12 listopada 2024

loader

Gwałt jak przedpiekle

fot. Instytut Teatralny - Szymon Łaszewski

To wydarzyło się 9 marca 1973 roku. Franca Rame, wybitna włoska aktorka, pisarka, feministka, żona i partnerka artystyczna Daria Fo, została porwana, pobita i zgwałcona przez pięciu zwyrodnialców. Dwa lata po tym dramatycznym wydarzeniu napisała monolog i wkrótce zaczęła go przedstawiać na scenie.

Początkowo nie ujawniała, że opisuje swoje własne doznania, ale że relacjonuje przeżycia jakiejś anonimowej kobiety – ofiary gwałcicieli, która nie zdecydowała się na zgłoszenie przestępstwa policji w obawie przed upokorzeniami. Nawet Dario Fo nie wiedział, że to Franca została brutalnie zgwałcona, nawet przed nim to ukrywała. Powtarzała, że została „tylko” pobita.

Dopiero po pewnym czasie przyznała, że opowiada o sobie. Monolog „Gwałt” (La Stupro), jak potwierdzał Jacopo Fo, jej syn, sam również pisarz i aktor, pielęgnujący pamięć rodziców, sprawiał, że matka wyzwalała  się z głębokiej traumy: „kawałek po kawałku pozbywała się bólu, dzieląc się nim z publicznością”.

Gwałt na znanej radykalnej działaczce lewicy i artystce potraktowano jako zemstę bojówek neofaszystowskich za jej nieprzejednanie w walce o prawa człowieka,  o prawa kobiet do rozwodu, do aborcji, do seksualnych wyborów i o powściągnięcie samowoli policji. Sprawców dokonanej zbrodni nigdy nie ujęto, a sprawę po latach umorzono ze względu na przedawnienie.

Franca Rame, uważana za współautorkę większości utworów dramatycznych Dario Fo, który jej zadedykował otrzymaną Nagrodę Nobla (1997), napisała wiele monologów scenicznych, ale ten jeden, właśnie „Gwałt” jest do dzisiaj wykonywany przez włoskie aktorki jako prolog przed spektaklami. Traktowany jest jako wyraz solidarności nie tylko z Francą, ale wszystkimi kobietami-ofiarami przemocy.

Franca i Dario włączyli ten monolog jako wprowadzenie do ich sztuki „Związek otwarty”, szalonej gorzkiej komedii, która do dzisiaj jest grana w całej Europie (ostatnia premiera w Polsce miała miejsce w Teatrze Małym w Łodzi w reżyserii Mariusza Pilawskiego rok temu). W Polsce jednak, począwszy od prapremiery z udziałem Ewy Wiśniewskiej i Leonarda Pietraszaka (1998, reż. Aleksander Berlin) nie poprzedza się tej komedii monodramem „Gwałt”, być może ze względu na jego drastyczną treść. Tylko raz w przekładzie Jarosława Mikołajewskiego znalazł się w scenariuszu spektaklu Krystyny Jandy „Mój pierwszy raz” (Teatr Polonia, 2018), a prapremierowe czytanie w przejmującym wykonaniu Doroty Landowskiej miało miejsce dopiero w roku 2021 podczas festiwalu „Literacki Sopot”.

Kolejna prezentacja w Instytucie Teatralnym (20 marca tego roku)  była zapowiadana jako laboratorium monodramu, czyli „work in progress”, praca dopiero w toku, następna fazy pracy aktorki nad spektaklem, w której wspierał ja artystycznie kurator cyklu „Mono w Instytucie”, Mateusz Nowak. Wbrew skromnej zapowiedzi, okazało się, że mieliśmy do czynienia ze spektaklem już w całym znaczeniu tego słowa. Dorota Landowska dała dramatyczny, porażający spektakl o przedpieklu będącym udziałem gwałconej kobiety, o jej przeżyciach, odczuciach, bezsilności, wstydzie i moralnym  poniżeniu. I bezbrzeżnej samotności w bólu i cierpieniu.

Aktorka nie jest debiutantką w świecie monodramu, ma za sobą dwa wybitne spektakle jednoosobowe. Pierwszy nich, „Jordan”  Anny Reynolds i Moiry Buffin w reżyserii Agnieszki Glińskiej to bez mała spektakl życia, bo prezentowany przez ponad dwadzieścia lat był rodzajem krzyku w imieniu ofiar przemocy – krzyku przez ściśnięte gardło,  bo ofiara była jednocześnie katem, dzieciobójczynią. To historia dziewczyny o imieniu Shirley, tyleż łatwowiernej co bez silnego kręgosłupa moralnego, która ulega pokusom życia, wiążąc się z przypadkowym mężczyzną. Wiedzie życie pozornie kolorowe, ale tak naprawdę bezbarwne, które odmienia się z chwilą, gdy spodziewa się dziecka. Wtedy poznaje, co to znaczy przemoc, wzgarda, męski szowinizm. Odtrącona, poniżana, bita, stacza się coraz bardziej. Doprowadzona do rozpaczy, zabija Jordana, bo nie chce go oddać byłemu kochankowi.

Kilka razy Dorota Landowska rozstawała się z tym trudnym, niezwykle obciążającym psychicznie monodramem, z którym konfrontowały się także inne odważne aktorki (m.in. Dominika Bednarczyk, 2000, reż. Maja Kleczewska). Nie  mogła go grać przez kilka lat po urodzeniu córki. Ostatecznie pożegnała się tym tekstem, przekazując go – jako reżyserka – kolejnej wykonawczyni – Zuzannie Bernat (2020).

Kolejnym spotkaniem z samotnością i zwichnięciem psychicznym, początkowo nie rozpoznawanym,  apotem coraz bardziej dotkliwym stał się monodram o życiu Stryjeńskiej „Stryjeńska. Let’s dance, Zofia!”. Landowska maluje portret Stryjeńskiej z wielką siłą emocjonalną, która udziela się widowni. Choć nie jest to typowa opowieść biograficzna, a raczej fragmenty do samodzielnego złożenia przez widza znającego jej dorobek artystyczny, wywiera silne wrażenie wtedy, kiedy Zofia usiłuje namalować swój autoportret i cała wymazuje się farbą albo wtedy, gdy odkleja męskie wąsiki czy śpiewa piosnkę góralską „Krywań. Dwie tęsknoty”.

„Gwałt” jest trzecim monodramem, bodaj najbardziej przejmującym – jest przecież autentyczną opowieścią o straszliwej krzywdzie, o sponiewieraniu nie tylko ciała, ale i wnętrza przez bandę bezwzględnych oprawców.

Rozpoczyna się ten monodram  jednak nie od opisu wydarzenia, które tak  poniżyło Rame, niemal złamało ją na zawsze, ale od powtarzania fragmentów „Boskiej Komedii” Dantego, który otwierał przed swymi czytelnikami także wrota piekła. Aktorka ubrana w szarą elegancką garsonkę, w blondwłosej peruce – podkreślającej osobność postaci scenicznej od kreującej ją Doroty Landowskiej, krąży wzdłuż krawędzi ścian salki Instytutu Teatralnego, omija stojącą na środku mównicę z lampką i powtarza wersety Dantego (także w przekładzie Jarosława Mikołajewskiego). Ten przemarsz, powtarzanie charakterystyczne dla aktorki, która uczy się roli ma uzmysłowić, że będzie to opowieść o dramacie aktorki, Francy Rame, która przygotowywała się właśnie do kolejnej roli, zanurzała w poezji, prowadziła swoje zwykłe, prawdziwe życie. I ten właściwy naturze jej zawodu rytm nagle ulega załamaniu. Została pochwycona, nagle znalazła się w sytuacji nierozpoznawalnej i nieporównywalnej do niczego. Opowiada więc o wnętrzu jakiejś furgonetki, o wpijanym w jej plecy kolanie napastnika, o sączonych przez usta któregoś z mężczyzn jadowitych żądaniach uległości, o bólu, o gaszonych na jej swetrze i ciele papierosach, o żyletce tnącej jej szyję. W pewnej chwili przerywa tę poruszająca relację i prezentuje widzom odcinek 21-centymetrowej czerwonej tasiemki – taką długość miała szrama po nacięciach na jej skórze. Potem jeszcze raz przerywa z wyczerpania, idzie na bok, aby popić łyk wody, wraca do „mównicy” jak do konfesjonału i ledwo słyszalnym głosem szepcze: mogę już mówić. I mówi o swoim bólu, strachu, wściekłości, bezsilności, myślach o ostatecznym końcu, wreszcie o próbie wymuszenia litości, a potem, jak oprawcy pozbywają się jej z furgonetki A ona, nie wiedząc gdzie jest, w którą stronę się udać, wlecze się ze swoim poniżeniem i bólem. Zatrzymuje się przed budynkiem policji, obserwuje, jak zachowują się policjanci i inni ludzie wchodzący do budynku i wyobraża sobie, jak może być przez nich wszystkich potraktowana. To chyba najbardziej przejmująca chwila tego spektaklu – kiedy poturbowana kobieta łamiącym się głosem opowiada jakie komentarze wzbudzi jej widok. Wtedy szerokim łukiem omija policję i odchodzi w samotność ze swoim  cierpieniem.

Wielki, potwornie emocjonalny spektakl – Landowska emocji nie szczędzi, ale jednak trzyma je na wodzy, tonuje, i może dlatego ten powstrzymywany, więznący w gardle krzyk, szloch, bezdech brzmią tak mocno.

To spektakl ostrzeżenie, znak zakazu dla przemocy i wezwanie do potępienia wszelkich aktów poniżenia, pomiatania i deptania praw ludzkich.

Po emisji „Gwałtu” we włoskiej telewizji Fantastico 8 w 1987 roku rozgorzała debata o prawnych konsekwencji gwałtu. To dzięki France Rame i tej publicznej debacie uchwalono w 1996 roku przepisy uznające gwałt za przestępstwo przeciwko jednostce. Zmieniło się też odczucie gwałtu, długo uznawanego za akt męskiej zdobyczy i kobiecej uległości. Dojmujące  świadectwo ofiary otworzyło wreszcie oczy. Monolog Rame okazał się misyjny.

Dorota Landowska jednak nie uważa, że wykonuje jakąś misję (choć naprawdę tak czyni). Uprawia po prostu zawód, a że zajmują ją tematy,  które ją osobiście obchodzą? To nic takiego niezwykłego, tłumaczyła po spektaklu w rozmowie z Mateuszem Nowakiem.

Chciałbym napisać, gdzie i kiedy będzie można obejrzeć nowy monodram Doroty Landowskiej. Ale na razie nie wiadomo.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Okiem Bronisława Wildsteina

Następny

Wolność to niewola, ignorancja to siła