Po trójksiągu „Pogrom”: 1905”, „1906” i „1907” Wacława Holewińskiego ukazał się kolejny tom jego prozy, powieść „Cieniem będąc, cieniem zostałem”.
Ułatwię sobie zadanie i posłużę się na wstępie tekstem, w którym Wydawnictwo „Lira” w telegraficznym w skrócie przedstawia fabułę tej powieści: „W 1909 roku syn byłego powstańca styczniowego, utracjusz z bogatej rodziny, uwielbiający hazard, wygrywa w Monte Carlo równowartość 774 kilogramów złota. Odtąd wykupuje akcje kolejnych banków, inwestuje w kopalnie, cukrownie, transport i fabryki… Oto Karol Jaroszyński – Polak, który w przededniu I wojny światowej był jednym z najbogatszych ludzi w Polsce ludzi na świecie. W napisanej z niezwykłym rozmachem powieści Wacława Holewińskiego śledzimy koleje życia bohatera w rozmaitych odsłonach, na tle najważniejszych wydarzeń dziejowych i z udziałem osób, których nazwiska na trwałe zapisały się na kartach historii. Niezwykłe losy Jaroszyńskiego są też pretekstem do ukazania ponownych narodzin Rzeczypospolitej w pierwszych dekadach XX wieku. Jak na jego działalność wpłynie rewolucja bolszewicka? Czy uda mu się zachować majątek? I czy ożeni się z córką cara? Jaroszyński – wizjoner, człowiek wielu talentów, hazardzista, zadeklarowany patriota … Historia jego życia to gotowy scenariusz filmowy”.
Holewiński jest sprawnym majstrem literackim. Zna i potrafi stosować reguły tworzenia profesjonalnej prozy. Umie tworzyć wartkie fabuły i ciekawe postacie, choć – w moim odczuciu – brakuje jego prozie organicznej naturalności, prawdy świata przedstawionego, czuje się, że jest on wymyślony pod istniejące wyobrażenia, a postaciom, w tym głównej postaci Jaroszyńskiego, nie dostaje dość soczystości i „trójwymiarowej” głębi.
Dialogi zbyt często naznaczone są nierealistyczną retoryką, wyspekulowane, skonstruowane tak, by w skrócie przywołać zachodzące wydarzenia i zasygnalizować idee oraz przekonania polityczne wyznawane przez postacie powieści, co oddala owe dialogi od naturalności realistycznego języka. Słowem, przy wszystkich fabularnych walorach prozy Holewińskiego, jest w niej coś co sprawia, że – jak zwykło się mówić – „szeleści papierem”.
Natężenie tych mankamentów jego prozy nie jest bardzo silne, nie na granicy literackiego kiczu i schematu, ale też nie pozwala postawić jej na półce z dokonaniami najwyższej artystycznej próby, choć bezapelacyjnie autor dysponuje rozległ wiedzą o epoce, o której pisze i która go fascynuje. Mimo tych subiektywnych zastrzeżeń cenię Holewińskiego za to, że wypełnia jako pisarz historyczny lukę w opisie fascynującej epoki w historii Polski i Europy, historię pierwszych dwóch dekad XX wieku, w tym czas fermentu lat 1905-1907 i budzenia się niepokojów, które doprowadziły do wybuchu Wielkiej Wojny 1914-1918 i do rewolucji: w Niemczech wilhelmińskich i bolszewickiej w Rosji.
Natomiast behawioryzm powieści na pewno ułatwi przekształcenie w przyszłości powieściowej fabuły w filmowy scenariusz, jak w przypadku „Pogromu 1905”, zekranizowanego jako serial telewizyjny „Polowanie na ćmy”.
Jego prozę czyta się z autentyczną czytelniczą satysfakcją.