Na początku było słowo. Ale po dwunastu miesiącach warto, żeby wreszcie rząd PiS zaczął swoje słowa zamieniać w czyny.
Można by łatwo powiedzieć, że najtrafniejszym podsumowaniem pierwszego roku panowania Prawa i Sprawiedliwości w polskiej gospodarce jest informacja, że gospodarka ta rosła najwolniej od trzech lat. Byłaby to jednak ocena bardzo niepełna – choć spadek naszego tempa rozwoju jest zjawiskiem ważnym i nie można go pomijać.
Na pewno spowolnienie gospodarcze stanowi przykre rozczarowanie dla obecnego, nader optymistycznego rządu, który radośnie zapisał w ustawie budżetowej, że nasz produkt krajowy brutto zwiększy się w tym roku aż o 3,4 proc., podczas gdy dziś już wiadomo, że dobrze będzie jeśli tempo wzrostu wyniesie 3 proc.
Gabinet hamulcowy
Duży zawód przyniósł trzeci kwartał, w którym polski wzrost gospodarczy niemal zanikł – PKB zwiększył się tylko o 0,2 proc w porównaniu z drugim kwartałem. To niemal najsłabsze tempo wzrostu w Unii Europejskiej, Gorszy wynik od Polski – 0,1 proc przyrostu kwartalnego – zanotowała tylko Litwa.
Nie jesteśmy wszakże w najgorszym towarzystwie bo 0,2 proc w trzecim kwartale osiągnęły także Niemcy, Francja, Belgia, Estonia oraz Węgry. Nie zmienia to faktu, że aż 21 państw UE rozwijało się szybciej od Polski, a najlepszy wynik kwartalny osiągnęła Portugalia – 0,8 proc wzrostu. Portugalia, tak jak my, jest krajem goniącym zamożną Europę. Jak widać, teraz robi to skuteczniej od Polski.
Polskie 0,2 proc wzrostu nie jest jeszcze nieszczęściem. W skali rocznej wciąż rozwijamy się powyżej średniej unijnej. Po trzech kwartałach nasz PKB zwiększył się o 2,5 proc w porównaniu z tym samym okresem 2015 r. Tymczasem w strefie euro wzrósł o 1,6 proc., zaś w całej UE o 1,8 proc. Na pewno jednak trzeci kwartał przyniósł raptowne zwolnienie biegu polskiej gospodarki, za które całkowicie odpowiedzialny jest rząd premier Beaty Szydło. Pokazuje to, że rządowe plany (czy raczej marzenia) szybkiego rozwoju Polski można między bajki włożyć.
Zabrakło wiedzy i umiejętności
Na to, że gospodarka zwolniła, wpłynął chaos i brak przemyślanych działań rządu. Wiadomo było, że Polska nie jest najlepiej przygotowana do wykorzystania środków unijnych z kolejnej perspektywy finansowej UE.
Rząd nie potrafił jednak doprowadzić do przyśpieszenia prac nad polskimi projektami rozwojowymi. Zabrakło wiedzy, umiejętności, pracowitości – czemu nie służyło gremialne obsadzanie stanowisk (tam, gdzie obecna administracja miała na to wpływ) krewnymi i znajomymi królika.
W rezultacie, napływ pieniędzy unijnych jest znikomy, opóźnienie w wykorzystaniu tych środków ponad półroczne, a inwestycje – zawsze będące motorem rozwoju gospodarczego – stoją w miejscu.
Przedsiębiorcy, mimo rozlicznych deklaracji rządowych notabli, wcale nie są zaś pewni, że rząd zamierza ułatwiać im działalność. Właśnie dlatego wskaźnik optymizmu w gospodarce raptownie spadł w październiku do 50,2 proc., podczas gdy we wrześniu wynosił 52,2. Wynik powyżej „50” wciąż wskazuje na koniunkturę. Jest ona jednak coraz słabsza.
W przemyśle mamy już praktycznie stagnację. Firmy produkcyjne zasygnalizowały spadek zamówień tak na rynku krajowym, jak i na zagranicznych. Wielkość produkcji jeszcze minimalnie się zwiększyła, ale tylko dzięki zamówieniom z wielu poprzednich miesięcy. Zahamowany został wzrost zatrudnienia w przedsiębiorstwach. Są to zgoła odwrotne tendencje niż w ogromnej większości państw UE.
Bezpieczniej jest konsumować
Właściciele i szefowie firm są bombardowani informacjami o zmianach zapowiadanych przez rząd – zwłaszcza w w sferze podatków i kontroli skarbowej – i zwyczajnie zaczynają się obawiać, że w ich wyniku tylko oberwą. Dlatego wstrzymują się z inwestycjami, woląc konsumować to co już mają.
W tej sytuacji, gdy krajowych inwestycji brak, wicepremier Mateusz Morawiecki musi cieszyć się z otwarcia kolejnej zagranicznej montowni samochodów (choć oczywiście dobrze, że one powstają).
Niestety, naszych przedsiębiorców jakoś nie pociągają mgliste obietnice budowy miliona aut elektrycznych, zawarte w rządowej „Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”. Zauważają natomiast słabość kompetencyjną rządu, który nie potrafił nawet przygotować podatku handlowego w sposób strawny dla Komisji Europejskiej.
Coś się udało
Obraz dwunastomiesięcznych dokonań gabinetu Beaty Szydło w sferze gospodarczej nie może mieć jednak wyłącznie ciemnych barw. Są i pozytywy – o których obecny gabinet mówi zresztą bardzo chętnie, perfekcyjnie uprawiając propagandę sukcesu, zgodnie z starą zasadą, że 10 proc. czasu rządu należy poświęcać na faktyczne działania, zaś 90 proc. na opowiadanie o nich.
Mamy więc wciąż, choć coraz wolniej, spadające bezrobocie, które zjechało w październiku już do 8,2 proc., a według metodologii stosowanej przez Eurostat aż do 5,7 proc. Oznacza to, że Polska zajmuje obecnie 7 miejsce wśród krajów o najniższej stopie bezrobocia.
Mamy powolny wprawdzie, ale konsekwentny wzrost płac w wielu dziedzinach. Sprzyja mu podniesienie płacy minimalnej do 1850 zł.
Jest program 500 plus, który chwalą nie tylko specjaliści od polityki społecznej ale i rozsądnie myślący ekonomiści.
Wszystko to wpłynęło na wzrost zakupów, sprzyjający ożywieniu gospodarczemu – i być może spowodowało, że obecne hamowanie gospodarcze jeszcze nie przerodziło się w recesję.
Po stronie plusów należy też zapisać przyjęcie tak zwanego pakietu paliwowego i uszczelnienie systemu podatkowego (co nie udawało się wielu poprzednim rządom). W rezultacie, deficyt finansów publicznych spadł, co oznacza, że realizowanie dotychczasowych obietnic socjalnych nie grozi żadną katastrofą.
Ważne też, że rząd wreszcie mówi o o prowadzeniu polityki gospodarczej i odrodzeniu przemysłu w Polsce. To na razie tylko słowa, ale minęło dopiero dwanaście miesięcy i wypada mieć nadzieję, że kiedyś zaczną się one stawać czynami – a gospodarka znowu przyśpieszy.