Dwaj giganci literatury. Chciałoby się powtórzyć za Słowackim: „Dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi”.
Jorge Luis Borges (1899-1986), za rok ukończyłby 125 lat. Młodszy od niego o bez mała 40 lat Mario Vargas Llosa (ur. 1936) dobiega już dziewięćdziesiątki. Dzieliły ich nie tylko dwa pokolenia, a więc o prawdziwej zażyłości nie mogło być mowy, ale też upodobania, temperament, wyobraźnia pisarska. Borges – powściągliwy, dążący do syntezy, ceniący krótkie formy, nawet znużony i znudzony powieściami, zawsze dla niego zbyt rozwlekłymi, a Llosa – rozlewny, zmysłowy, wżynający się do bólu we wnętrze psychiki, potrzebujący szerokości narracji, rasowy powieściopisarz. Llosa zanurzony w mięsie życia i Borges, który sam powiedział o sobie: „Jestem przesiąknięty literaturą”.
Llosa nazwał Borgesa „istotą przeżartą literaturą”, Llosa żywił się życiem, choć literatura zawsze go pociągała.
Istota przeżarta literaturą
Pewnie stąd ów podziw dla starszego mistrza pióra, który według Llosy uczynił z języka hiszpańskiego narzędzie równie giętkie i użyteczne literacko jak angielski czy francuski. „Styl Borgesa to jeden z estetycznych cudów kończącego się wieku – pisał w szkicu „Borges w Paryżu” (1999) – to styl, który uwolnił hiszpańszczyznę z retorycznej słoniowatości, z emfazy i powtórzeń, jakie ją dusiły, który oczyścił ją niemal do stanu anoreksji i zmusił do błyskotliwej inteligencji”.
Borges już jako siedmiolatek podjął próby literackie, osnute na „Don Kichocie”. Podczas pierwszej wojny światowej przebywał w Europie, a po jej zakończeniu w Hiszpanii (pisze wówczas poemat na cześć Rewolucji Październikowej. Po powrocie do Argentyny publikuje wiersze awangardowe oraz eseje. Zwraca na siebie uwagę krytyki, zostaje członkiem komitetu redakcyjnego pisma literackiego „Sur” (1931, trudni się przekładami (m.in. Virginii Woolf, Franza Kafki), a cykl opowiadań „Powszechna historia nikczemności” (1935) przynosi mu międzynarodowe uznanie i niezachwiany prestiż wśród pisarzy iberoamerykańskich. Wzmacnia ten autorytet konflikt z władzami peronistycznymi (1946), szykanującymi pisarza za przyłączenie się do protestu intelektualistów przeciwko ograniczaniu wolności – zostaje wybrany przewodniczącym Pen Clubu (1950-1953), a po upadku Perona dyrektorem Biblioteki Narodowej. Do jego najgłośniejszych zbiorów miniatur prozą zalicza się: „Fikcje” (1944, nagroda Związku Pisarzy Argentyńskich), „Alefa”, „Raport Brodiego” (1970) „Księgę piasku” (1975). W dorobku pisarza znaczące miejsce zajmują eseje, antologie, szkice literackie, a także wiersze, m.in. zbiory „Twórca” (1960), „Pochwała cienia” (1969). Pod koniec życia utracił wzrok, ale nie zrezygnował z pisarstwa – nowe utwory dyktował współpracownikom.
Uprawiał „literaturę z literatury”. Sięgał do istniejących (a także fikcyjnych) utworów literackich, tworząc ich kunsztowne interpretacje. Wielokrotnie powtarzał, że najważniejszym zdarzeniem jego życia była biblioteka ojca:
„Zawsze wyobrażałem sobie raj jako bibliotekę; nigdy jako ogród”.
Jego „fantastyka erudycyjna” wywarła ogromny wpływ na dzieje literatury amerykańskiej i europejskiej – wprawdzie Borges nie stworzył własnej szkoły, ale jego dzieła i ideały filozoficzno-literackie oddziałały na poszukiwania następnych generacji pisarzy. Pisarz głosił, iż nie istnieje tekst skończony, że książka nie jest utworem zamkniętym, że lektura przekształca dzieło. Wprowadził pojęcia twórczej anonimowości, literackiej nieskończoności, nieprzewidywalnej reakcji na słowo. Powszechny podziw wzbudzał siłą werbalnej ekspresji.
Ukazała się właśnie niezwykła książka Llosy, „Pół wieku z Borgesem” (tłum. Marzena Chrobak, Wydawnictwo Znak, 2023) świadectwo fascynacji wybitnego powieściopisarza Maria Vargasa Llosy pisarstwem Jorge Luisa Borgesa. Fascynacji szczególnego rodzaju, bo nieświadczącej o jakimś powinowactwie artystycznym, czy też następstwie w sztafecie literackich pokoleń Ameryki Łacińskiej. Tym bardziej to świadectwo budujące, bo potwierdzające, że można, pozostając kimś zupełnie innym i inne ceniącym sposoby istnienia w sztuce, trwać w podziwie da pisarza całą swoją twórczością oddanego zupełnie innemu modelowi artystycznej ekspresji.
Dlatego to Llosa napisze o autorze swoich ulubionych lektur, o Borgesie, właśnie te słowa: „Wracałem do niego wielokrotnie i w odróżnieniu od innych pisarzy, którzy naznaczyli okres mojego dojrzewania, nigdy mnie nie rozczarował; wręcz przeciwnie, każda kolejna lektura przepełnia mnie entuzjazmem i szczęściem, ujawniając coraz to nowe sekrety i subtelności owego Borgesowego świata – o tak niezwykłej tematyce i tak przejrzystej, eleganckiej formie”.
Przeciwieństwa się przyciągają,
a profil wybitnego artysty słowa, poety i filozofa, jakim był Borges, oddziaływał w jakiś podskórny sposób na twórczość Llosy. Nie tyle na jego formę, ile w pewnym sensie na tematykę. Choć Borges ze swoim ukochaniem fantastyki, magii, tygrysów i luster bywał na biegunie przeciwnym od zwolenników realizmu, to jednocześnie pociągał wielu artystów siłą swoich odkrywczych syntez, umiejętnością tworzenia zdań niepodrabialnych. „Noże, zbrodnie, tortury przepełniają jego stronice – komentuje Llosa – lecz okrucieństwa te dzieli od nas dystans subtelnej ironii, otaczającej je niczym halo, oraz lodowaty racjonalizm jego prozy, która nigdy nie popada w efekciarstwo, w emocjonalność. Nadaje to fizycznej okropności status rzeźby, artefaktu, rzeczywistości odrzeczywistnionej”.
Llosa podziwia też nieprzejednanie Borgesa w wyborach artystycznych i światopoglądowych, jego dystans do polityków i trwanie na niezależnych pozycjach. Kilka razy z pewnym upodobaniem cytuje zdanie Borgesa o wojnie falklandzkiej, które przysporzyło psiarzowi wielu kłopotów i gdyby nie wcześniej już zdobyta pozycja mogłoby nawet kosztować go utratę wolności. Borges z pewną dezynwolturą oświadczył wówczas, że to „kłótnia dwóch łysych o grzebień”.
Podziw Llosy okazywany Borgesowi nie oznacza, że pozostawał ślepym wyznawcą swego duchowego wybrańca. Dostrzegał błędy popełniane przez Mistrza, jego skłonność do ulegania czarowi władzy (przyjął dla przykładu odznaczenie i honory od generała Pinocheta), a przy tym uporczywą wierność zmurszałej postawie patriarchalnego widzenia świata i kultury białego człowieka. Opisując bohaterów pampy, walecznych Metysów, Borges zachowywał wyraźny dystans wyższości białego władcy, potomka konkwistadorów, który z pewnym pobłażaniem patrzy na ludzi spoza swego kręgu kulturowego.
Obserwator sprawiedliwy
Llosa był obserwatorem do końca sprawiedliwym i w swoich relacjach ze spotkań z Borgesem nie poskąpił drobiazgowych opisów jego skromnego mieszkania, książek, lęku przed ludźmi, a zwłaszcza seksem, postępującej ślepoty, którą pokonywał heroiczną pamięcią, i ostatniej wielkiej miłości w jesieni życia, która stała się jego bliska współpracowniczka Maria Kodama.
Ostatni tom swoich utworów, „Spiskowcy” (1985), przypisał Kodamie (ur. 10 marca 1937 – zm. 26 marca 2023), pisarce, a na koniec młodszej niemal o 40 lat żonie, z którą sędziwy pisarz zjechał kawał świata. Ona robiła zdjęcia, on – już niewidomy – słuchał jej opowieści o mijanych krajobrazach i układał swoje nowe poematy. To jej dyktował swoje notowane w pamięci wiersze, a ona pomagała w ich redakcji. To właśnie te wiersze i proza poetycka (o znaczącej dla Polaka liczbie 44) weszły do tego mikroskopijnego zbioru pożegnalnego. Zawistnicy oskarżali Kodamę o wykorzystanie starego pisarza i zawładnięcie jego spuścizną, ale Llosa obdarzał ją sympatią. Najwyraźniej olśniony, że Borges doczekał chwil prywatnego szczęścia i otworzył zamknięte przed nim latami drzwi do prawdziwego życia.
Otwiera ten tomik „Inskrypcja”, czyli dedykacja w stylu Borgesowskim: „Pisanie wiersza jest czymś w rodzaju praktyki magicznej”. Zamyka zaś wiersz tytułowy, „Spiskowcy”. Kim są owi spiskowcy? Jak się okaże w tym finałowym utworze to twórcy Konfederacji Szwajcarskiej, wizjonerzy, którzy mieli odwagę stworzyć pierwszy związek niezależnych kantonów, będący zalążkiem Szwajcarii. Miało to miejsce w roku 1291, o czym autor dla porządku przypomina.
Poeta daleki od polityki właśnie w Konfederacji, jej zasadach ustrojowych, dystansie do wojen i jednocześnie umiłowaniu wolności widział przyszłość świata. Wieścił bowiem: „Jutro ogarną całą ziemię”. Jak na razie nie ziściło się to proroctwo, ale wciąż pozostaje marzeniem świat bez wojen, bez konfliktów i bez narzucania drugiemu człowiekowi, jak ma myśleć i czuć. Stary pisarz, dla którego przez wiele lat Genewa była domem, to wiedział.
Llosa nie podzielał tego entuzjazmu, raczej krytycznie usposobiony do Borgesa-polityka, choć jego niechęć do polityków podzielał. Znacznie wyżej cenił Borgesa-pisarza i chyba podziwiał jego podróże u boku Marii Kodamy, jego niezwykły sposób patrzenia „uchem”, jak to czynił wcześniej szekspirowski Król Lir. Tyle że Lir patrzył tragicznie, a Borges dramatycznie, nie unikając tonów komicznych. Jak komentuje Llosa: „Te iskry humoru to rzecz wdzięczna i pokazująca, że w głębi tej istoty „przeżartej literaturą” tliło się szelmostwo, złośliwość, życie”. To prawda, nawet w tych utworach ostatnich króluje ironia, wielka korektorka historii i życia. Jak choćby we fragmencie zatytułowanym „1982”, poświęconym wykrytej palcami, bo wzrok już Borgesa dawno zawiódł, warstwie kurzu na regale, która okazuje się dla pisarza „nie mniej użyteczna dla wątku niż statki z ładunkiem całego imperium”.
Warto więc podążyć za Llosą, aby trochę zbliżyć się do pisarza, który pozostaje nie tylko dla Ameryki Łacińskiej niedoścignionym artystycznym guru.