Był postacią absolutnie niebanalną i nieszablonową. Nie da się go z nikim porównać. Jego fizjonomia, timbre głosu, modulowana intonacja, dykcja, mowa ciała jaskrawo kontrastowały z prospektem największych oryginałów. Być może można go porównać z Franzem Fiszerem, królem przedwojennych bywalców ekskluzywnych lokali, mistrzem bon motu?
Nie wiem, nigdy, poza fotografią i karykaturą nie mogłem widzieć, a tym bardziej nie słuchać Franza Fiszera. Na dobrą sprawę bardzo interesująca opowieść Mariusza Urbanka o Jerzym Waldorffie, wydana przez „Iskry” z podtytułem „Ostatni baron Peerelu” powinna być uzupełniona o płytę lub pendrajwa z dokumentalnym fragmentem, na którym zarezerwowane byłyby fragmenty najbardziej bujnych i kpiarskich jego przemów, które wygłaszał podczas spotkań prywatnych i publicznych a także podczas występów telewizyjnych, zawsze z nieodłączną elegancką laską ze srebrną rączką, a przez pewien czas także z psem, jamnikiem Puzonem na kolanach. Archiwalny zasób rejestracji tych występów jest w archiwach TVP na pewno bardzo bogaty. Bez tego fizycznego, wizualnego i dźwiękowego aspektu wizerunek Waldorffa jest dalece niepełny. Nie o każdej nawet bardzo sławnej postaci można to powiedzieć. Bez tego żaden młody czytelnik, który nigdy nie widział i nie słyszał przemawiającego Waldorffa nie jest w stanie uzmysłowić się skali i charakteru jego fenomenu.
Opowieść Mariusza Urbanka o tym pisarzu, dziennikarzu i felietoniście muzycznym, namiętnym działaczu społecznym, postaci telewizyjnej, histrionie, arbitrze elegancji i człowieku stylizującym się na ekscentrycznego arystokratę jest tyleż fascynującym jego portretem, co jednocześnie kawałkiem historii PRL, w której Waldorff od samego zarania uczestniczył. Zawiera też jednak fragment historii przedwojennej, w której młody Waldorff zdążył uczestniczyć, kontrowersyjnie, jako dziennikarz i publicysta prawicowych pism, z „Prosto z mostu” na czele. Zostawił też Waldorff swój ślad po czasach okupacyjnych publikując „Godzinę policyjną”, powieść o Warszawie tego okresu.
Urbanek zgrabnie ogarnął całość egzystencji Waldorfa: jako dziennikarza, felietonisty, nie tylko muzycznego, prozaika, dynamicznego i szyderczego, obrazoburczego polemisty, kpiarza, społecznika, homoseksualisty, pieniacza, sławnego przyjaciela sławnych, retora, zatroskanego o swój kraj i o swoje ukochane, acz bardzo krytykowane miasto Warszawę obywatela. Trzeba bowiem pamiętać, że Jerzy Waldorff był twórcą największej przed Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy jego imiennika Jerzego Owsiaka inicjatywy publicznej – zbiórki pieniędzy na szczytny cel. Od kilku dziesięcioleci, nadal dłużej niż WOŚP, każdego 1 listopada, na cmentarzach całej Polski, znani i mniej znani ludzie zbierali i nadal zbierają datki na odnowę zabytkowych nagrobków, jako dziedzictwa kultury narodowej.
I o tym jego nieśmiertelnym, żyjącym pośmiertnie dziele trzeba pamiętać rozczytując się w bujnym, pełnym anegdot życiorysie Jerzego Waldorffa.