5 grudnia 2024

loader

Baltic Opera Festiwal w Sopocie

fot. Tomasz Konieczny Bass-baritone - Facebook

Wracamy do tradycji operowej. Próbujemy po 80 latach zagrzebać demony przeszłości – mówi Tomasz Konieczny pomysłodawca Baltic Opera Festival w rozmowie z Olgą Łozińską. Sobotnia premiera „Latającego Holendra” Richarda Wagnera przywróci spektakle operowe do Opery Leśnej w Sopocie.

17 lipca zakończył się Baltic Opera Festival. W sobotę i poniedziałek w Operze Leśnej wystawiono specjalnie na ten festiwal przygotowany „Latający Holender” Ryszarda Wagnera. Do współpracy zaproszono artystów światowego formatu – jak Andrzej Dobber, Ricarda Merbeth, Małgorzata Walewska, Boris Kudlička, maestro Marek Janowski. Koncepcję reżyserską opracował i przygotował – wspólnie z Łukaszem Wittem-Michałowskim i Barbarą Wiśniewską – Tomasz Konieczny.

Podobno w Operze Leśnej w Sopocie odbywał się niegdyś polski festiwal wagnerowski?

To był niemiecki festiwal, bo pierwszy raz odbył się w 1909 roku w niemieckim kurorcie, jakim wówczas był Sopot. Na początku nie grano tam Wagnera, ale opery romantyczne. Festiwal stworzony był przez wizjonerów, którzy postawili sobie za zadanie promowanie sztuki wysokiej w naturalnych warunkach. To miejsce zostało skwapliwie wyszukane przez Paula Walthera Schäffera.

Od początku festiwal cieszył się niezwykłym powodzeniem, między innymi dzięki wspaniałej akustyce Opery Leśnej, wówczas Die Waldoper. Wagnera grano tam od 1922 roku. Utworzono festiwal wagnerowski, który w latach 30. stał się konkurencją dla Bayreuther Festspiele, czyli festiwalu wagnerowskiego w Bayreuth. Nazywano nawet to miejsce Bayreuth północy. Dyrygowali tutaj najwięksi światowi dyrygenci, a występowały gwiazdy, głównie z Berlina. Problem pojawił się, gdy propaganda niemiecka zaczęła używać festiwalu do własnych celów. W latach 30. scena dysponowała fantastycznym kanałem orkiestrowym, który do dzisiaj istnieje w oryginalnej formie. Jesteśmy już po próbach orkiestry i na szczęście okazało się, że nie trzeba jej nagłaśniać, dzięki dobrej akustyce kanału. Z kolei scena zbudowana jest z pięknych desek, które do tej pory były zakryte wykładziną. My je odsłoniliśmy. Przed wojną była tu też wszelka maszyneria teatralna, czyli zapadnie, prowadnice, szyny, po których jeździły dekoracje. Do tego obiekt ten dysponował naturalną kurtyną z liści. Co roku kobiety przez kilka dni wyplatały metalową siatkę świeżymi liśćmi. I takiej naturalnej kurtyny używano w spektaklach. Były budowane też monumentalne dekoracje. Grano tutaj zarówno opery, których akcja działa się na łonie natury, wtedy używano leśnej przestrzeni, która tutaj jest, ale grano też opery takie jak „Śpiewacy norymberscy”. Wtedy zbudowano Norymbergę na scenie.

Tak, że wracamy do tradycji stricte operowej. Próbujemy po 80 latach zagrzebać demony przeszłości. Polityka i wojny nie pozwalały wcześniej na to, żeby przywrócić opery na scenę Opery Leśnej. Nasz festiwal został objęty patronatem prezydentów Polski oraz Niemiec, to pokazuje, że staramy się, w tym szczególnym miejscu, budować kulturowe mosty.

Niejednokrotnie śpiewał pan partię Holendra, czy jako autor koncepcji czerpał pan z tamtych produkcji „Latającego Holendra”?

Oczywiście, że całe życie artystów polega na czerpaniu z doświadczeń, które zdobyliśmy wcześniej na scenie. Ja rzeczywiście Holendra śpiewałem wiele razy, ostatni raz w czerwcu na deskach Metropolitan Opera. Boleję nad tym, że nie mogę zaśpiewać tej partii na Baltic Opera Festival, ale dzień po premierze mam próbę generalną „Złota Renu” w Bayreuth, w poniedziałek „Walkirii”, a w środę „Siegfrieda” – trzech oper, w których śpiewam partię Wotana. Więc jako dyrektor artystyczny festiwalu uznałem, że niepoważnym byłoby, gdybym zdecydował się na zaśpiewanie partii Holendra, dlatego poprosiłem wspaniałego, polskiego śpiewaka Andrzeja Dobbera, który wielokrotnie wykonywał tę rolę. To bardzo znaczące, że w tej niemieckiej operze partię tytułową śpiewa Polak, nawet taki, który jest bardziej znany na Zachodzie niż u nas w kraju.

W Polsce dosyć rzadko wykonuje się utwory sceniczne Wagnera? Czy to dlatego, że partie wokalne są ciężkie technicznie?

To rzeczywiście szczególny rodzaj repertuaru, bardzo wymagająca muzyka, ale również niektóre partie verdiowskie nie należą do łatwych. Oczywiście opery Wagnera są dłuższe od przeciętnych, i żeby je wykonywać trzeba mieć odpowiedni głos. Jestem przekonany, że w Polsce bardzo dużo śpiewaków posiada odpowiednie warunki wokalne, żeby śpiewać Wagnera. Niestety, przez to, że nie ma tradycji, że jego dzieła wykonuje się rzadko, to nie wbudzają one zainteresowania wśród młodych ludzi. Nie są oni tak zainteresowani Wagnerem, jak kiedyś ich rówieśnicy, nie wiem, z czego to wynika, może z ogólnej niechęci do podejmowania wyzwań. Chociaż u mnie to też nie była droga wprost, nie założyłem sobie jako młody śpiewak, że będę śpiewał Wagnera, po prostu ten repertuar mnie wybrał, okazało się, że mój głos się do tego nadaje. Teraz próbuję Wagnera, którego muzykę śpiewam z dużym sukcesem na świecie, proponować w Polsce. Uważam, że niewykonywanie jego oper i dramatów muzycznych w Polsce jest dużą stratą dla melomanów.

Zaprosił pan do współpracy Borisa Kudlickę, który ma w swoim dorobku scenografię do „Latającego Holendra” w reżyserii Mariusza Trelińskiego.

Tak, ale ta scenografia została zrealizowana zupełnie od nowa. Dekoracja, którą przygotował Boris Kudlicka, a jej wykonawcą jest Natalia Kitamikado, nie przypomina bodaj niczego, co Boris do tej pory zrobił. Jestem bardzo szczęśliwy, że zaprosiłem właśnie tego artystę, który w mig zrozumiał, że kluczem do tej scenografii jest wykorzystanie obiektu i otoczenia Opery Leśnej. Tak więc scenografia jest dopasowana do obiektu, lasu, do natury.

Redakcja

Poprzedni

Alcaraz nowym królem Wimbledonu

Następny

Słupki rosną, maluchy kradną