8 listopada 2024

loader

Takie będą Rzeczpospolite…

Kształcenie młodzieży studenckiej jest u nas tradycyjnie na niskim poziomie. Za kilka lat przekonamy się, czy wprowadzane właśnie zmiany cokolwiek poprawią.

 

W związku z niedawnym rozpoczęciem roku akademickiego, warto przypomnieć sobie, jaką rangę i pozycję w świecie mają polskie wyższe uczelnie.
Otóż, aż pięć polskich szkół wyższych uplasowało się powyżej siedemsetnego miejsca w ubiegłorocznym rankingu najlepszych szkół wyższych (tzw. ranking szanghajski).
Spośród nich najwyżej sytuuje się Uniwersytet Warszawski – pomiędzy miejscami 301 a 400 i to nawet bliżej górnej granicy.
Drugie miejsce zajmuje Uniwersytet Jagielloński, choć ten już bliżej granicy dolnej.
Dalej jest Akademia Górniczo-Hutnicza, nieco powyżej 600 pozycji, oraz Uniwersytety Wrocławski i Mickiewicza (Poznań), trochę ponad siedemsetnym miejscem. Jak widać, wszystkie to uczelnie państwowe.

 

Daleko nam do czołówki

Ranking szanghajski (tworzony przez specjalistów z uniwersytetu Jiao Tong w tymże mieście), jak wszystkie podobne rankingi nie jest wolny od wad.
Zarzuca mu się, że preferuje dziedziny w których otrzymuje się nagrody Nobla a zwłaszcza nauki przyrodnicze, kosztem technicznych i humanistycznych, i że zbyt dużą wagę przywiązuje do liczby publikacji pracowników uczelni cytowanych w czasopismach naukowych – co niekoniecznie przekłada się na jakość kształcenia studentów. Na na razie nie ma jednak innego równie powszechnego i miarodajnego porównania szkół wyższych.
Nie da się ukryć, że miejsca, zajmowane przez nasze najlepsze uczelnie w rankingu szanghajskim, nie są na miarę ambicji dumnego polskiego narodu. Pokazują jednak jaka jest jakość pracy naszych naukowców. Naukowcy są zaś generalnie tacy, jak cały naród, z którego się wywodzą.
Istnieją na świecie narody mądrzejsze i głupsze – i musimy sobie szczerze powiedzieć, że jeśli chodzi o uzdolnienia intelektualne i umiejętność twórczej pracy, to Polacy raczej nie należą do światowej czołówki.
Na świecie prowadzi amerykański Harvard – choć nie wiadomo, czy dlatego, że rzeczywiście procesy edukacyjne są tam na najwyższym poziomie, czy też dlatego, że przychodzą tam najlepsi kandydaci, znęceni sławą tego uniwersytetu.

 

Ilość nie przechodzi w jakość

Nasze szkolnictwo wyższe może nie poszło w jakość, ale w ilość to już na pewno.
Nie do końca wiadomo, ile wyższych uczelni funkcjonuje w Polsce, bo Najwyższa Izba Kontroli podaje że na koniec roku 2016 (nowszych danych nie ma) działało ich 432 (131 państwowych i 301 niepublicznych), a inne źródła, że tylko 415. W każdym razie jest to liczba pokaźna, choć powolutku się zmniejsza (na koniec 2105 r. były w Polsce 434 uczelnie.
Spada też stopniowo liczba studentów, co ma związek ze starzeniem się naszego społeczeństwa. Jest ich ok. 1,3 mln, podczas gdy dziesięć lat temu było prawie 2 mln.
Choć prywatnych uczelni jest więcej, to z racji tego, że są to na ogół niewielkie placówki, studiuje w nich niespełna 315 tys młodych ludzi. Reszta chodzi do państwowych szkół wyższych.
W Polsce funkcjonuje wiele kierunków, które boją się utraty dofinansowania związanego z liczbą studentów – i przyjmują aż do wyczerpania limitu miejsc, co nie sprzyja konkurencyjności i powoduje obniżenie ogólnego poziomu nauczania, bo następuje równanie w dół.

 

Tanim kosztem

Charakterystycznym zjawiskiem jest bardzo duża różnica w kosztach wykształcenia jednego studenta. W uczelniach państwowych jest to 21 tys zł na osobę, zaś w niepublicznych, tylko 8 tys zł.
Za wyższą kwotę oczywiście łatwiej osiągnąć i wyższy poziom szkolenia, choć chodzi także o inny profil obu typów uczelni. Dziś w Polsce, w przeciwieństwie do okresu II Rzeczpospolitej, raczej nie ma prywatnych szkół technicznych, wymagających kosztownego wyposażenia.
Co zrobić, żeby poprawić poziom nauczania w polskich szkołach wyższych? Poziomu intelektualnego i zdolności naukowych polskiego społeczeństwa nie da się szybko podnieść. Można natomiast udoskonalać procedury, żeby stopniowo usuwać zauważone nieprawidłowości.
Rzetelną i całościową wiedzę o tym, jak przebiega proces dydaktyczny w uczelniach, powinien, co oczywiste, otrzymywać Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego (obecnie Jarosław Gowin). Na tej podstawie mógłby on próbować wdrażać mechanizmy doskonalące.
„Wiedzy tej pozyskać jednak nie może, ponieważ instytucja odpowiedzialna za wydawanie ocen jakości kształcenia na kierunkach studiów nie prowadzi spójnych i kompleksowych badań w tym zakresie. Tym samym Minister nie mógł analizować jakości kształcenia w szkołach wyższych” – stwierdza Najwyższa Izba Kontroli.

 

Po owocach poznamy

Wspomnianą instytucją, odpowiedzialną za ocenianie jakości kształcenia na polskich uczelniach, jest u nas Polska Komisja Akredytacyjna.
NIK wskazuje, że: „choć PKA w ostatnich latach wydawała rocznie po kilkaset ocen jakości kształcenia, to jednak miały one jednostkowy charakter, co nie pozwalało Ministrowi Nauki i Szkolnictwa Wyższego na doskonalenie systemu jakości kształcenia”.
Dosyć dziwny to zarzut, bo w przypadku wydawania kilkuset ocen jakości rocznie, trudno mówić, że są one wyłącznie jednostkowe.
Inna sprawa, że o tym, jaki jest rzeczywiście poziom nauczania na wyższych uczelniach w Polsce doskonale mówią przecież wyniki rankingu szanghajskiego. Nic dodać, nic ująć.
Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego i bez ocen PKA powinien więc podejmować działania doskonalące jakość kształcenia w naszych szkołach wyższych.
Zresztą, takie działania zostały już podjęte – choć tzw. reforma Gowina, która zaczęła obowiązywać od początku obecnego roku akademickiego wywołuje tyleż głosów krytycznych co aprobujących. Jak zawsze jednak, po owocach poznamy jej sens.

Andrzej Dryszel

Poprzedni

Co z dezubekizacją?

Następny

Lewicowa skuteczność

Zostaw komentarz