Czyli, jak obecna władza bohatersko walczy o niższe pensje dla polskich pracowników.
Inaczej mówiąc, ujawniły się prawdziwe intencje i okazało się, jak wygląda rzeczywistość.
W propagandowych wypowiedziach nie brak zapewnień rządu, że jednym z jego podstawowych celów jest doprowadzić wynagrodzenia Polaków do unijnego poziomu.
Gdy jednak nadarzyła się okazja, by choć częściowo od słów przejść do czynów, władza zrobiła zwrot o 180 stopni. Zdecydowanie sprzeciwiła się wprowadzeniu dyrektywy Unii Europejskiej o pracownikach delegowanych.
Gdzie rząd PiS ma pracowników
Rząd pokazał tym samym, jak chroni biznesy pracodawców i lekceważy interes zwykłych ludzi.
W myśl projektu dyrektywy, pracownik wysłany do innego kraju UE powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia (wraz z wszystkimi jego składnikami) jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej, jak jest obecnie. Na dodatek, gdy okres delegowania pracownika przekroczy 2 lata, powinien on być w pełni objęty przez prawo pracy kraju goszczącego.
Zdaniem rządu proponowane regulacje osłabią konkurencyjność naszych firm na wspólnym rynku i mogą przyczynić się do ich likwidacji.
Jak się łatwo domyśleć, przedsiębiorcy z przytupem przyklasnęli władzy za tą głęboką troskę o ich biznesy. Rzeczywiście, mają za co dziękować.
Zwyczajne okradanie
Sytuację Polaków oddelegowanych do pracy poza krajem dobrze oddaje jeden w wielu wpisów internetowych zamieszczony pod informacją o projekcie dyrektywy UE:
„Pracuję obecnie jako opiekunka w Niemczech i jestem za ustawą. Jestem zatrudniona przez polską firmę i moja płaca miesięczna to 4 dniówki niemieckiej opiekunki całodobowej!!!. Nie znaczy to jednak, że tyle płaci niemiecki podopieczny. Ja dostaję tylko 38 proc. z tego, co on płaci firmie mnie zatrudniającej. To jest świństwo, że polscy pracodawcy żerują na pracownikach. Najwyższy czas się o nas upomnieć. Szkoda tylko, że robi to UE”.
Polska wysyła najwięcej pracowników delegowanych ze wszystkich państw UE – 22,3 proc. ich ogólnej liczby (w 2014 r. było ich 1,9 mln). Najwięcej pracuje w sektorze budowlanym – 46,7 proc., przemyśle – 16,6 proc., edukacji, ochronie zdrowia i zajęciach socjalnych – 13,9 proc. Ponad połowa (56,8 proc.) pracuje w Niemczech, około 12 proc. we Francji, a blisko 10 proc. w Belgii. Średni czas oddelegowania to cztery miesiące. Wiele jest jednak przykładów, że poza krajem ludzie pracują latami.
Polscy przedsiębiorcy – krwiopijcy
Pracodawcy delegujący ludzi za granicę nie są biedakami. Wielu z nich to prawdziwi multimilionerzy. Mają oni jednak w zwyczaju podnosić lament zawsze, gdy ktoś chce im choć grosz wyrwać z portfela. Nie są rzadkością cwaniacy, którzy naginają prawo i wykorzystują ludzi jak niewolników. Wypłacają im od 30 do 50 proc. tego, co sami na nich zarobią.
Jakby tego im było mało, to jeszcze potrafią dawać do podpisu umowy o pracę, w których wykazują płacę w wysokości najniższej krajowej i od niej odprowadzają składki ZUS oraz podatek dochodowy.
To wszystko jednak nie przeszkadza rządowi. Zarówno pani premier, jak i jej ministrowie nie widzą powodu do ukrócenia tych praktyk.
Nieważne, że dzieje się to zarówno kosztem budżetu państwa, jak i całego społeczeństwa, które konsekwentnie spychane jest do poziomu taniej siły roboczej Trzeciego Świata.
WAŻNE
Rząd chce niższych płac
Zgodnie z obowiązującym prawem pracownik delegowany musi otrzymać wynagrodzenie w wysokości co najmniej płacy minimalnej kraju do którego został wysłany.
Projekt nowej dyrektywy UE zakłada, że za tę samą pracę w tym samym miejscu powinna obowiązywać ta sama płaca – a więc już nie będzie mogło być tak, że niektórzy otrzymają tylko płacę minimalną kraju w którym pracują.
Dyskusja w tej sprawie toczy się nie tylko forum Parlamentu Europejskiego lecz i w Polsce. Eurodeputowani SLD: Krystyna Łybacka, Bogusław Liberadzki i Janusz Zemke spotkali się w sprawie dyrektywy o pracownikach delegowanych z członkami zespołu Pracy Rady Dialogu OPZZ.
Podczas rozmowy europosłanka Krystyna Łybacka zaproponowała, by pracownicy delegowani z Polski nie od razu otrzymywali identyczną płacę jak pracownicy miejscowi, lecz zgłosiła propozycję stopniowego, na przykład w ciągu 10 lat, dochodzenia do zasady „ta sama płaca za tę samą pracę w tym samym miejscu”. Jej zdaniem należy też wprowadzić nadzór partnerów społecznych nad wdrażaniem tej zasady.
Obecny rząd jest w ogóle przeciwny, aby Polacy delegowani do pracy za granicę, otrzymywali tam płace nie mniejsze niż pracownicy miejscowi wykonujący te same zadania.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oświadczyło, że pracownicy delegowani z Polski są objęci tymi samymi przepisami, co pracownicy przyjmującego państwa członkowskiego, ale tylko w niektórych dziedzinach, takich jak zdrowie lub bezpieczeństwo.
„Pracodawca nie jest zobowiązany do zapłacenia pracownikowi delegowanemu więcej niż minimalna stawka wynagrodzenia ustalona przez kraj przyjmujący” – stwierdził resort rodziny.
A.D.