„Ty pieronie!” Magdy Jaros to książka poświęcona życiu i pracy artystycznej zmarłego 23 września aktora teatralnego, filmowego i telewizyjnego, legendarnego Gustlika z „Czterech pancernych i psa” i tytułowego Jańcia Wodnika z filmu Jana Jakuba Kolskiego.
W biografiach najciekawsze bywają początki. To z nich czytelnik dowiaduje się, kim był bohater, zanim stał się sławny. W jakiej rodzinie się wychował, w jakim środowisku dorastał, co ukształtowało osobowość postaci, która miała się okazać wyjątkowa. W ukazującej się właśnie biografii Franciszka Pieczki autorstwa Magdy Jaros opowieści o najwcześniejszych latach życia jest stosunkowo niewiele. Artysta miał wyjątkowo niechętnie opowiadać o sobie nawet bliskim przyjaciołom, nie mówiąc o wylewnych wspomnieniach z dzieciństwa w rozmowach z dziennikarzami.
Kilka historii i ciekawostek udało się jednak zachować. Pieczka urodził się w śląskim Godowie, położonym w dolinie Olzy. „Ma szczęście, że właśnie wtedy przyszedł na świat. Gdyby urodził się dziewiętnaście dni wcześniej, jak jego bliski przyjaciel Ernest Wodecki, trafiłby do Wehrmachtu. Jego rocznik podlegał wcieleniu do wojska, Franka nie” – pisze autorka książki.
Matka, Waleria, zajmowała się domem, ojciec, Franciszek senior, pracował w kopalni, ale to nie wystarczało. „Kiedy ojciec wracał z szychty, mył się, jadł obiad i szedł obrabiać hektar ziemi, który musiał wyżywić rodzinę. Konia nie mieli, więc orał pługiem, który ciągnęła krowa. Franek zapamiętał, że tata w kamizelce od starego garnituru, włożonej na gołe ciało, pchał pług, pomagając krowie. Musiała przecież dawać jeszcze mleko. Pieczkowie żyli ubogo, z dzisiejszej perspektywy biednie, choć on woli mówić, że jakoś sobie radzili” – czytamy dalej.
Najważniejsza dla aktora lekcja śląskości? Historia ojca i jego brata, którzy podjęli odrębne decyzje o przynależności narodowej. „Na szczęście w powstaniu nie spotkali się po przeciwnych stronach frontu. Ale już w wolnej Polsce ojciec przez sześć lat był bezrobotny, utrzymywał rodzinę z pracy na roli, a jego brat wyjechał do Niemiec i tam nieźle mu się żyło. Ironia losu! Przez lata stryj słał z Niemiec paczki, żeby powstaniec śląski w Polsce, o którą walczył, mógł utrzymać rodzinę. To się w głowie nie mieści” – mówił Pieczka w jednym z nielicznych wywiadów, w których przywoływał historię własnej rodziny.
Przeznaczeniem przyszłego aktora miała być praca w kopalni, ale po tym, gdy jako nastolatek przeżył w niej wypadek, cudem uchodząc z życiem, zrezygnował z tego planu. Krótko po wojnie postanowił zdać maturę i studiować. Początkowo myślał o tym, żeby kształcić się w kierunku nauk ścisłych. Istniała jednak pasja, która nie dawała o sobie zapomnieć – kino. Był chłopcem, kiedy pierwszy raz zobaczył film na dużym ekranie – przedwojenną adaptację „Znachora” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Gdy dowiedział się o tym ojciec, dał Franciszkowi lanie, wrzeszcząc „ty pieronie!”. Kara najwyraźniej przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego, bo fascynacja filmem i marzenie o aktorstwie tylko zyskiwały na sile. Ostatecznie Pieczka ukończył PWST w Warszawie (1954), a egzamin wstępny – ze względu na okoliczności, o których dowiemy się z książki – zdawał w mieszkaniu samego Zygmunta Hübnera.
Magda Jaros kreśli postać Pieczki jako człowieka solidnego, łagodnego, uosabiającego siłę spokoju. Nigdy nie poczuł się gwiazdą, nawet po zbiorowym uwielbieniu widzów, jakie przyniosła mu rola Gustlika w serialu „Czterej pancerni i pies” (1966), czy pojawieniu się na czerwonym dywanie w Cannes w 1968 r., gdzie wyświetlono „Żywot Mateusza” w reżyserii Witolda Leszczyńskiego z Pieczką w roli głównej (wrodzoną dobroduszność aktora dobrze oddaje przytoczona przez autorkę anegdota o jego spotkaniu z Romanem Polańskim i Sharon Tate na Lazurowym Wybrzeżu lub o tym, jak znany wszystkim polskim dzieciom Gustlik solennie obiecał ośmioletniemu Janowi Jakubowi Kolskiemu, że wystąpi w jego filmie – obietnicy dotrzymał, wcielając się m.in. w słynną postać Jańcia Wodnika w 1993 r.).
Jaros przypomina wiele ról artysty stworzonych we współpracy z takimi mistrzami polskiego teatru jak Józef Szajna, Konrad Swinarski, Jerzy Jarocki czy Hübner, i filmowych – u Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Jerzego Kawalerowicza, Tadeusza Konwickiego, Kolskiego i innych. Śledzi drogę życiową twórcy od młodzieńczych marzeń i wygłupów na planie po zmagania z własną cielesnością i niedostatkami, wywołującymi tremę przed pokazaniem się przed publicznością.
„To naprawdę niezwykłe, że mimo długiego życia nie dorobił się żadnego porządnego, głośnego czy choćby nawet minimalnego skandalu. Że nie krążą na jego temat niestworzone historie ani plotki. Że nie przypięto mu żadnej niewygodnej łatki. Przecież żył w czasach, w których choćby ze względów politycznych łatwo było zrobić jeden fałszywy krok. Nie mówiąc już o pokusach czyhających na młodzieńca z ubogiego domu, który trafił do teatralnego, a potem filmowego nieba. To, że Franciszek Pieczka ociera się o doskonałość, potwierdzają znajomi, którzy – po wielu wspólnych latach – nie mieliby nic do stracenia, by sypnąć pikantną anegdotą czy wspomnieniem stawiającym bohatera w dwuznacznym świetle” – pisze Jaros.
Franciszek Pieczka zmarł 23 września w wieku 94. lat. W polskim filmie stał się swoistym, żywym symbolem Górnego Śląska. W głośnym serialu dokumentalnym o losach pracowników restrukturyzowanych kopalń pt. „Serce z węgla” (2001) Ireny i Jerzego Morawskich lektorem w pierwszym odcinku był Leszek Sznyter – w następnych czternastu autorskie komentarze czytał już Pieczka. Od lat mieszkający w Warszawie, „Ślązakiem pozostanie na zawsze” – powtarzał w wywiadach. „Pochodzę ze Śląska. Mój ojciec pracował czterdzieści lat w kopalni. Miałem sześcioro rodzeństwa i byłem najmłodszy” – opowiadał w rozmowie z dziennikarką „Tele Tygodnia” w 2007 r.
„Aktor do pokochania, aktor nie do zastąpienia, akceptowało się go w każdej roli” – powiedziała o zmarłym artyście krytyk filmowa Bożena Janicka. „Masz zaufanie do dużego, silnego człowieka, który niczym ci nie grozi, a przeciwnie – zawsze pomoże” – wyjaśniła.
MW/pap