Z finansowego punktu widzenia, najlepszym rozwiązaniem byłaby sprzedaż rafinerii na Litwie. W gospodarce liczą się jednak nie tylko pieniądze.
Różne wypowiedzi Radka Sikorskiego zdają się potwierdzać, że nie ma on kwalifikacji (w tym także moralnych) do sprawowania jakichkolwiek funkcji publicznych.
Nie da się jednak ukryć, że w kwestii tego, co zrobić z nieszczęsną rafinerią w Możejkach, on i jego rozmówca Jacek Krawiec, ówczesny prezes Orlenu, mieli w lutym 2014 r. – bo wtedy ich nagrano w knajpie – trochę racji.
Ryzyko polityczne
Kupno Możejek w 2006 r., na co naciskał prezydent Lech Kaczyński, nie było głupią decyzją. Jukos, gnębiony przez rosyjski rząd, pozbywał się rafinerii dość tanio (w sumie, Orlen zapłacił za nią Rosjanom 1,49 mld dol., zaś rządowi litewskiemu ponad 850 mln dol), a ponadto chodziło o wyparcie Rosjan z paliwowego rynku litewskiego, co było uzasadnionym celem strategicznym, popieranym także przez władze Litwy.
Nie wzięto jednak pod uwagę ryzyka politycznego. Gdy więc tylko Możejki przeszły w polskie ręce, zaczęły się schody. Rosja wstrzymała dostawy ropy do rafinerii, tłumacząc to nieusuwalną awarią rurociągu Przyjaźń, zaś w zakładach wybuchł dziwny pożar, który zniszczył dużą część instalacji.
Do przyjaciół Litwinów
Do kłopotów przyczynili się i Litwini, którzy bynajmniej nie zamierzali ułatwiać życia naszej firmie. Strona litewska najpierw więc podniosła Orlenowi stawki za transport koleją, znacznie powyżej cen płaconych przez inne przedsiębiorstwa, a potem rozebrała 19 km torów, żeby Orlen Lietuva nie mógł dostarczać ropy do Możejek krótszą drogą.
Trudno to wytłumaczyć inaczej, niż bezinteresowną złośliwością, toteż można poniekąd zrozumieć Radka Sikorskiego, gdy mówi: „chcę wychować Litwinów, żeby zrozumieli, że sranie na Polskę nie jest za darmo” – cokolwiek by o tym myśleli nasi litewscy przyjaciele, obawiający się straszliwego polskiego imperializmu.
Wtedy, w lutym 2014 r., sprzedaż choćby części udziałów w Możejkach mogła wydawać się optymalnym rozwiązaniem. Nic więc dziwnego, że Krawiec i Sikorski rozważali teoretycznie powrót rafinerii w rosyjskie ręce, skoro żadnego innego kupca nie było na horyzoncie.
Podkreślić jednak należy, że było to tylko niezobowiązujące gaworzenie, gdyż ani żaden z nich nie miał uprawnień do pprzprowadzenia takiej transakcji, ani ówczesny polski rząd nigdy nie ogłosił zamiaru sprzedaży tej rafinerii.
Z gałązką oliwną
Dziś sytuacja Możejek nadal jest trudna, choć widać zjawiska pozytywne. W ubiegłym roku Orlen Lietuva osiągnął wreszcie zysk wynoszący prawie 240 mln dol., bo spadły ceny ropy i zwiększono wykorzystanie mocy produkcyjnych (choć w tak wielkim koncernie jak Orlen, można i w sposób finansowo-administracyjny sterować zyskownością wybranych spółek).
Ponadto zaś, w czerwcu bieżącego roku zawarto porozumienie między Orlenem, a kolejami litewskimi w sprawie stawek za przewóz ropy i produktów naftowych.
Jest ono wreszcie satysfakcjonujące dla strony polskiej.
Patronujący tej umowie premier Litwy Saulius Skvernelis oświadczył, że obecność Orlenu na Litwie jest ważna dla bezpieczeństwa energetycznego jego kraju – i że cieszy się, iż obie firmy posłuchały rządu litewskiego, by rozwiązać nieporozumienia, które rzutowały na stosunki między naszymi rządami.
Trzeba to uznać za oczywisty wyraz dobrej woli władz Litwy – choć niestety Możejkom jeszcze daleko do wyjścia z dołka.
Wicepremier Mateusz Morawiecki bez ogródek stwierdził w poniedziałek: Litwini spowodowali, że kupiona przez Orlen rafineria w Możejkach przez wiele lat była deficytowa – choć mógł sobie darować tę wypowiedź, skoro wcześniej litewski premier wystąpił z gałązką oliwną. Nie wiadomo też, czy i kiedy w ogóle zwrócą się koszty związane z zakupem i funkcjonowaniem Orlen Lietuvy.