W ubiegłym roku pogorszyła się dostępność świadczeń medycznych i wydłużyły kolejki do gabinetów lekarskich. Rosną też rozpiętości w poziomie opieki zdrowotnej między bogatszymi i biedniejszymi regionami naszego kraju.
Wydatki na ochronę zdrowia w Polsce w 2016 r. stanowiły 6,4 proc. naszego produktu krajowego brutto. Pod tym względem jesteśmy w ogonie krajów europejskich. Podobnie, a właściwie jeszcze gorzej, jest jeśli chodzi o kwoty przypadające na jednego mieszkańca.
Tak niskie wydatki na zdrowie w Polsce świadczą o niedofinansowaniu systemu ochrony zdrowia i powodują ograniczenie dostępu do świadczeń medycznych – co oczywiście oznacza, że żyjemy krócej i bardziej chorowicie niż mieszkańcy państw bardziej cywilizowanych.
Najwyższa Izba Kontroli zebrała dane o ubiegłorocznych nakładach na ochronę zdrowia w państwach europejskich. Te wyliczenia są niestety niekompletne, brak informacji o niektórych członkach Unii Europejskiej (Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Malcie i Cyprze), ale są za to na przykład z Islandii, Norwegii i Szwajcarii. Dane pokazują jednak wyraźnie, że kraje najbardziej dbające o jakość życia swoich mieszkańców przeznaczają na ochronę zdrowia ponad 10 proc własnego PKB.
Władza nie dba o polskie zdrowie.
Rekordowe nakłady na ten cel, co nie jest niespodzianką, ponosi Szwajcaria – 12,4 proc. swego PKB. Za nią są Niemcy, przeznaczający na opiekę zdrowotną 11,3 proc. PKB, oraz Szwecja i Francja – po 11 proc. PKB. Dwucyfrowy odsetek produktu krajowego brutto przeznaczają jeszcze Norwegia (10,5 proc.), Holandia (10,5 proc.), Austria, Belgia i Dania (po 10,4 proc.).
Na drugim biegunie są państwa, przeznaczające na ochronę zdrowia mniej niż 7 proc. PKB. Oprócz Polski jest to jeszcze Słowacja (6,9 proc.), Estonia (6,7 proc.), Litwa (6,5 proc.), Luksemburg (6,3 proc.) i Łotwa (5,7 proc.).
Jak widać więc, zależność jest prosta. Kraje zamożne kierują na opiekę zdrowotną większą część swego produktu globalnego brutto niż te uboższe. Dlatego właśnie większy odsetek PKB niż Polska wydają na ochronę zdrowia Słowacy, Czesi (7,2 proc.) czy Węgrzy (7,6 proc.), kraje znacznie bogatsze od nas.
Można domniemywać, że państwa zamożne przeznaczają więcej pieniędzy na zdrowie nie dlatego, iż są zamożne, lecz przeciwnie: przeznaczały więcej pieniędzy na zdrowie niż inne i właśnie dlatego stały się zamożne – dzieki długiemu życiu, aktywności i dobremu zdrowiu swych mieszkańców.
Natomiast kraje biedniejsze, tak jak Polska, pozostają w zamkniętym kręgu stereotypu – i wydają mało na ochronę zdrowia, uznając, że nie stać ich na wyższe nakłady na ten cel. Jest tu jeden wyjątek – bogaty Luksemburg, który przeznacza na ochronę zdrowia 6,3 proc. PKB – czyli jeszcze mniej niż my. Tyle, że przypadku Luksemburga, te 6,3 proc. PKB oznacza aż 7463 dolarów na głowę rocznie. W przypadku Polski – tylko 1798 dol.
Właśnie w wielkości nakładów na jednego mieszkańca najlepiej widać mizerię finansową ochrony zdrowia w Polsce. Te 1798 dol na jednego Polaka to już niemal najostatniejszy koniec Europy. Jeszcze mniej – bo 1466 dol. – jest tylko na Łotwie. Tyle, że w małej Łotwie, mniejsza jest tez biurokracja medyczna. Inaczej niż w Polsce, znacznie większa część tej kwoty, jest więc przeznaczana rzeczywiście na świadczenia służące ochronie zdrowia.
Biedni płacą coraz więcej
Natomiast przeciwnie, udział wydatków bezpośrednich, ponoszonych przez samych pacjentów, w wydatkach na ochronę zdrowia ogółem był wysoki, i w Polsce w 2015 r. wynosił 23,2 proc. podczas gdy przykładowo we Francji – 6,8 proc., Niemczech – 12,5 proc., w Czechach – 13,7 proc., a w Słowacji – 18,4 proc.
W 2016 r. polscy pacjenci musieli zaś płacić z własnej kieszeni na ochronę zdrowia jeszcze więcej – wydatki te wzrosły do 23,4 proc. wydatków ogółem, podczas gdy np. wydatki Szwedów spadły z 15,2 proc. w 2015 r. do 14,9 proc. w 2016 r. W ten sposób pogłębiają się nierówności społeczne w dostępie do świadczeń zdrowotnych.
Pomimo zwiększenia o ponad 3,2 mld zł w 2016 r., w stosunku do roku poprzedniego, wartości umów zawartych ze świadczeniodawcami, polscy pacjenci nie skorzystali na tym. System ochrony zdrowia w naszym kraju jest wciąż niedofinansowany co powoduje, że dostęp pacjentów do świadczeń medycznych jest znacznie ograniczony.
Średni czas oczekiwania pacjentów na udzielenie świadczenia wydłużył się w ubiegłym roku w przypadku większości szpitali, oddziałów, pracowni, zakładów i poradni. Występują też znaczące dysproporcje w dostępie do świadczeń pomiędzy poszczególnymi województwami, a chorzy w poszukiwaniu lekarzy specjalistów muszą jeździć do sąsiednich regionów.
Nie przeprowadzono też żadnych istotnych usprawnień w funkcjonowaniu systemów informatycznych Narodowego Funduszu Zdrowia, ani nie ułatwiono pacjentom w jakikolwiek inny sposób korzystania ze świadczeń zdrowotnych.
Rozpiętości w jakości ochrony zdrowia w naszym kraju stają się więc coraz większe. W województwach, które są tradycyjnie na dwóch ostatnich miejscach, jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy na ten cel, czyli w opolskim i warmińsko – mazurskim, wydatki na zdrowie spadły w ubiegłym roku odpowiednio o 2,5 proc i o 3,6 proc. Widocznie, według rządzącego PiS, w tych dwóch województwach mieszkają Polacy najgorszego sortu.
Rząd się zawsze wyleczy
Szczególnie karygodną decyzją obecnej władzy, którą oczywiście rządzący nie raczyli się pochwalić, było to, że NFZ nie przeznaczył w 2016 r. ponad 700 mln zł z niewykorzystanych środków na najbardziej deficytowe świadczenia opieki zdrowotnej. Pieniądze te przerzucono ze sfery zdrowia na jakieś inne cele.
A przecież NFZ, tak jak w 2015 r., kiedy rządziła jeszcze Platforma Obywatelska, mógł zwiększyć nakłady na najbardziej zagrożone, newralgiczne świadczenia zdrowotne, lub sfinansować świadczenia wykonane niejako na kredyt ponad limit określony w umowach.
Władza uznała jednak, że zdrowie Polaków jest na tyle dobre, iż można z tego obszaru zabrać 700 mln zł Polakom. I ze swojego pubktu widzenia miała oczywiście słuszność, bo przecież rząd zawsze się wyleczy.