12 listopada 2024

loader

Do hymnu – powstań!

Encyklopedyści – słowo to usłyszałem po raz pierwszy w liceum, jako określenie licznej grupy uczonych i myślicieli epoki oświecenia, autorów „Wielkiej Encyklopedii Francuskiej”, wśród których byli: Voltaire, Diderot, Rousseau czy Monteskiusz, by wymienić tylko tych kilku, tych najbardziej znanych.

Mało kto wie, że wśród blisko stu pięćdziesięciu autorów haseł tej Encyklopedii byli też dwaj Polacy: fizyk Jan Szczepan Kurdwanowski (członek Pruskiej Akademii Nauk) oraz kompozytor i poeta Michał Kazimierz Ogiński, daleki powinowaty Michała Kleofasa (autora poloneza „Pożegnanie Ojczyzny”). Drugi raz o encyklopedystach usłyszałem w czasie studiów, a dokładniej w marcu 1968. Tak w tygodniku „Prawo i Życie” redaktor Tadeusz Kur nazwał twórców „Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN”, a dokładniej autorów niektórych haseł. Nie był to tekst przychylny dla redaktorów WEP. Dariusz Fikus napisał dla tygodnika „Polityka” artykuł polemiczny, jednak cenzura nie zezwoliła na jego publikację. Tytuł tego zatrzymanego artykułu – „Kur wie lepiej” – stał się powszechnie znanym i używanym określeniem na publicystykę propagandową tamtego czasu.
Już jako dziecko lubiłem przeglądać encyklopedie, zawierały sporo ciekawych informacji, map, rycin i zdjęć. Pamiętam z domu rodzinnego, podniszczoną z powodu częstego użytku, jednotomową „Małą encyklopedię powszechną PWN”. Po latach dane mi było pracować pod kierunkiem jej redaktora naczelnego prof. Bogdana Suchodolskiego. Pamiętam encyklopedię przedwojenną, pięciotomową, wydaną przez spółkę Traska-Evert-Michalski. Stała w pokoju dziadka Witolda, gdy pozwalał mi ją wertować, czułem się bardziej dorosłym. Pamiętam wreszcie radość mego Ojca, gdy w 1962 otrzymał w prezencie talon subskrybcyjny „Wielkiej Encyklopedii Powszechnej”. Wszystkie te encyklopedie były dziełem sporych grup autorskich, dziesiątków, jeśli nie setek osób.
Z czasem pojawili się niezwykle ambitni pisarze, którzy zaczęli samodzielnie tworzyć autorskie słowniki, leksykony i encyklopedie. Nota bene słynny „Słownik języka polskiego” zwany słownikiem Lindego był owocem pracy zespołowej. Do najbardziej znanych i uznanych samodzielnych autorów należą niewątpliwie Władysław Kopaliński i Edmund Osmańczyk. Pierwszy zasłynął przede wszystkim „Słownikiem wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych”, a także „Słownikiem mitów i tradycji kultury”, drugi „Encyklopedią ONZ i stosunków międzynarodowych”. Do tych dwóch wybitnych leksykografów dołączył, niestety bez należnego rozgłosu, Henryk Martenka. A przecież to człowiek niezwykły, chciałoby się powiedzieć człowiek – orkiestra. Jeśli coś czyni, jeśli czymś się zajmuje, czyni to z reguły w sposób zwielokrotniony. Ukończył trzy fakultety, studiował na dwóch uniwersytetach, był radiowcem, jest podróżnikiem, publicystą, reportażystą, fotografikiem, autorem wielu książek, tłumaczem, zafascynowany muzyką, pisze o niej, ale też organizuje muzyczne imprezy, wśród których najsłynniejszy jest Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny imienia Ignacego Jana Paderewskiego, reaktywowany z jego inicjatywy w roku 1985 roku. Jest dyrektorem tego Konkursu, a zarazem wiceprezesem Towarzystwa im. I.J Paderewskiego. Także 1985 roku założył i przez wiele lat był prezesem Towarzystwa Operowego w Bydgoszczy. Inicjator i dyrektor Międzynarodowych Warsztatów Perkusyjnych w Bydgoszczy (1989-94). Inicjator i od 2009 roku Kanclerz letniej akademii „Paderewski Piano Academy”, masterclass dla pianistów z udziałem orkiestry symfonicznej (Bydgoszcz – Ostromecko).
Kolejne pole twórczej aktywności Henryka Martenki – od dwudziestu lat – to tygodnik „Angora”, w którym uprawia równolegle kilka form publicystycznych. Czytelnicy znają jego ostre, wyraziste, czasem bezkompromisowe komentarze do zdarzeń współczesnych, ale też z uwagą wczytują się w treść jego felietonów o charakterze poradnikowo-informacyjnym – „Poczet nazwisk polskich”. Pokłosiem tych publikacji są dwie pozycje książkowe autorstwa Martenki: „Skąd się wzięło moje nazwisko?” oraz „Nazwiska od imion. 3500 ciekawych przypadków”. Inna, przez cztery lata, rubryka redaktora Martenki w „Angorze” – „Mała antologia hymnów świata”.
Nadeszła pora, by wyjaśnić, skąd pomysł na tytuł tego felietonu i dlaczego łączę Henryka Martenkę z pojęciem encyklopedysta. Ukazało się monumentalne dzieło Henryka Martenki pod tytułem „Hymny Państw Świata” wydane przez Wydawnictwo MARGRAFSEN – Bydgoszcz 2021 . Praca oparta na wspomnianych felietonach, ale na pewno uzupełniona i poszerzona. Ale nie o hymnach jedynie jest ta praca, bo to kompendium podstawowej, najistotniejszej wiedzy o każdym państwie i jego historii w pigułce. Esencja, ale i wskazanie, gdyż kto chętny wiedzieć więcej, będzie mógł bazę opracowaną przez Martenkę poszerzać i uzupełniać w innych źródłach. Ponad 600 stron autorskiej encyklopedii. Dostrzegł ten wysiłek dyplomata i publicysta Krzysztof Mroziewicz, rekomendując na okładce wszystkim Czytelnikom to niezwykłe opracowanie. Niektóre teksty, aż mienią się anegdotami, co oczywiście stanowi dla nas, czytelników, niemałą frajdę. Wnikliwie przeczytałem tekst o polskim hymnie. Wydawałoby się, że wiem, że powinienem wiedzieć wszystko. A jednak czytając o próbach zmian naszego hymnu w latach stalinowskich obok znanej mi historii o zamiarach Bolesława Bieruta przeczytałem nieznaną mi lub zapomnianą opowieść, iż podobne pomysły miał tuż po wojnie i Władysław Gomułka. Jak z tego wybrnął proszony o nowy tekst Władysław Broniewski? Proszę czytać Martenkę!
Nie ma jednak w tej opowieści, bo sprawa zbyt aktualna i świeża, odniesienia się do pomysłu, by pozamieniać miejscami zwrotki w Mazurku Dąbrowskiego. Jak widać pewnym politykom hymn nasz wciąż nie daje spokoju. A to pozamieniać zwrotki, a to samemu zmienić tekst i zaśpiewać: „z ziemi polskiej do Wolski”.
Wróćmy do Martenki i jego dzieła. To książka do czytania na różne sposoby, uważnie, strona po stronie, od deski do deski, lub wertowania w zależności od zainteresowań i potrzeb. To książka, do której zapewne duża część czytelników wracać będzie, by coś sprawdzić lub w czymś się upewnić. Ale najistotniejsze jest to, że książka przy każdym haśle, przy każdym hymnie, poza tekstem tegoż hymnu (oryginał i tłumaczenie) posiada jeszcze tak zwany kod QR. Kto młody, lub, jak ja, ma życzliwych wnuków, wie o co chodzi. Posiadając smartfon z aplikacją do odczytywania kodów QR można wysłuchać hymnu każdego z państw świata. Zachęcam więc do lektury, na baczność, z szacunku dla hymnów państwowych, ale i z podziwu dla Henryka Martenki.

Redakcja

Poprzedni

Porobiło się na granicy Rosji z Ukrainą

Następny

Tragiczny hazard Generała