funkcjonowania gospodarki. Mowa o kapitale społecznym.
Po raz pierwszy użyto tego terminu równo sto lat temu, zaś powszechniej stosowany zaczął być od lat siedemdziesiątych.
Im go więcej, tym jest taniej
Definicja mówi, że kapitał społeczny jest to: „termin z pogranicza ekonomii i socjologii, oznaczający element procesu produkcji i życia w zorganizowanym społeczeństwie), którego wartość opiera się na wzajemnych relacjach społecznych i zaufaniu jednostek, które dzięki niemu mogą osiągać więcej korzyści (z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia)”.
Mówiąc natomiast bardziej po ludzku, duży kapitał społeczny oznacza, że ludzie generalnie sobie ufają i wierzą – a w związku z tym, podejmują różne działania bez większej obawy o to, że ktoś ich oszuka. W związku z tym, te działania przebiegają sprawniej, a ich koszty mogą być niższe, bo nie wymagają rozmaitych zabezpieczeń.
Dla przykładu, gdy ludzie sobie ufają i pomagają, nie trzeba przeznaczać dużych sum na poręczenia i gwarancje, czy na wynajmowanie kosztownych prawników w celu dopracowania najdrobniejszych szczegółów umów i obwarowania ich karami finansowymi, z obawy, że partnerzy będą chcieli się nawzajem oszukać.
Mniej czasu i wysiłku pochłonie sprawdzanie wiarygodności potencjalnych kontrahentów w wywiadowniach gospodarczych, badanie ich historii kredytowych itp.
Oszuści z założenia
Starania o wzrost kapitału społecznego, ewidentnie korzystne dla ogółu, nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia, przypominają jednak pracę Syzyfa.
Kapitał społeczny w każdym społeczeństwie jest i pozostanie ograniczony, ponieważ rozmaite podmioty nie mają zaufania do członków tegoż społeczeństwa – i na pewno nie zaczną mieć go więcej w przyszłości.
Przykładem mogą być choćby banki. Bankierów – nie tylko zresztą w Polsce – można latami przekonywać o znaczeniu kapitału społecznego. Nie spowoduje to jednak, że zmienią oni swe podejście do klientów, których z założenia uważają (choć tego głośno nie mówią) za oszustów, pragnących ich oszukać (to w przypadku potencjalnych kredytobiorców) – albo za naiwniaków, których warto nabrać (jeśli chodzi o wciskanie im różnych tzw. produktów bankowych).
Ani na jotę nie ograniczą więc katalogu zabezpieczeń przy udzielaniu kredytów, takich jak poręczenia, ubezpieczenia, hipoteki, weksle in blanco itd. Z drugiej zaś strony – nigdy nie przestaną zachwalać klientom zalet oszukańczych polisolokat z których nie można się wymotać, choć doskonale wiedzą, że można na nich przede wszystkim stracić.
Bankierzy nie są zresztą wyjątkami. Podobnie zachowują się przedstawiciele najrozmaitszych firm usługowych, na przykład oferujących internet czy telewizję kablową. Obiecują najszersze możliwe pakiety niemal za darmo, bez żadnych ograniczeń i przerw w dostawach. Potem zaś, gdy się okazuje, że coś jednak szwankuje, nie można się do nich dodzwonić – a jeśli się to wreszcie uda, informują, że w praktyce to za nic nie odpowiadają.
Cud, że Polak jeszcze komuś ufa
Ale i sami obywatele znacząco przyczyniają się do tego, że poziom kapitału społecznego jest w naszym kraju niski. Katalog rozmaitych oszustw, jakich ofiarą można paść, przygotowywanych sobie nawzajem przez Polaków, jest tak bogaty i ciągle twórczo rozwijany, że w ogóle należy się dziwić, iż ktoś komuś w ogóle jeszcze u nas ufa.
Klasycznym już przykładem jest ewolucja przekrętu „na wnuczka” – gdy do osoby, która nie dała się nabrać, dzwoni potem rzekomy policjant i prosi o próbne przelanie oszczędności w celu zorganizowania zasadzki na fałszywego wnuczka.
Możnaby więc powiedzieć, że opowieści o potrzebie budowania kapitału społecznego to zwykłe zawracanie głowy, zwłaszcza w Polsce – ale jednak warto się starać, by było go trochę więcej. Jest to bowiem jedyny kapitał, którego przybywa, w miarę jak się z niego korzysta. Jest on też bardzo ważnym elementem społeczeństwa obywatelskiego.
Klasycy tego zagadnienia, jak Robert Putnam, wskazują, że kapitał społeczny, tak jak i inne rodzaje kapitału, jest produktywny. Umożliwia bowiem osiągnięcie pewnych celów, których nie dałoby się osiągnąć, gdyby tegoż kapitału nie było.
Na przykład, społeczność, której członkowie wykazują, że są godni zaufania i ufają innym, będzie w stanie osiągnąć znacznie więcej niż porównywalna grupa, w której brak jest takiego zaufania.
Putnam wskazuje na wspólnoty rolnicze, w których jednemu chłopu inni chłopi pomagają ułożyć w stogach siano, zaś narzędzia są powszechnie pożyczane. W takiej grupie wysoki kapitał społeczny pozwala każdemu z nich na wykonywanie swojej pracy z mniejszym nakładem kosztów, włożonych w narzędzia i wyposażenie. Podobne współdziałanie, zwiększające efektywność pracy, jest możliwe właśnie dzięki dużemu kapitałowi społecznemu.
W Polsce można natomiast znaleźć przykłady idealnie wręcz odwrotne. Formą współpracy,podobną do tej o której pisze Putnam, miały być u nas kółka rolnicze, udostępniające swoim członkom maszyny rolnicze. Ponieważ jednak każdy chciał z nich jak najwięcej korzystać, ale nie bardzo komu było dbać o ich stan techniczny, więc kółka weszły w skład spółdzielni kółek rolniczych, które w praktyce są płatnymi wypożyczalniami sprzętu, oferującymi także odpłatne usługi.
I tak kapitalizm zwyciężył wolę współpracy (w Polsce zresztą nader nikłą).
Peryferium na dorobku
Osobliwą, aczkolwiek nie całkiem pozbawioną sensu, charakterystykę kapitału społecznego przytacza raport Związku Przedsiębiorców i Pracodawców pn. „Polska drużyna. Kapitał społeczny w Polsce i dla Polski” autorstwa Pawła Dobrowolskiego.
Otóż, stwierdza on, że grupa społeczna odnosi sukces, ponieważ ma wyższy kapitał społeczny. Sukces ten natomiast jest dowodem istnienia wyższego kapitału społecznego.
Wspomniany raport wskazuje też, że autorzy „Diagnozy społecznej”, głównego źródła badań kapitału społecznego w Polsce, uważają oczywiście, że w naszym kraju jest on na niskim poziomie. Polacy charakteryzują się natomiast dużą, wzajemną nieufnością.
Według autorów „Diagnozy” niski jest również u nas stopień zrzeszania się, czyli odsetek obywateli, którzy należą do organizacji dobrowolnych (i płacą składki członkowskie) lub działają na ich rzecz. Nie zmienia się to od ponad dekady.
Natomiast, jak mówi Paweł Dobrowolski, „dla Polski porównywalne są społeczności o krótkim, często przerywanym doświadczeniu z demokracją oraz państwa peryferium na dorobku”.
Tak więc, jako wspomniane „peryferium na dorobku”, pod względem poziomu kapitału społecznego powinniśmy się raczej porównywać z krajami rozwijającymi się, zamiast z bogatą Europą Zachodnią.
PiS – mistrz destrukcji zaufania
Jak wskazuje raport ZPiP, inwestycja w kapitał społeczny powinna być dostosowana do potrzeb rozwojowych społeczności. I tak na przykład, budowanie kapitału społecznego w Indiach pomoże w rozmywaniu barier kastowych, może polepszyć zdrowie, wyniki nauczania oraz plony.
A przecież Polsce potrzebne są wyższe plony, lepsze wyniki nauczania oraz skuteczniejsza ochrona zdrowia – o rozmywaniu barier międzyludzkich już nie mówiąc. Poza tym, z wielu względów bliżej nam do Indii, niż do bogatych demokracji europejskich
Problem tylko w tym, że rządzące Prawo i Sprawiedliwość nie jest akurat tym ugrupowaniem, któremu specjalnie zależałoby na budowaniu wzajemnego zaufania w naszym kraju. PiS bardzo skutecznie realizuje natomiast zadanie dokładnie odwrotnie. Większości Polaków to jednak kompletnie nie przeszkadza.