Ten film zaczyna się jak kostiumowy melodramat, ale bardzo szybko przekształca w dynamiczny, energetyczny reportaż z przeszłości, z przesłaniem – jakże by inaczej – współczesnym.
Obrazy Paryża lat dwudziestych XIX wieku migają przed oczyma widza z prędkością godną współczesnych mediów elektronicznych, wzbogacone o sączący się z „offu” komentarz dotykający procesu narodzin nowej, kapitalistycznej epoki, w której jednym z podstawowych trzonów jest masowa prasa, będąca jedną z dźwigni Systemu (jak haszysz sztucznie podtrzymujący siły dziennikarza Lousteau), instrumentem pobudzającym imperatyw chciwości i dążenia do zysku traktowanego jako bożek, prasa od początku do szpiku kości skorumpowana, cyniczna i bezwzględna.
Ekranizacja ekonomii politycznej kapitalizmu
Reżyser Xavier Giannoli wykorzystał starą niemal tak, jak historia kina, a popularną zwłaszcza w kinie amerykańskim (zdyskontował ją też Orson Welles w „Obywatelu Kane”, a ostatnio pojawiła się także w „Elvisie”) formułę kadrów z nakładającymi się na siebie w szaleńczym tempie i wirującymi nagłówkami gazet, co służy osadzeniu fikcyjnej akcji w przestrzeni o cechach socjologicznych. Mamy tu do czynienia niemal z ekranizacją ekonomii politycznej kapitalizmu w jej podręcznikowej, a może raczej publicystycznej czy popularno-naukowej wersji.
Powieści Honoré Balzaca nieczęsto są w ostatnich latach, a nawet dziesięcioleciach, ekranizowane. Ostatnia bodaj znacząca ekranizacja prozy Balzaca, to „Pułkownik Chabert”, ale to kameralny dramat psychologiczno-moralny. Liczne wcześniejsze ekranizacje prozy twórcy „Ojca Goriot” koncentrowały się na tkance romansowo-społecznej, ukazywanej jednak w sposób statyczny i konwencjonalny. Nikt jak dotąd nie wpadł na pomysł, aby wykorzystać ten aspekt prozy Balzaca, na który od lat zwracali uwagę analitycy jego twórczości. Na genialnie pokazane mechanizmy narodzin nowoczesnego kapitalizmu z całym jego konkretnym sztafażem materialnym, od pieniądza metalowego, poprzez pieniądz papierowy, kredyt, papiery zastawne, aż po akcje giełdowe.
Francuska robota amerykańskim sposobem
Filmowe „Stracone złudzenia” oparte na prozie reprezentującej créme de créme francuskiej klasyki literackiej, na należącym do cyklu „Komedii Ludzkiej” trójksiągu Honoré Balzaca, na „Straconych złudzeniach” („Dwaj poeci”, „Wielki człowiek z prowincji w Paryża”, „Cierpienia wynalazcy”) są bardzo „amerykańskim” w stylu filmem, wolnym od głównej, „historycznej” wady kina francuskiego – grandilokwencji, czy, jak kto woli, przegadania.
Z kolei pomysł, by zastosować komentarz do akcji, z „offu”, zaczerpnięty z literackiego pierwowzoru, wygląda na dowcipne nawiązanie do jednej ze starych technik narracyjnych kina, znanej choćby z „Czerwonej oberży” Claude’a Autant-Lara (1951).
Widzów, dla których ważny jest Balzac jako taki wypada uprzedzić, że film Giannolego nie jest dokładną, literalną ekranizacją „Straconych złudzeń”.
Wątki zawarte w częściach pierwszej i trzeciej są zaledwie zasygnalizowane, jako nawiasy, a jedynie część środkowa, „Wielki człowiek…” stała się podstawą scenariusza Jacquesa Fieschi. Jednak scenariusz i w tym przypadku oparty został jedynie na wybranych i stosownie przemieszanych motywach.
Fejk nius pędzi dyliżansem
„Stracone złudzenia” to także rzecz o „fejk niusach”, zwanych niegdyś „kaczkami dziennikarskimi” (liczne przedstawicielki tego ptactwa pałętają się w redakcji między nogami redaktorów, ilustrując dowcipnie owo zjawisko). Przy okazji widz może przekonać się, jak wyglądały niegdyś redakcje gazet, huczące niczym pszczele ule przybytki dziennikarstwa w działaniu.
Nie wprowadzeni w problematykę zawodu dziennikarskiego na ogół nie wiedzą, że redakcje gazet codziennych wyglądały podobnie jeszcze relatywnie niedawno, w naszych czasach, przed epoką komputerową, internetową i przed nadejściem epoki pracy zdalnej. I tylko mechanizm działania „fejk niusa” („kaczki dziennikarskiej”) niewiele się zmienił, z tą różnicą, że w czasach Balzaca pędził on do redakcji i z redakcji dyliżansem, powozem konnym, a nie siecią internetową.
Jest to również film o Paryżu („mieście potworze” z eseju Czesława Miłosza), Molochu wysysającym siły tych, którzy pragną w nim osiągnąć sukces i niczym „Saturn pożerającym własne dzieci”. Nie brak w filmie akcentów dotykających nimbu Balzaca jako pisarza owianego legendą „znawcy kobiecej duszy” i „kobiecej natury”, aczkolwiek ten aspekt potraktowany jest bez szczególnej odkrywczości.
Nic nowego, ale puenta optymistyczna
Giannoli stworzył film profesjonalnie i z biglem, mając do dyspozycji doskonałego scenografa, który wskrzesił materię Paryża sprzed blisko dwóch stuleci, świetnego operatora kamery oraz doborowe grono aktorskich profesjonalistów, nie wyłączając młodego Benjamina Voisin w roli Lucjana, a dodając do „pakietu” Gerarda Depardieu w pysznym, charakterystycznym epizodzie Dauriata oraz piękną, klasyczną muzykę w tle (m.in. Mozart, Bach, Rameau).
Czy znajdujemy coś odkrywczego w tym filmie o łajdactwach dawnej prasy i dzisiejszych mediów? O korupcji i wyzysku, o niezmiennym łajdactwie świata (w końcu media nie mogą brać na siebie całego zła tego świata). Zdecydowanie nihil novi sub sole, raczej: „Znacie? To posłuchajcie”.
Sztuka, także filmowa nie rodzi już dziś „krzysztofów kolumbów”, wszystko już zostało powiedziane. I niezmiennie nie naprawia świata. Dlatego dziś liczy się już jedynie forma i styl, w jakiej pokazuje nasze stare, ludzkie, ciężkie grzechy.
Tylko sposoby naszej egzystencji bywają nowe, ale istota Komedii Ludzkiej pozostaje ta sama i taka sama. Choć jest w filmie jeden akcent optymistyczny. Te straszne, sprzedajne media mają jednak stałego wroga gorszego od ich wad – wroga wolności słowa i wolności jako takiej. Kto zna historię Francji, ten być może odczyta z tego filmu puentę, która się w nim otwarcie nie objawia.
Kilkakrotnie pojawia się w nim motyw zagrożenia wolności słowa za pomocą szykowanego politycznego, ustawowego kagańca. Otóż akcja „Straconych złudzeń” rozgrywa się u schyłku rządów Karola X Burbona. To on, ogłoszeniem tzw. ordonansów lipcowych, ustaw zamykających usta wolnej prasie, sprowokował, na swoją zgubę, rewolucję lipcową 1830 roku. Obaliła go rewolta, której pierwszym impulsem była obrona wolności słowa, a więc wolności w ogóle. Niech to będzie jedynym optymistycznym akcentem tego filmu, jego niedopowiedzianą puentą, choć o tych wydarzeniach mowy w nim nie ma. Kandydaci na tyranów i autokratów, ręce precz od wolności słowa – to zawsze warto, a nawet trzeba powtarzać.
Wy wszyscy, którym nazwisko pisarza Balzaca kojarzy się z anachroniczną, nudną, „oldskulową” literaturą, z zadawanymi szkolnymi lekturami, ze starymi tomami zalegającymi zakurzone półki bibliotek – porzućcie swoje przesądy i uprzedzenia. „Stracone złudzenia” Xaviera Giannoli to kawał dobrego, dynamicznego, współcześnie brzmiącego kina.