8 listopada 2024

loader

Gdyńska wytwórnia dramatów

fot. teatr-powszechny.pl

Czas biegnie szybko i oto doczekaliśmy się 15 edycji gdyńskiej nagrody dramaturgicznej. Z Grand Prix wyjechała Malina Prześluga.

Można by to zdarzenie skwitować zdawkowo, że oto, proszę, ktoś o nowy polski dramat dba i tyle, ale rzecz wydaje się warta głębszej refleksji zarówno ze względu na skalę zjawiska, jak i niedający się zlekceważyć dorobek.

Warto choć na moment

wrócić do początków

tego konkursu. Jego założenia precyzyjnie wyłożyła przed laty Joanna Puzyna-Chojka:

„Z głębokiej troski o jakość najnowszej polskiej dramaturgii zrodziła się inicjatywa honorowania co roku jej najwybitniejszych osiągnięć GDYŃSKĄ NAGRODĄ DRAMATURGICZNĄ, która została ustanowiona w 2007 roku przez Prezydenta Gdyni, Wojciecha Szczurka. O wyodrębnieniu jej – z powołanej wcześniej – Nagrody Literackiej GDYNIA – zadecydowały między innymi odmienne kryteria, które muszą spełnić utwory uczestniczące w konkursie. Mogą w nim brać udział wyłącznie sztuki przed „debiutem”, czyli takie, które nie były wcześniej ogłaszane drukiem ani wystawiane na scenie. Zarazem dramat jako „gatunek graniczny”, zawieszony pomiędzy literaturą a sceną, wymaga oceny nie tylko pod kątem jego walorów literackich, ale również zawartego w nim projektu teatralnego. Stąd konieczność powołania osobnej Kapituły”.

Założenia te potwierdziły kolejne edycje Nagrody.

Po pierwsze, zwraca uwagę liczba utworów co roku nadsyłanych na ten konkurs, która waha się między 150 a 200 tytułami, a to znaczy, że przez ręce organizatorów, taksatorów i jurorów przeszły przez minione lata tysiące tekstów. Po drugie, nawet pobieżne przejrzenie listy dotychczasowych finalistów i laureatów dowodzi, że mamy do czynienia w tym konkursie ze stawką liczących się autorów polskiej dramaturgii współczesnej.

Pierwszą laureatką Nagrody została Magda Fertacz za sztukę „Trash story” (2008), reżyserka i dramatopisarka, wcześniej już „odkryta” przez konkurs Radom Odważny, który wyróżnił jej „Kurz” i Laboratorium Dramatu, gdzie wystawiła swój „Absynt” (2005). „Trash story” doczekało się prapremiery w Teatrze Ateneum (2008, reż. Ewelina Piotrowiak) i realizacji w Teatrze TVP (2014). Fertacz ma za sobą niemal 20 dramatów i kilka napisanych wspólnie z innymi autorami/ autorkami. Jej utwory zostały przetłumaczone na 12 języków, a na polskiej scenie można było oglądać je około 20 razy, przy czym jedynie „Trash Story” odnotowała powtarzalność: dwie premiery teatralne, wystawienie w TVP i adaptacja radiowa. Spory rozgłos zyskała realizacja „Schopenhauer” w TR Warszawa. Podobny dorobek mają pozostali laureaci gdyńskich Grand Prix.

W kolejnych latach zwyciężali: Mariusz Bieliński za „Nad” (2009), Julia Holewińska za „Ciała obce” (2010), Zyta Rudzka za „Zimny bufet” (2011), Małgorzata Sikorska-Miszczuk za „Popiełuszko. Czarna msza” (2012), Artur Pałyga za „W środku słońca gromadzi się popiół” (2013), Mateusz Pakuła za „Smutki tropików” (2014), Weronika Murek za „Feinweinblein” (2015), Jolanta Janiczak za „Sprawę Gorgonowej” (2016), Magdalena Drab za „Słabi. Ilustrowany banał teatralny” (2017), Przemysław Polarski za „Wracaj” (2018), Rafał Wojasiński za „Siostry” (2019), Malina Prześluga za „Debila” (2020), Joanna Janiczak za „I tak mi nikt nie uwierzy” (2021).

Wprawdzie to nie w Gdyni zostali oni po raz pierwszy zauważeni, na ogół mieli już za sobą większe czy obiecujące osiągnięcia, ale Gdynia stanowiła rodzaj potwierdzenia rangi ich twórczości,

rodzaj certyfikatu.

Pytanie, czy to miało wpływ na ich obecność na afiszu teatralnym, wymagałoby zbadania – na pierwszy rzut oka można odpowiedzieć, że umiarkowany. Zresztą, w Polsce utarł się obyczaj, że nowe sztuki wystawia się raz (prapremiera), ewentualnie dwa razy, a jak jest okazja to jeszcze w telewizji, radiu, a może szkole teatralnej. Co nie znaczy, że to sztuki „jednorazowego użytku”, ale być może pogoń za nowością każe wciąż poszukiwać nowych tekstów. Toteż niewiele utworów laureatów doczekało się kilku premier – swoisty rekord ustanowił Artur Pałyga dramatem „Żyd, czterokrotnie wystawionym na scenie i do tego zrealizowanym w Teatrze TVP. Czterech realizacji doczekał się też jego „Tato” (3 w teatrze i w TVP). Cztery premiery miała także „Walizka” Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk (2 teatralne oraz w TVP i radiu) i „Dziób w dziób” Maliny Prześlugi (dodatkowo adaptowany dla radia).

W najnowszej edycji Nagrody ponownie zwyciężyła Malina Prześluga, której dramat „Jeszcze tu jesteś” wywarł podczas publicznego czytania ogromne wrażenie. Nic dziwnego. Autorka podjęła próbę ukazania bezbrzeżnej traumy Matki po utracie dziecka, które popełniło samobójstwo.

Nie pierwszy raz Prześluga odważnie mierzy się

z tematami tabu.

Bohaterem jej poprzedniej wielkiej nagrody w Gdyni, wspomnianego „Debila”, był niepełnosprawny umysłowo Kuba. „Malina Prześluga – oceniała Katarzyna Flader-Rzeszowska – w dramacie „Debil” chyba po raz pierwszy w polskiej dramaturgii oddała głos niepełnosprawnemu umysłowo. Uczyniła go pełnoprawnym działającym podmiotem, z własnymi potrzebami, pragnieniami, złością, nienawiścią, językiem”. Przy czym nie napisała jakiegoś słusznego reportażu interwencyjnego, ale zbudowała wielopiętrowy świat, w którym rzeczywistość wymyślona, poetycka i ta brutalnie realna mierzą się ze sobą, ujawniając przerażające przepaście. Kuba walczy – przynajmniej w wyobraźni – o prawo do swojej osobności i odrobiny szczęścia, w świecie wyobrażonym stając się krwawym dyktatorem zaprowadzającym ład na swoją modłę. Ale istotę przesłania tego poruszającego dramatu wyraża monolog Mamy Kangurzycy, postaci z „Kubusia Puchatka”, który jest dla Kuby jedynym światem przyjaznym. Kangurzyca zwierza się: „Mnie jest smutno, że Kubę ominęło życie”.

Niezwykły tekst Prześlugi już sprawdził się na scenie, przeszedł próbę kilku czytań, m.in. w Sopocie pod artystyczną opieką Krzysztofa Gordona, ale przede wszystkim zaistniał w świetnie przyjętym spektaklu Teatru Słowackiego w reżyserii Piotra Ratajczaka. Główna nagroda dla tego przedstawienia na festiwalu „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu potwierdziła wagę tekstu Prześlugi. Ale po sukcesie nastąpiła cisza.

Nie wiem, czy nagrodzony w tym roku dramat „Jeszcze tu jesteś?” także czeka

długa teatralna przyszłość,

choć zapowiada ją gdyńskie czytanie dramatu w reżyserii Magdaleny Miklasz z udziałem Agnieszki Bały i Krzysztofa Berendta. Teatr dość nierychliwie korzysta z jej odważnych propozycji.

Tragedię Matki ukazuje Prześluga w zderzeniu jej cierpienia i osamotnienia z tłumem obcych ludzi, których natrętny gwar stanowi tło poszukiwania odpowiedzi na dręczące ją pytania: dlaczego do tego doszło, co było przyczyną sprawczą, dlaczego niczego nie zauważyła i jak teraz dalej żyć, skoro żyć się nie da. Te miejskie szumy, które wciąż jej towarzyszą w autobusie, barze mlecznym, w megasamie, w parku, przed witryną sklepu z deskami snowboardowymi, w kancelarii parafialnej, w szkole, a także sączące się przez Internet uporczywe polecenia gier komputerowych, monotonne chóry modlitewne, cała ta fonosfera wyostrza poczucie obcości Matki, która nie odnajduje nigdzie i z nikim porozumienia.

Szalenie trudny tekst, nawet teatralnie ryzykowny w czytaniu gdyńskim został obsadowo okrojony – potężną obsadę anonimowych w większości i tylko numerowanych „ktosiów”, o których Matka się obija, zastępuje jeden aktor występujący w dziesiątkach epizodów, a w tle tylko słychać nieustający szum jakiejś ludzkiej anonimowej masy. Ten prosty zabieg sprawił, że stało się jasne, iż Matka zderza się tak naprawdę z jedną tylko bezkształtną i nieprzyjazną masą. Agnieszka Bała stoi na scenie jak sparaliżowana. Przede wszystkim milczy. Jej sceniczny partner bywa dynamiczny, zmienia się. Ona pozostaje pasywna, toteż kiedy wybuchnie, będzie to wybuch kosmiczny.

Autorka przyznaje się do pewnej bezradności w udźwignięciu tego przerażającego zadania, jakim okazało się opisanie przeżyć Matki po utracie dorastającego syna. Szuka metafory, zwierza się, że jej potrzebuje, bo: „Dosadność, prawdziwość tego zdarzenia wykraczające poza język i rozumowe pojmowanie” obezwładnia. Wprost tego powiedzieć, co przeżywa Matka, nie sposób: „Potrzeba metafory aż rozsadza skronie”. To prawda.

Dzieło Maliny Prześlugi ma też swoją wyrafinowaną formę graficzną, nawiązującą do poezji konkretnej, przypominając niegdysiejsze poszukiwania Stanisława Dróżdża czy Bogusława Michnika. Malina Prześluga tak organizuje zapis tekstu, że pozostawia niemal całe strony puste, kiedy Matka jedzie windą, rozrzuca jak plamy na stronie zapis pokrzykiwania poszczególnych Ktosiów albo okala milczenie Matki czy jej protest owalem zapisu modlitwy „Ojcze nasz”. Stosując tego rodzaju zabiegi uwypukla samotność, rozbicie świata, w którym pozory więzi imitują przekazy komórkowe, a między ludźmi szerzy się pustka. Pokazać to na scenie to prawdziwe wyzwanie.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Komputer zbada oko i wykryje wadę serca

Następny

Europejskie tourne polskiego spektaklu