Likwidacja niezależnych instytucji, kontrowersyjne konkursy na dyrektorów, wątpliwe decyzje grantowe i stypendialne – tak wygląda bilans roku w kulturze zarządzanej przez warszawski Ratusz.
Awantura o Strzępkę
Od początku szło nie najlepiej. W lutym przewodnicząca Dorota Buchwald odeszła ze Społecznej Rady Kultury przy Rafale Trzaskowskim. Powody? Przede wszystkim nietransparentne zasady przeprowadzania konkursów dyrektorskich w teatrach Komedia, Studio i Dramatycznym, co kilka miesięcy później zemściło się odwołaniem Moniki Strzępki z funkcji dyrektorki Teatru Dramatycznego przez Konstantego Radziwiłła. Środowiska liberalne oprotestowały decyzję wojewody, punktując PiS-owi zamach na wolność słowa i niezależność instytucji, cenzurowanie działalności artystycznej czy obyczajowy i antyfeministyczny obskurantyzm.
I wszystko zgoda, jednak podstawą decyzji nadzorczej Radziwiłła była rozbieżność propozycji Strzępki z oczekiwaniami samego organizatora konkursu (a więc władz stolicy): TD miał być przeznaczony dla tzw. widzów środka, opierać się na dziełach literatury klasycznej i nawiązywać do własnej przeszłości.
Podobne zarzuty formalne wiele miesięcy wcześniej sformułowała Dorota Buchwald w magazynie „Więź”: „w procedurze przeprowadzenia tego konkursu stała się rzecz absolutnie niedopuszczalna. […] konkurs wygrała oferta niezgodna z ogłoszeniem”, które określało charakter teatru jako „klasyczny, oparty na literaturze dramatycznej i adaptacjach prozy, narracyjny; szanujący tradycję tego miejsca”. „Pytaniem otwartym pozostaje – jak sformułował to na portalu teatralny.pl Łukasz Drewniak – jak to jest możliwe, że daje się ogłoszenie na plac zabaw a wygrywa basen?”.
Jeśli kandydaci nie spełniali oczekiwań organizatora, konkurs należało uznać za nierozstrzygnięty i rozpisać nowy. Lecz warszawscy decydenci, próbując ratować własny wizerunek, poszli na skróty, czym zrobili PiS-owi prezent. Starali się bowiem odżegnać od sformułowanych wobec ogłoszenia, słusznych zresztą zarzutów Strzępki o rozdawnictwo stanowisk w zamkniętej bańce: „Preferowani są kandydaci, którzy już byli dyrektorami. […] wymagania wobec kandydatek i kandydatów dają nam poczucie, że właściwie poszukiwany jest kandydat-technokrata. […] Technokratyczny język daje poczucie bezpieczeństwa i dobrze wykonanej roboty – ale wyłącznie stronie się tym językiem posługującej”. Wyszło, jak wyszło.
Próżnia po Biennale
1 września z mapy warszawskiej kultury zniknęło utworzone w 2017 r. Biennale Warszawa, które prowadził Paweł Wodziński ze swoim zespołem – ostatnia lewicowa, niezależna instytucja, opierająca się wpływom platformerskiej władzy, której formalnie podlegała. Biennale było nie tylko interdyscyplinarnym ośrodkiem organizującym warsztaty, seminaria, akcje, wystawy czy spektakle, ale też think-tankiem, kolektywem i próbą partycypacyjnych praktyk zaangażowania społecznego. Zapraszano tu środowiska związkowe, anarchistyczne, imigranckie, lokatorskie, feministyczne czy queerowe; wykuwały się nowa kultura pracownicza i formy wsparcia wzajemnego.
Instytucja koncentrowała się „na poszukiwaniu nowych grup uczestników i uczestniczek, by promować aktywne, emancypacyjne postawy obywatelskie, idee dobra wspólnego, a także równość ekonomiczną, społeczną, kulturową i polityczną”. Antyliberalna, krytyczna linia programowa placówki okazała się jednak nie do przyjęcia przez władzę samorządową.
I nie pomogły protesty środowiskowe. Pod listem w obronie Biennale, podpisanym przez ok. 650 osób, czytamy: „W ten sposób urzędująca w Warszawie ekipa unaocznia wszystkim aktywistom i aktywistkom, artystom i artystkom oraz pracownikom_czkom kultury, że w czasach kryzysu nie mogą liczyć na wsparcie polityków i polityczek”, kierujących się „nie wizją, lojalnością czy wspólnymi wartościami, a jedynie polityczną kalkulacją albo zwykłą bezmyślnością”. Apel wsparły m.in. Lewica Razem i Partia Zieloni, a Michał Suchora i Waldemar Kamiński z Zielonych doprowadzili do spotkania nadzwyczajnego z Komisją Kultury Rady Warszawy – nie udało się jednak przekonać jej członków i członkiń, w tym kojarzonej z lewicą wiceprzewodniczącej, Agaty Diduszko-Zyglewskiej.
Na miejsce Biennale mocą uchwały Rady Miasta z listopada 2021, przygotowanej przez wiceprezydentkę ds. kultury Aldonę Machnowską-Górę, powołano Warszawskie Obserwatorium Kultury, którego celem ma być „badanie trendów i zjawisk w kulturze warszawskiej, ogólnopolskiej i światowej, prototypowanie nowych rozwiązań i praktyk kulturalnych, wymiana doświadczeń i dobrych praktyk”. Oficjalnie woltyżerkę tę nazwano „zmianą statutu i nazwy”, a nie likwidacją instytucji.
Jak widać, liberalnej władzy w jej coraz śmielszych snach o potędze śni się nie tylko parametryzacja i centralizacja kultury, ale też sterowanie przepływami praktyk i idei na najgłębszym poziomie polityk kulturalnych.
Koniec miru domowego literatów?
We wrześniu Miasto sięgnęło po Dom Literatury. Burmistrz Dzielnicy Śródmieście odmówił Fundacji Domu Literatury przedłużenia umowy najmu budynku pod pretekstem „bardzo ciężkiej sytuacji m.st. Warszawy”. Kamienice Johna i Prażmowskich przy Krakowskim Przedmieściu miały zostać przeznaczone na „cele własne dzielnicy”. Kiedy jednak organizacje zrzeszone w Fundacji (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Związek Literatów Polskich, PEN-CLUB) podjęły kampanię w obronie swojej siedziby, Aldona Machnowska-Góra zdementowała zamiary likwidacji miejsca: „Na pewno nie ma intencji zmiany przeznaczenia tego budynku. […] Powinien być po prostu lepiej wykorzystany w tym celu niż dziś. Chcielibyśmy, żeby na podobnych prawach mogły z niego korzystać różne inne stowarzyszenia i związki twórcze”.
Szybko okazało się, że chodzi o blisko współpracujące z miastem Stowarzyszenie Unia Literacka (któremu przewodzą m.in. Jacek Dehnel i Zygmunt Miłoszewski) oraz Stowarzyszenie Tłumaczy Literackich – to one obok organizacji gospodarujących Domem Literatury zaproszone zostały przez Ratusz do rozmów o przyszłości placówki. „Nie ma ku temu przeszkód, dziwne jednak, że nasi koledzy […] zaczynają swoją obecność w DL w takich okolicznościach zamiast zwrócić się do nas” – napisała na Facebooku prezeska SPP, Anna Nasiłowska. Podczas negocjacji okazało się, że urzędnicy wraz z „młodymi wilkami” z SUL i STL chcą przekształcenia Domu Literatury w miejską instytucję. Fundacji przedłużono umowę najmu na dwa lata, w trakcie których strony wypracują przyszły kształt placówki. Ale trudno nie podejrzewać, że jej dyrekcję władze powierzą albo komuś z SUL (reprezentującego głównie interesy wąskiego grona literackich celebrytów) albo jakiemuś związanemu z Biurem Kultury spadochroniarzowi.
Kasa to nie przelewki
Stypendia i granty jak zawsze wywołują lawinę emocji i komentarzy. W konkursie Społeczna Instytucja Kultury, przeznaczonym dla NGO, ok. 24 mln (do wydania przez 4 lata) rozdano raptem pięciu organizacjom, przy czym po raz kolejny otrzymały ten grant Komuna Warszawa (ponad 7 mln), Stowarzyszenie im. Brzozowskiego, Fundacja Scena Współczesna i Fundacja Teatr 21 (po ponad 4 mln). W ramach Stałego Programu Kulturalnego ok. 18 mln na 3 lata przyznano dziewiętnastu podmiotom, wśród których też powtarzają się czołowi beneficjenci poprzedniej edycji, m.in. Fundacja Krystyny Jandy, Teatr WARSawy, Instytut Reportażu czy (znowu) Komuna Warszawa. Ratusz wspiera zatem hierarchię najsilniejszych graczy trzeciego sektora, opłacając przy okazji przychylność środowisk liberalno-lewicowych („Krytyka Polityczna”, wydawana przez Stow. im. Brzozowskiego, od dawna wychwala program Społeczna Instytucja Kultury). Mniejszym organizacjom pozostaje ciułanie na pojedyncze eventy i prekariackie warunki pracy.
Podobnym mechanizmom podlega program stypendialny dla artystów/artystek. Komisji przewodniczy Izabela Jasińska, Zastępczyni Dyrektora Biura Kultury – zgodnie z regulaminem w gremium tym musi się znaleźć co najmniej jeden przedstawiciel tej komórki. Ale podlegających Ratuszowi ekspertek jest więcej – np. w dziedzinie literatury Zofia Król, członkini Społecznej Rady Kultury przy Trzaskowskim i redaktorka naczelna „Dwutygodnika”, wydawanego przez miejski Dom Spotkań z Historią – a takie zależności budzą zawsze obawy o ingerencję urzędników w decyzje komisji. I odwrotnie – na liście 50 stypendystów na rok 2023 znalazły się osoby zatrudnione w redakcji lub u wydawcy „Dwutygodnika”. Można też przypuszczać, że część beneficjentów o najgłośniejszych nazwiskach nie potrzebuje tego wsparcia, gdyż ich pozycja rynkowa zapewnia im wystarczające dochody z projektów artystycznych. Dlatego ocena wniosków powinna uwzględniać również sytuację materialną twórców i wspomagać pracę tych najbardziej potrzebujących, a nie promować wizerunek miasta na najbardziej znanych ikonach kultury.
Ten pobieżny raport pokazuje, że triumfalny pochód neoliberalizmu przez warszawską kulturę trwa w najlepsze. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że unaocznianie podobnych faktów przyczyni się do osłabienia jego impetu po kolejnych wyborach.