Uwierzyliśmy, że pandemia COVID ustała. Przynajmniej w Europie. W Niemczech monitorujący ją Instytut im. Roberta Kocha obniżył stan alarmowy. We Francji od 16 maja zniesiono anty pandemiczne rygory, w tym obowiązek noszenia masek ochronnych. Choć jednocześnie minister zdrowia Olivier Veran potwierdził, że lekarze zauważają już efekty „długotrwałego COVID”.
Wśród osób, które zaraziły się wirusem i skutecznie przechorowały go wcześniej, pojawiają się stany permanentnego zmęczenia, objawy depresji, trudności w koncentracji, nierówny rytm serca. Lekarze spierają się, czy można też mówić o zmianach w mózgu. Również w Polsce minister zdrowia Adam Niedzielski ogłosił zwycięstwo rządu w wojnie z COVID. Aby je ostatecznie potwierdzić, ministerstwo zdrowia przestało prezentować publicznie, komunikaty rejestrujące wczorajszą liczbę zachorowań i zgonów. Temat pandemii zniknął z czołówki mediów. Jego miejsce zajęły doniesienia z wojny w Ukrainie i bieżące krajowe spory polityczne.
Polityka „Stłucz termometr”
Niestety rządowe komunikaty o „śmierci wirusa COVID” w Polsce i w Europie są przedwczesne. Nadal dostępne informacje potwierdzają, że pandemia jeszcze nie wygasła. W czerwcu tego roku odnotowywano w Polsce tygodniowo około nowych 1500 przypadków zarażeń i około 30 – 40 przypadków zgonów. Dane te nie robią wśród opinii publicznej większego wrażenia. Jeszcze jesienią zeszłego roku w czasie pandemii dziennie zarażało się w Polsce kilkanaście tysięcy osób i umierało około 300 osób.
Teraz z powodu COVID umiera tygodniowo tyle osób, co z powodu letnich, wakacyjnych utonięć. Na COVID umierają zwykle ludzie starsi, schorowani, często znajdujący się pod opieką pomocy społecznej. Nie umierają młodzi, celebryci, znani politycy. Bohaterowie pierwszy stron popularnych mediów. Pewnie dlatego opinia publiczna oswoiła się z tymi zgonami. W Polsce odnotowujemy spadek zachorowań, bo jednocześnie robi się teraz coraz mniej testów. W całym kraju w maju i w czerwcu bieżącego roku wykonywano jedynie około 60 tysięcy testów tygodniowo. Zwykle są to testy antygenowe, te najpopularniejsze, nie zawsze wykrywające od razu obecność wirusa w organizmie.
Aby zrobić test genetyczny PCR, trzeba zapłacić więcej i mieszkać w dużym mieście, bo tylko tam jej robią.
W wielu przypadkach zakażenia wariantem Omikron okazują się w Polsce łagodne, przypominające znaną, sezonową grypę. Dlatego też wielu zarażonych nie robi testów, tylko przechorowuje wirusa, pozostając w domu. W Europie, szczególnie w Polsce, zaczyna dominować polityka „Stłucz termometr- nie zauważysz gorączki”. Robi się mniej testów i dlatego mniejsze są statystyki zarażonych.
Dlatego wirusolog, profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska przewiduje, w analizie opublikowanej w „Dzienniku. Gazeta Prawna”, że jesienią tego roku zmodyfikowany COVID-2 powróci do Europy. Powrócą też maseczki ochronne i wszelkie obostrzenia. Już teraz należy przygotowywać nową, uodporniającą szczepionkę. Czy będzie ona podobnie skuteczną jak dotychczasowe? Do tej pory na świecie zaszczepiono około 60 procent wszystkich jego mieszkańców. Ponad 70 procent z zaszczepionych żyje w najbogatszych państwach świata. Ponad miliard niezaszczepionych to mieszkańcy regionów najbiedniejszych, przede wszystkim Afryki. Czy rezygnując teraz w Europie z wszelkich zabezpieczeń i ograniczeń, wystawiamy się na ryzyko ponownych fali zakażeń? Przez całą wiosnę tego roku w bogatych USA codziennie umierało na COVID około 300 osób. Od początku pandemii liczba zgonów przekroczyła tam milion osób. Nadal ponad 80 procent Amerykanów żyje w strefie zagrożenia nowym zarażeniem. Pomimo tego odnotowywany tam jeszcze w ubiegłym roku strach przed pandemią skończył się. Tylko 43 procent ludzi powyżej 65 roku życia, przyjęło w USA dwie dawki szczepionki.
Polityka „Zero COVID”
Kiedy USA i Europa ogłaszają zwycięstwo nad COVID, znoszą anty pandemiczne rygory, akceptując jednocześnie codzienne zgony jako minimalne, naturalne straty wojenne, Chiny nadal stosują radykalną politykę „Zero COVID”. Ku zdumieniu europejskich i amerykańskich mediów. Zdumienie budzi praktyka zamykania, zwana „lockdownami”, całych wielomilionowych miast lub ich dzielnic. I to w przypadkach kiedy rejestrowane są tam dopiero niewielkie ogniska zarażeń. Kiedy w całych Chinach odnotowany jest przypadek „tylko” 52. zgonów dziennie.
Zachodnie media pamiętają zamknięcie wielomilionowego miasta Wuhan dokonane na początku pandemii. Wtedy w tych mediach obserwowano ten przypadek jako wielki eksperyment społeczno- gospodarczy. Wyrażano współczucie dla zamkniętych w domach. I jednocześnie podziwiano gospodarkę chińską. Że pomimo „zamrożenia” aktywności ekonomicznej miasta wielkości wielu państw europejskich, nie popadła wówczas w recesję. Wiosną tego roku zamknięto w Chinach miasto Shenzen, zwane „Fabryką świata”, Szanghaj- światowe centrum finansowe, wprowadzano czasowe „lockdowny” w innych metropoliach lub ich poszczególnych dzielnicach. W maju tego roku ścisłą izolację wprowadzono w 41 regionach Chin, zamieszkałych przez 290 milionów ludzi. Komunikacja między wieloma prowincjami stała się trudna, czasem niemożliwa. Nadal obowiązują kwarantanny i ograniczenia w przylotach do Chin z innych państw.
W ślad za tym w zachodnich mediach pojawiła się tym razem fala krytyki polityki „Zero COVID”. Jako zbyt restrykcyjnej, drastycznej i łamiącej podstawowe prawa człowieka. Polityki możliwej, bo społeczeństwo chińskie, zwłaszcza ludzie młodzi, żyje już w epoce cyfrowej. Dzięki przeróżnym smartfonowym aplikacjom w Chinach można dokonywać wszelkich zakupów i wielu innych czynności życiowych z każdego miejsca. Nawet z kwarantanny w domu.
Jednocześnie każdy ma w smartfonie aplikacje covidowe. One na bieżąco monitorują testy przeprowadzane przez właściciela, oceniają poziom jego zagrożenia wirusem. Potrafią uniemożliwić mu podróż przez blokadę zakupu biletów, a w razie stwierdzonego zarażenia skierować go na kwarantannę. Szczególnie silnie „Politykę Zero COVID” skrytykowały zachodnie środowiska biznesowe i związane z nimi media.
Pojawiły się prognozy przewidujące recesję chińskiej gospodarki. Spadek jej produkcji, co groziło dalszym ograniczeniem kolejnych dostaw dla gospodarek państw zachodnich. Gospodarek od trzech lat działających w nowych, trudnych warunkach. Najpierw pandemia COVID zerwała globalne łańcuchy dostaw, co spowolniło ich rozwój. Kiedy pandemia zelżała, pojawiła się wojna na Ukrainie. Polityka sankcji gospodarczych wobec Rosji państw wspierających Ukrainę i Rosji wobec ukraińskich sojuszników dodatkowo zakłóciły globalną kooperację. Teraz chińska „Polityka Zero COVID” może grozić zakłóceniami gospodarki chińskiej, co rzecz jasna negatywnie wpłynie na gospodarkę globalną. Czyli amerykańską i europejską też.
Jednak wbrew takim czarnym prognozom w pierwszych czterech miesiącach tego roku chińska gospodarka nie załamała się. Pomimo trudności w komunikacji, czasowych lockdownów metropolii, poziom zagranicznych inwestycji w Chinach wzrósł o 26,1 proc. w porównaniu z 2021 rokiem. Wyniósł 74,47 miliarda USD. Ponad połowę z nich to były inwestycje firm z USA. To dobra prognoza. Świadcząca, że pomimo tych zamknięć gospodarka chińska osiągnie zakładany wzrost PKB w wysokości 5,5 procent.
Dlatego odnoszę wrażenie, że medialna krytyka chińskiej, rzeczywiście bardzo rygorystycznej, polityki „Zero COVID” bardziej podszyta jest strachem o kondycję zachodnich gospodarek niż dbałością o komfort życia chińskich obywateli i ich ludzkie prawa. Zachodnie media zbyt często postrzegają Chiny jako jedynie „fabrykę świata”, a Chińczyków jako użytecznych, bo nadal tanich producentów. Oczekują teraz od chińskich władz polityki wzmożonej produkcji, a nie czasowych lockdownów, taką produkcję spowalniających.
Krytykują pryncypialnie rygory „Zero COVID”, zapominając, że od początku pandemii w liczących 1,4 miliarda mieszkańców Chinach odnotowano ponad 5 tysięcy zgonów. W tym czasie w liberalnych USA zmarło na COVID ponad milion osób, w Indiach pół miliona, w Wielkiej Brytanii 180 tysięcy, a w Polsce prawie 120 tysięcy.