Polszczyzna nam się kundli – grzmiał Andrzej Ibis Wróblewski podczas Forum Kultury Słowa zwołanego w dniach
12-14 października 1995 r. we Wrocławiu.
Właśnie minęła setna rocznica urodzin Ibisa (26 lipca), a rocznice zachęcają do wspomnień. Jego wystąpienie na wspomnianym Forum należało do najbardziej radykalnych – jego pełny i dowcipny tytuł brzmiał: „Polszczyzna nam się kundli, czyli Kaczor Donald z hamburgerem w dziobie”. Ibis podawał przykłady owego skundlenia i zabiegał o rygoryzm językowy. Przywoływał na świadków przykłady błędów językowych i ortograficznych nietrudnych do wytropienia w prasie, takich jak: „chałas”, „mrzyć”, „bescześcić” czy używane z upodobaniem sformułowanie „póki co”. Trafił chyba w czuły punkt – wystąpienie wywarło wielkie wrażenie, bo zapewne każdy z uczestników Forum w swoim życiu zawodowym potykał się o takie „kwiatki”.
Ze swoich doświadczeń redaktorskich mogę dorzucić malownicze słówko „tszcionka”, nad którym mozoliłem się przez dwie godziny z okładem, nim odkryłem, że chodziło o poczciwą drukarską „czcionkę”.
Forum Kultury Słowa zorganizowane przez Polską Akademię Nauk, Ministerstwo Kultury i Sztuki oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej otworzyło drogę do utworzenia po latach Rady Języka Polskiego. Sam Ibis, jeden z inicjatorów Forum opracował wkrótce własny program naprawy języka, ale jak do tej pory projekt ten pozostał tylko na papierze.
Nie szczędził czasu i talentu, aby prowadzić nieustępliwe boje o język ojczysty. Przez 58 lat swego pracowitego życia pisał codziennie felietony. Publikował je właściwie wszędzie, gdzie tylko się dało, wspomina jego żona Elżbieta Wojnowska, pieśniarka i kompozytorka i jak mąż zawołana społeczniczka. Nie dbał o wysokość honorariów, toteż mimo swej wielkiej pracowitości do majątku nie doszedł, ale zyskał powszechne poważanie. Liczyła się dla niego sama możliwość zgłoszenia ważnych jego zdaniem postulatów, zastrzeżeń, propozycji. A tych nigdy mu nie brakowało. Inna rzecz, że tylko część z nich doczekała się spełnienia ku rozczarowaniu ich autora.
„Nie czytają tego, co im się wkłada łopatą do głową i wlewa, jak olej; on to bowiem powinien wypełniać nasze mózgownice, a nie zwykła woda” – wyrzekał ANDRZEJ „IBIS” WRÓBLEWSKI (1922-2002), w czasie okupacji żołnierz AK, po wojnie dziennikarz wielu talentów, krytyk muzyczny, twórca pierwszego w Polsce zawodowego pisma osiedlowego, ursynowskiego „Pasma”, a nade wszystko wytrwały strażnik z własnej woli piękna języka ojczystego.
Wyrzekał, czasem nawet gromił, budząc lek słuchaczy, albo popadał w chwilowe zwątpienie, ale nie ustawał w pracy na rzecz upowszechniania norm poprawnej polszczyzny, prowadząc przez kilka dziesiątków lat rubryki autorskie językowi polskiemu poświęcone w macierzystym „Życiu Warszawy” i innych tytułach prasowych, zabiegając o sojusze w walce o krzewienie idei polszczyzny bez błędów. Dzięki jego staraniom powstała wspomniana Rada Języka Polskiego, wiele konkursów służących utrwalaniu znajomości reguł polszczyzny, a nade wszystko powszechna stała się świadomość, że język ojczysty stanowi najsilniejsze spoiwo wspólnoty. W bojach o czystość języka posługiwał się nie tylko surowymi napomnieniami, ale sięgał nawet po oręż rymowany jak choćby w sławnym limeryku:
Przy czym dodać koniecznie trzeba, że nie brakowało Andrzejowi Wróblewskiemu tak koniecznego dla trafności życiowych wyborów dystansu do samego siebie. Z poczuciem humoru informował na okładce zbioru swoich felietonów „Byki i byczki” o swoim curriculum vitae: „Najnudniejszy życiorys świata: czterdzieści lat w jednej redakcji, nieustanna cykliczność pór roku, wydarzeń, zjawisk, wiecznie w epicentrum codzienności, z której jedynym wyłomem jest ta książka – na dobrą sprawę benefis Szymona Kobylińskiego [ilustrował felietony Ibisa – przyp. autora] – niepotrzebnie uzupełniona moimi tekstami. Zamiast fotografii miała być karykatura, bo znacznie bliższa prawdy, ale cóż: Mistrz Szymon Kobyliński odmówił”.
Kiedy zabrakło Ibisa na zawsze ponad dwadzieścia lat temu (zmarł 20 marca 2022 roku), żegnano go z niekłamanym smutkiem. Jeden z młodszych kolegów z „Życia Warszawy” tak Go wspominał:
„Miał w sobie niesamowitą pasję, kochał kulturę polską i konsekwentnie prowadził walkę o poprawną polszczyznę. Był dziennikarzem w dawnym tego słowa znaczeniu. Nie interesowały go rozmiary tekstów, jeśli coś trzeba było napisać, to po prostu pisał. Używał niemodnego dziś, mocnego i eleganckiego języka, na jego tekstach można się było uczyć zwięzłości, błyskotliwości i świetnych puent” (Tomasz Lada).
Profesor Walery Pisarek (1931-2017), nieżyjący już wybitny językoznawca tak sportretował Ibisa na oficjalnej stronie internetowej Rady Języka Polskiego:
„Był z pokolenia kolumbów. Jako żołnierz Armii Krajowej ciężko ranny w bitwie pod wsią Pociecha na skraju Puszczy Kampinoskiej w r. 1944 uratował życie, ale już nie mógł później ani karabinu chwycić w garść, ani kontynuować gry na wiolonczeli. Po studiach polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim i w Wyższej Szkole Dziennikarskiej w Warszawie w r. 1949 zaczął pracować jako dziennikarz w Życiu Warszawy; tej gazecie pozostał wierny do końca, tzn. przez 53 lata!
Zamieniwszy w ten sposób (niecałkowicie z własnej i nieprzymuszonej woli) karabin i wiolonczelę na pióro, postanowił wkrótce, w duchu Jakuba Parkoszowica „pracując nad udoskonaleniem teraźniejszego złego i nieodpowiedniego sposobu pisania”, „bronić języka ojczystego, który jest dobrem powszechnym, tak jak żołnierz broni ojczyzny”. I w tym postanowieniu wytrwał do końca swego pracowitego życia. Ponad 40 lat ogłaszał w Życiu Warszawy cotygodniowe felietony wykpiwające błędy językowe. Pierwszy z tych felietonów ukazał się w r. 1960, ostatni – już po śmierci Autora – 27 marca 2002 r. Narzekał w nim, pisząc nie po raz pierwszy zresztą, że „głupstwo jest wieczne”. (…) Wiedział, że czytelnicy go posłuchają, i dlatego do końca swych dni tekstami poświęconymi kulturze języka w mediach zapełniał Ibis swoją kolumnę w czasopiśmie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich „Forum Dziennikarza”.
Osobny dział zasług Andrzeja Ibisa Wróblewskiego to jego liczne prace na rzecz kulturalnego przyłączenia Ursynowa do Warszawy. Ibis był nie tylko inicjatorem wydawania lokalnej gazety, ale także wielu innych lokalnych działań, które kulturalną „pustynię”, czy jak kto woli „sypialnię Warszawy” przeobrażały w tętniącą wydarzeniami część stolicy. Na tej bogatej liście zrealizowanych pomysłów znalazły się m.in.: osiedlowa telewizja URSYNAT, koncerty wielkich sław operowych, spotkania z wybitnymi artystami, wierne wspieranie Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Posiadł więc Ibis rzadką umiejętność wiązania aktywności w skali ogólnopolskiej i lokalnej, na równi traktując swoje działania dla ogółu i mniejszej, ursynowskiej ojczyzny. Nic zatem dziwnego, że tę ursynowską aktywność upamiętnił głaz u zbiegu ulic Miklaszewskiego i Marco Polo, ufundowany przez redakcję pisma „Południe”.
Dziś, kiedy mija setna rocznica urodzin dziennikarza, krytyka i społecznika, winniśmy mu pamięć i głęboką wdzięczność za to, co dla nas wszystkich uczynił. Na pamiątkę tej setnej rocznicy przypadającej 26 lipca 2022 roku Zarząd Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej ustanowił nową, a mam nadzieję, że także ważną nagrodę dziennikarską jego imienia. Od tej pory Nagrodą Ibisa nagradzani będą co roku młodzi dziennikarze Warszawy i Mazowsza, odznaczający się nie tylko odwagą myślenia, talentem i zmysłem obserwacji, ale w równej mierze wyróżniający się szczególną dbałością o piękno wypowiedzi. Jestem pewien, że Ibis przyklasnąłby takiej idei, którą w hołdzie patronowi nowej nagrody, idąc w Jego ślady, podejmujemy.