Przyjmijmy wspólną walutę. Będzie to dla nas opłacalne. Pora ku temu jest odpowiednia, gdyż rząd ma zdecydowane poparcie prezydenta, większość w obu izbach parlamentu i może porozumieć się z Narodowym Bankiem Polskim – uważa prof. Grzegorz Kołodko.
„Jeśli naszą racją stanu jest troska o dynamiczny i potrójnie – gospodarczo, społecznie i ekologicznie – zrównoważony rozwój w warunkach pokojowej koegzystencji z otoczeniem, to Polska powinna przystąpić do obszaru wspólnej waluty euro” – twierdzi prof. Kołodko w artykule na łamach Rzeczpospolitej.
W istocie, nie ulega żadnym wątpliwościom, że taki właśnie rozwój jest polską racją stanu. Autor stawia zaś tezę, że wejście do strefy euro pomoże nam ją realizować. Trzeba więc już teraz zacząć nad tym pracować, by w 2020 r ostatecznie zamienić złotówki na euro.
Nie ma co zwlekać
Jest to jeden z bardzo nielicznych ostatnio, znaczących głosów za przyjęciem wspólnej waluty. Wiadomo, że powinniśmy przyjąć euro, bo zobowiązaliśmy się do tego, wchodząc do Unii Europejskiej. Zdecydowanie przeważają jednak poglądy, iż nie należy się z tym śpieszyć.
Dlaczego więc możliwie szybkie wejście do eurostrefy miałoby być dobre dla Polski i Polaków? Powody, zdaniem prof. Kołodko, są natury politycznej i ekonomicznej.
Polityczne – bo przyjęcie euro sprawi, że natychmiast przestaniemy być w UE krajem peryferyjnym lecz staniemy się ważkim elementem wspólnoty, o pozycji porównywalnej z Hiszpanią. Będzie to okazja, by zrezygnować z rojeń o tworzeniu „międzymorza” czy „kwadratu wyszehradzkiego” pod przewodem Polski. Nasz polityka skoncentruje się na Unii, dzięki czemu będziemy w niej więcej znaczyć – a i Unia, dzięki przyjęciu przez nas euro, uzyska mocniejszą pozycję w świecie, gdyż stanie się jasne, że jej członkowie chcą ją wzmacniać, a nie osłabiać. Będzie to mieć szczególne znaczenie w obliczu Brexitu.
Zgłoszenie rozpoczęcia prac nad przyjęciem euro przez Polskę zmieni europejską politykę. W sytuacji instytucjonalnego kryzysu UE, gdy zaczynają dominować lokalne nacjonalizmy i coraz wyraźniejszy jest scenariusz Unii „dwóch prędkości”, akces Polski do eurostrefy będzie mieć fundamentalne znaczenie dla integracji europejskiej. A na Unię patrzy cały świat – więc jeśli przyśpieszy integracja w Europie, to i nabierze ona impetu w innych regionach.
Korzyści, które można wyliczyć
Jeśli zaś chodzi o powody ekonomiczne, to dzięki przyjęciu wspólnej waluty wyeliminowane zostanie ryzyko wahań kursu przy rozliczeniach w euro (które obejmują ok. 70 proc. polskiego handlu zagranicznego). Pomoże to przedsiębiorcom w określaniu opłacalności ich przedsięwzięć i ułatwi rozpoczęcie szeregu projektów inwestycyjnych. Nieprzewidywalność kursu jest zaś jedną z przyczyn stagnacji w inwestycjach, co utrudnia wzrost gospodarczy. Gdyby w Polsce euro było w obiegu od lat, nie byłoby też problemu frankowiczów.
Po przyjęciu euro spadną również koszty transakcyjne, wynikające z wymiany złotych na euro i z powrotem, które wliczane są w ceny dóbr i usług – a to kilkanaście miliardów złotych. Dzięki temu poprawi się międzynarodowa konkurencyjność polskich przedsiębiorstw, co sprzyjać będzie szybszemu wzrostowi naszego PKB (o ok. 0,5 proc rocznie). W ciągu jednego pokolenia dałoby to przyrost dochodu już o 25 proc. i spowodowało odczuwalną poprawę standardu życia ludności.
Ponadto, co bardzo ważne, przejście na euro zmniejszy koszty obsługi naszego długu publicznego. Część aktywów walutowych będzie zaś można przeznaczyć na spłatę zadłużenia zagranicznego, co ograniczyłoby dług publiczny o kilkanaście procent i poprawiło międzynarodową pozycję finansową naszego kraju. Dla polskich podatników obciążające jest bowiem utrzymywanie dużych rezerw walutowych i obsługiwanie niemałego długu zagranicznego (kosztuje nas to ok. 2 proc. PKB).
Grzegorz Kołodko zarazem odrzuca argumenty, że przeliczenie naszych dochodów na euro spowoduje wzrost cen. Owszem, będą przypadki zaokrąglania cen w górę, ale skalę tego zjawiska blokować będzie konkurencja rynkowa – i z pewnością nie wywoła ono impulsu inflacyjnego.
Nieuzasadniona jest też teza, że mając własną walutę, można ochronić się przed wpływem różnych zewnętrznych szoków, wpływając na jej kurs. Wokół kursu złotego trwają bowiem „spekulacyjne harce” na większą skalę niż wokół kursu euro – i zdarzało się w przeszłości, że wahania ceny polskiego pieniądza powodowały bankructwa nawet dobrze zarządzanych przedsiębiorstw.
Konkludując, Grzegorz Kołodko zachęca do przyjęcia wspólnej waluty, uważając, że globalizacja i integracja europejska są nieuniknione – więc od świata nie wolno się odwracać, lecz inteligentnie włączać w globalną gospodarkę.
Nie szansa lecz bariera
Trudno jednak nie zauważyć, że to, co prof. Kołodko uważa za szansę szybkiego rozpoczęcia prac nad przyjęciem euro – czyli poparcie dla rządu ze strony większości parlamentarnej oraz sprzyjający mu NBP i prezydent – może w istocie stanowić największą przeszkodę w wejściu do eurostrefy.
Oczywiste jest przecież, że obecna ekipa bynajmniej nie uważa, iż integracja europejska jest konieczna i nieodwracalna, a zwłaszcza potrzebna. Chętnie posługuje się zaś straszakiem rzekomego odebrania Polsce suwerenności przez Unię.
Nie zamierza też prowadzić polityki zdecydowanie antynacjonalistycznej ani rezygnować z „kwadratu wyszehradzkiego” czy utopii międzymorza.
Rządzący nie będą więc pracować nad szybszym wejściem Polski do strefy euro. Przeciwnie, korzystając ze swej jednomyślności i przewagi większości, mogą się postarać, aby maksymalnie opóźniać przyjęcie wspólnej waluty.
Fobie rządzących Polską to jedno, ale nie można też zamykać oczu na opinie, które ostrzegają przed szybkim wchodzeniem do euro. Prof. Marek Belka, jeszcze jako prezes NBP, stwierdził: „Przyjęcie wspólnej waluty ograniczyłoby zakres instrumentów polityki gospodarczej, którymi moglibyśmy się posługiwać. Polityka pieniężna byłaby prowadzona przez Europejski Bank Centralny wspólnie dla całej strefy euro. Niewątpliwie jest to scedowanie części suwerenności kraju na rzecz wspólnoty”.
W czasach kryzysowych, korzystnie jest mieć elastyczną walutę, pełniącą funkcję amortyzatora dla gospodarki.
I można przypuścić, że posiadanie własnego pieniądza ułatwiłoby pokonanie takiego kryzysu, jaki dotknął Grecję, nieustannie żebrzącą o kolejne miliardy euro pomocy europejskiej. Jednocześnie, to że Grecja wcześniej przyjęła euro, w żaden sposób nie zapobiegło przecież „greckiej tragedii”.
Pytanie też, czy rzeczywiście konkurencja rynkowa zapobiegnie zaokraglaniu cen w górę przy przechodzeniu na euro? Mając na względzie to, jak funkcjonuje konkurencja w Polsce, można by raczej oczekiwać jednomyślnego i zgodnego podniesienia cen. Być może statystyczny wymiar tych podwyżek będzie znikomy – jednak ludzie na Litwie czy Słowacji skarżyli się, że dostali po kieszeni. A przecież „Tak jest jak się państwu zdaje” – i nie zawsze tylko statystyka ma znaczenie dla społeczeństwa.
Awans do pierwszej ligi?
Jeśli zaś chodzi o rolę Polski w Unii, to wzmocnienie naszej pozycji jest oczywiście kuszące. Czy jednak naprawdę Hiszpania jest aż takim znaczącym elementem wspólnoty europejskiej? Czy Dania, Czechy lub Szwecja cierpią, że z powodu nieposiadania euro zajmują peryferyjną pozycję w UE, są marginalizowane i traci ich gospodarka? Czy Wielka Brytania była traktowana jako mniej znaczący kraj Unii ponieważ pozostała przy funcie?
I czy wreszcie perspektywa szybkiego dołączenia do eurostrefy może być dziś atrakcyjna dla Polski, której gospodarka rozwija się przecież szybciej, niż gospodarki państw posiadających wspólną walutę?
Tak więc, szybkie przyjęcie euro może przynieść wiele pozytywnych skutków, zwłaszcza ekonomicznych – ale może też nie dać nam spodziewanych korzyści i wzmocnić niektóre zagrożenia.