By nie zmylić czytelników, którzy nie zetknęli się jeszcze z tą powieścią, zamiast zacząć od przytoczenia jej romansowej fabuły, wypada raczej zacząć od przywołania wstępu, którym David Herbert Lawrence poprzedził „Kochanka lady Chatterley”, które ukazało się właśnie nakładem wydawnictwa MG.
Dziś nikt nie poprzedza „romansowych” powieści wstępami, ani nie kończy ich posłowiami. Jednak w roku 1928 angielski pisarz uczynił to w nadziei zamortyzowania szoku wywołanego jej publiczną percepcją. Nie uchroniło to utworu od zakazów i konfiskat, w Anglii i USA, choć ukazał się w Paryżu i we Florencji. Kultura obyczajowa krajów anglosaskich, naznaczona purytanizmem była surowsza niż we Francji i Italii, choć także w katolickiej Polsce w 1933 roku skonfiskowano nakład mocno „wykastrowanej” edycji. W Wielkiej Brytanii batalia o „Kochanka lady Chatterley” zakończyła się dopiero w 1972 roku, wydaniem pełnej wersji. A jeszcze w 1960 roku, podczas angielskiego procesu przeciw jednemu z wydawców „Kochanka”, prokurator przywoływał liczbę obfitych przytoczeń w tekście powieści takich słów jak „pierdolić”, „pizda”, „chuj”, „dupa” i tym podobnych.
Nie znam oryginału angielskiego powieści, słabo pamiętam też polskie wydanie z 1987 roku, ale w przekładzie Marcelego Tarnowskiego (o ile czegoś nie przegapiłem) żadne z tych słów nie pojawia się ani razu. Czyżby to był ów złagodzony, ocenzurowany przekład sprzed lat? Bo w podobnej wersji ci, którzy prześladowali „Kochanka”, właściwie nie mieliby się czego specjalnie „przyczepić”. Nie ma w tym przekładzie nie tylko wulgarnych słów, ale nawet łagodnych scen seksu, a tym bardziej „obscenicznych”, a raczej ich oględne omówienia. Dlatego tym, co w tej wersji „Kochanka” jest najciekawsze, to rozważania o naturze miłości między kobietą a mężczyzną. Jej apoteoza, pochwała nie tylko jej wartości duchowej i fizycznej, ale nade wszystko harmonii między tymi dwiema sferami miłości. („Wierzę w gorące serce.
Szczególnie wierzę w gorące serce w miłości, w kochanie się z gorącym sercem. Wierzę, że gdyby mężczyźni potrafili spółkować z gorącym sercem, a kobiety z gorącym sercem to przyjmować, byłoby dobrze. Właśnie obłapianie z zimnymi sercami jest po prostu śmiercią i obłędem”). Jest pochwała miłości jako takiej („Jeżeli się posiada z kobietą właściwy rodzaj wspólnych uczuć lub sympatii, powinno się z nią spać (…) Jedyna przyzwoita rzecz, jaką można uczynić, to iść z nią do łóżka”). Jest pochwała prawdziwej miłości kobiecej („Pragnąłem kobiety, która by chciała mnie i chciała mieć to” (…) Pożądała mnie i nie robiła z tym ceregieli (…) To było to, czego pragnąłem: kobieta, która chciała, żebym ją obłapiał (…) myślałem, że nie ma już kobiety, która by to mogła w naturalny sposób przezywać z mężczyzną”). Jest też pochwała życia i rozrodczości („Jakby jej łono, które było mocno zamknięte, rozwarło się i napełniło nowym życiem”), która mogłaby dobrze usposobić do powieści środowiska pro-life. Jednak długo, w warunkach kultury autorytarnego patriarchalizmu, nie tylko „obscena” opisów miłości fizycznej i wulgaryzmy, ale także ta apoteoza miłości jaką tchnie powieść Lawrence’a była nie do zaakceptowania.
Tym bardziej, że chodzi o miłość grzeszną, pozamałżeńską. Uważano, że takie wyzwolenie instynktów miłosnych zburzy społeczny ład, w tym społeczną podległość kobiety. Zawarte w tekście mądre rozważania o naturze miłości, o pragnieniach męskich i kobiecych wydają się być dziś ciekawsze nawet niż sama opowieść o pozamałżeńskim romansie z klasowym wydźwiękiem. Sprawiają one, że „Kochanek” zyskał po blisko stu latach drugą młodość. Pierwszą była jego skandalizująca, „rewolucyjna”, pionierska wymowa. Ta jednak z latami i dziesięcioleciami wyblakła, zwietrzała, zdystansowana przez zalew prawdziwie ostrego erotyzmu i pornografii w literaturze po 1968 roku. Po dziesięcioleciach wraca jako ciągle aktualna i sensowna apoteoza miłości i wezwanie do uczenia się mądrego mówienia o niej, o czym także pisał Lawrence w swoim wstępie. Może tylko umieszczone na okładce motto („Mężczyzna może swoim ciałem być dla kobiety żywym kluczem do całego świata”) niekoniecznie spodobałoby się radykalnym feministkom jako wyraz filozoficznego maczyzmu, ale to już temat na inne rozważania.
A na koniec, bo przy wszystkich kulturowo-obyczajowych kontekstach związanych z „Kochankiem”, jest to jednak „romans erotyczny”, poinformujmy czytelników o czym powieść traktuje – o „historii namiętnego romansu angielskiej arystokratki z leśniczym”. Bohaterka, Constance Chatterley, poślubia mężczyznę, arystokratę, który wraca z wojny jako kaleka i impotent. Constance (Connie) nawiązuje romans z plebejuszem, leśniczym, co w warunkach tamtego społeczeństwa purytańskiego z jego postwiktoriańskim rygorem jest grzechem i występkiem podwójnym: seksualnym i klasowym, po czym rozstaje się z mężem.