Gospodarczo rozwijamy się szybciej od świata i Europy, ale to nie wystarczy aby zniwelować dystans w zamożności i poziomie życia, dzielący nas od wszystkich zachodnich sąsiadów.
Nie dogonimy go w wielu dziedzinach.
Ponieważ mamy Rok Sienkiewicza, warto zacytować natchnione słowa wieszcza (bo był on wieszczem, nie ustępującym Mickiewiczowi i Słowackiemu) o polskim narodzie, włożone w usta Wrzeszczowicza:
„Co oni mają? Niechże mi kto choć jedną cnotę wymieni: czy stateczność, czy rozum, czy przebiegłość, czy wytrwałość, czy wstrzemięźliwość? Co oni mają?”
Niewielkie cnoty narodowe
Niewykluczone, iż właśnie niedostatek tych cnót, wymienionych przez Sienkiewicza, sprawia, że świata nie możemy dogonić także i pod względem gospodarczym. Nie od dziś wiadomo bowiem, że do najważniejszych (choć oczywiście nie jedynych) czynników, decydujących o szybkości rozwoju i poziomie życia należą właśnie cechy narodowe.
Istnieją nacje mające więcej zalet, ułatwiających im odniesienie sukcesu ekonomicznego, nawet w trudnych warunkach – ale są też takie, które posiadają tych zalet niewiele. Mówiąc delikatnie, Polacy nie należą do tych pierwszych.
Liczby mówią wyraźnie o tym, że nasza gospodarcza pogoń za światem wygląda mizernie. W latach 1990 – 2015 polski produkt krajowy brutto rósł w tempie średnio 3,1 proc rocznie. PKB świata – w tempie 3,6 proc rocznie. Tak więc, to nie Polska goni świat, to świat coraz bardziej wyprzedza Polskę.
Rządowe grono hurraoptymistów
Nasza gospodarcza przyszłość nie zapowiada się różowo. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju właśnie obniżył prognozę tempa rozwoju Polski na rok ten i bieżący. Tak więc, według EBOiR, w 2016 r nasz produkt krajowy brutto wzrośnie o 3,0 proc., zaś w przyszłym, o 3,2 proc.
Jest to znacznie mniej od przewidywań obecnego rządu, który zaplanował, że polski PKB w tym roku zwiększy się o 3,4 proc., zaś w 2017 r o 3,6 proc.
Co gorsza, tak dobra prognoza, sporządzona przez gabinet premier Beaty Szydło, nie była tylko luźną perspektywą, lecz twardym założeniem planistycznym, które rząd wpisał do polskiego budżetu na lata 2016 i 2017.
Jeśli zaś nie uda się osiągnąć tempa rozwoju gospodarczego przewidzianego w budżecie, to i część zadań budżetowych nie zostanie wykonana – co oznacza, że konieczne będą ponadplanowe cięcia wydatków, wpisanych już do budżetu. A to oczywiście odbije się na poziomie naszego życia oraz na tempie rozwoju gospodarczego, które będzie jeszcze wolniejsze.
Ciekawe, że obecny rząd, planując tak wyśrubowane tempo polskiego rozwoju gospodarczego, jednocześnie zapewniał, że jest to budżet całkowicie realny i wręcz ostrożny, bardzo bezpieczny, mający mocne podstawy.
Natomiast eksperci (z wyjątkiem tych związanych z Prawem i Sprawiedliwością) uważali, że budżet jest mało realny i hurraoptymistyczny.
Odległy poziom życia
Świata zatem nie dogonimy, ale możemy gonić Europę. Tu zadanie wydaje się łatwiejsze. Unia Europejska (w pełnym składzie, nie tylko w strefie euro) osiąga bowiem niższe wskaźniki rozwoju gospodarczego niż Polska. Licząc od 2004 r., UE tylko dwukrotnie miała bowiem ponad trzyprocentowe tempo wzrostu – w latach 2006 i 2007 unijny PKB zwiększył się realnie odpowiednio o 3,4 i 3,1 proc. Potem było coraz gorzej, do załamania i spadku aż o 4,4 proc w 2009 r. Jeszcze w 2013 r unijne tempo rozwoju gospodarczego było równe zeru, w 2014 osiągnęło 1,3 proc., zaś w ubiegłym roku PKB całej Unii Europejskiej wzrósł o 2 proc.
Ubiegłoroczne unijne 2 proc wzrostu to oczywiście dużo mniej niż ubiegłoroczne polskie 3,6 proc. Poza tym, w Polsce, od czasu załamania spowodowanego działaniami Leszka Balcerowicza i rządu Tadeusza Mazowieckiego, tempo rozwoju gospodarczego zawsze było wyższe od zera.
Najwolniejszy wzrost zanotowano w 2001r., kiedy polski PKB zwiększył się zaledwie o 1,2 proc. Miało to miejsce w ostatnim roku rządów Akcji Wyborczej Solidarność, gdy premierem był Jerzy Buzek, a wicepremierem odpowiedzialnym za gospodarkę Janusz Steinhoff.
Natomiast od czasu naszego wejścia do Unii w 2004 r., dwa okresy najsłabszego wzrostu gospodarczego mieliśmy w roku 2009 oraz 2013. Wtedy polski PKB zwiększył się tylko o 1,6 proc.
Jeśli zaś chodzi o okresy rekordowego tempa rozwoju gospodarczego, to najszybszy wzrost PKB w naszym kraju nastąpił w latach 1995 (o 7 proc.), 1996 (o 6,1 proc.) i 1997 (rekordowe 7,3 proc.). Potem już tylko raz osiągnęliśmy nieco zbliżony wynik, w 2007 r gdy polski PKB wzrósł o 6,8 proc.
Lewicowe przyśpieszenia
Jak widać, jeśli chodzi o tempo rozwoju gospodarczego, to od lat Unię Europejską zostawiamy w tyle. Jeszcze bardziej odsadziliśmy się od strefy euro, skupiającej część krajów UE.
Te wyniki nie mogą jednak być powodem do zadowolenia, gdyż pamiętajmy, że wzrost produktu krajowego brutto to nie cel sam w sobie, lecz tylko środek do ważniejszego celu, jakim jest poprawa naszej zamożności i jakości życia. Żeby zaś pod tym względem dogonić Unię Europejską, nie wystarczy, że nasz PKB rośnie szybciej od unijnego. Musimy mieć wyraźnie szybsze tempo rozwoju gospodarczego także i od świata en bloc.
Dziś Polska biegnie zdecydowanie za wolno. Jeśli bowiem nadal, tak jak do tej pory, tempo naszego rozwoju będzie niższe od światowej średniej, to nigdy nie osiągniemy poziomu i jakości życia Czech, Słowenii czy Portugalii – o krajach starej UE już nie mówiąc. Ci bogaci, co już przez setki lat kumulowali majątek, mogą sobie pozwolić nawet na bardzo wolne tempo rozwoju gospodarczego. My – nie.
Te trzy lata (1995-1997) kiedy Polska miała najszybszy wzrost gospodarczy (7 proc., 6,1 proc., 7,3 proc.) to okres rządów koalicji SLD i PSL, kiedy premierami byli kolejno Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz, a wicepremierem i ministrem odpowiedzialnym za gospodarkę, Grzegorz Kołodko.
Nieco gorszy, ale najlepszy w ostatnim dziesięcioleciu wynik (6,8 proc.) przypadł zaś na drugi i ostatni rok rządów koalicji PiS, Samoobrony RP oraz Ligi Polskich Rodzin, w 2007 r., gdy premierem był Jarosław Kaczyński, a za gospodarkę i finanse odpowiadała wicepremier Zyta Gilowska.
Po 1997 r SLD jeszcze raz doszedł do władzy, rządząc od jesieni 2001 do jesieni 2005, a wicepremierem i ministrem finansów ponownie został Grzegorz Kołodko. W rezultacie, tempo naszego wzrostu gospodarczego znowu wzrosło, z 1,2 proc. w 2001, do 5,3 proc. w 2005 – roku porażki wyborczej tego ugrupowania.
Na lewicowe rządy nie ma obecnie żadnych szans – ale także i Prawo i Sprawiedliwość nie może nawet marzyć o osiągnięciu takiego tempa wzrostu jak w 2007 r. Będzie dobrze, jak w kolejnych latach nasza gospodarka zanotuje stabilny rozwój, na poziomie 3 – 3,2 proc rocznie. Tylko, że wtedy jeszcze bardziej zostaniemy w tyle i za światem, i za zamożną Europą, której poziom życia tak bardzo chcemy dogonić.