18 maja 2024

loader

Gorzkie, sczerniałe śląskie czereśnie

fot. materiały prasowe

„Śląska saga, śląskie drogi. Czasem los plącze ścieżki życia. Czasem ktoś mu w tym pomaga… Mała Lenchen ma analityczny umysł: świetnie liczy i błyskawicznie kojarzy fakty.

Kiedy w 1945 roku do jej rodzinnej miejscowości, niedużego śląskiego miasteczka, wkracza Armia Czerwona, jej dotychczasowe życie się kończy. Gdy Lenchen nieco dorośnie, nauczy się – już jako Helenka – że może liczyć tylko na siebie. Zwłaszcza że tajemnicza postać z przeszłości dołoży wszelkich starań, by uprzykrzyć jej życie i niekorzystnie pokierować jej losem. Zaboli nie raz. Powieść Michaela Sowy ujmuje ciepłym, pełnym zrozumienia spojrzeniem na Śląsk i Ślązaków – przywiązanych przede wszystkim do ziemi, na której się urodzili. To opowieść o walce o niepodległość, o wojnie i o pokoju ustanowionym przez „narzuconych swoich”… O tym, że na krętych śląskich drogach łatwo o poplątane losy. I o tym, że jest czas zemsty i czas przejrzałych czereśni” – lubię posłużyć się notami wydawniczymi dotyczącymi fabuły prozy, lubię dać się im w tym wyręczyć, jako że jestem czytelnikiem, który do fabuły jako osi utworu literackiego przywiązuje akurat znacznie mniejszą wagę niż do literackiej formy i idei artystycznej.

Wbrew sformułowaniu o „ciepłym” ujęciu problematyki podjętej przez pisarza, ta realistyczna powieść nie jest jednak lekka, łatwa i przyjemna w czytaniu, przyjemna w klasycznym sensie tego słowa jako źródło kojącej satysfakcji z lektury. Jest to powieść szorstka, fragmentami bardzo przykra, z dużymi pasmami naturalistycznymi, nie zawsze jak się wydaje, koniecznymi. Napisana jest jednak bardzo sprawnie, potoczyście, przepełniona wyrazistymi postaciami i ciekawie zarysowanym obyczajowym tłem. Dla czytelnika postronnego, nie wywodzącego się ze Śląska, takiego, który zaledwie kilkoma krótkimi podróżami otarł się o tę krainę, jak piszący te słowa, pełne zrozumienie litery i ducha tej problematyki nie jest łatwe. Śląsk stanowi inny świat niż rdzenna, „środkowa” Polska, kształtowany był przez zupełnie inne procesy polityczne, obyczajowe, kulturowe, psychologiczne. Swoją powieść autor „oznakował” datami rozsianymi po dość rozległej przestrzeni przeszłości, od roku 1927 do 1989. To sygnał, że ambicją autora było stworzenie, poniekąd, na pewno nie całościowej, nie komplementarnej, panoramy losów śląskich i pewnej wizji syntetycznej śląskiej mentalności, by nie rzec – duchowości. Dodatkowym tego sygnałem jest brzmienie podtytułu: „Losy uwikłane w historię”. Acz, po prawdzie, losy każdego niemal człowieka w taki czy inny sposób, w takim czy innym stopniu wplątane są w historię, większą czy mniejszą.

Warto przy tej okazji wspomnieć o autorze opowieści. Michael Sowa to Ślązak z Opolszczyzny, od wielu lat mieszkający w Niemczech. Doktor fizyki zajmujący się cząstkami elementarnymi, pracownik naukowy CERN i politechniki w Akwizgranie, nauczyciel w Berlinie, pisarz, tłumacz literatury niemieckiej i polskiej. Ponadto technik mechanik i ślusarz w jednej osobie – domyślać się wypada, że w trybie amatorskim. Jego powieść, podobnie „śląską” i podobnie gorzką w lekturze, „Tam, gdzie nie pada”, wydanej nakładem wydawnictwa Lira, recenzowałem kilka miesięcy temu.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

W niewoli prądożernych czajników

Następny

Firmy zewnętrzne raczej płacą