Napisana w czasach zimnej wojny powieść Williama Goldinga dla młodzieży „Władca much” trochę posiwiała w warstwie językowej, bo żywy język nastolatków wciąż się zmienia, ale nic a nic nie zestarzała się jako pokaz mechanizmu upojenia władzą.
Oto grupa dzieci – rozbitków na bezludnej wyspie tworzy społeczność, która musi sobie radzić zdana na siebie. Wkrótce okazuje się, że gorset demokracji zawadza ambitnym jednostkom, upojonym władzą, na których czele stale ambitny przywódca wybierający przemoc jako formę układania stosunków społecznych. Tak to mniej więcej się przedstawia, a Golding po mistrzowsku ukazuje jak krok po kroku rodzi się totalitaryzm, wzorowany na społeczeństwach dorosłych. I tak powieść dla młodzieży staje się nie tylko znakiem czasu (wydana w roku 1954), ale przestrogą przed wyradzaniem się demokracji w swoje przeciwieństwo.
Młodzi, często debiutujący aktorzy tworzą na scenie Och-teatru model świata zagrażający egzystencji bohaterów, którzy w większości nieświadomie rzucają się na pożarcie „potworowi” terroru. Potwór zresztą (w powieści nazywany „zwierzem”) stanowi w tym procesie istotny argument przetargowy w walce o przywództwo – ktoś boi się potwora, ktoś go podobno zauważa, rodzi się psychoza strachu. Stąd powstaje grupa do jego śledzenia i zwalczania, a kiedy okaże się, że potwór to świnia, grupa myśliwych, dysponująca mięsem, zaczyna innym dyktować warunki życia. Od zabawy do zbrodni droga niedaleka.
Młodzi widzowie siedzą jak sparaliżowani na widowni, obserwując, jak świat przygody zmienia się w polityczny thriller i historię zagłady. Przybycie na koniec oficera marynarki, która idzie na odsiecz rozbitkom, nie zapowiada nic dobrego – oficer zauważa, że chłopcy nie mieli za bardzo poluzowane rygory i dlatego pozwalali sobie na zbyt wiele – teraz dopiero nastąpią rządy silnej wychowawczej ręki.
Wszystko to brzmi znajomo, a młodzi wykonawcy zdają egzamin, przedstawiając tę uniwersalną przypowieść o narodzinach przemocy – w ich zespole błyszczą Helena Englert w roli zatrwożonego sytuacją Simona (czarnowłosego chłopaka,) i Jędrzej Hycnar (jako Ralph, bezsilny przywódca demokratyczny). To Simonowi powieść zawdzięcza tytuł, bo to jemu właśnie wydaje się, że wyspą rządzi Władca Much i żąda daniny krwi, a Ralphowi zwątpienie w szlachetną naturę człowieka. Dystopia Goldinga miała bowiem wiele warstw i nie wszystkie w równym stopniu doszły do głosu w tym przedstawieniu, gdzie na czoło wysunął się sam mechanizm narodzin przemocy zdolny stłumić początkowo akceptowane metody demokratyczne.
Ratajczak poszedł więc za powieścią, podobnie jak przed laty Peter Brook w swojej głośnej ekranizacji powieści (1963), dość oszczędnej w zastosowanych środkach. Brook skupił się na ukazaniu dość pesymistycznej obrazu ludzkiej natury, która niepoddana rygorom narzucanym przez kulturę łatwo osuwa się w stronę okrucieństwa. Film Brooka był przestrogą przed bezrefleksyjną akceptacją zła, rodzącego się na podłożu lęku i zagrożenia.
Z natury rzeczy spektakl niedysponujący możliwością montażu obrazów jak film musiał jeszcze bardziej syntetycznie ująć opowieść o mechanizmie narodzin i trwania zła.
Ratajczak posłużył się metalową konstrukcją, ułożoną z ukośnie krzyżujących się podestów, która w zależności od oświetlenia i dodatkowych rekwizytów zmieniała swój charakter. Na początku to pokład samolotu, którym podróżuje gromada dzieciaków – za fotele lotnicze służą im walizki. Wkrótce jednak następuje efektowna teatralnie katastrofa i gromada ląduje z rozrzuconymi walizkami u podnóża podestów, teraz stających się wzgórzami i przyszłym ich siedliskiem. Pomysłowość wykorzystania tej konstrukcji zdaje się nie mieć końca, bo okaże się, że przyda się też w scenie polowania i wizji Simona czy dramatycznej rozprawy między dwoma „plemionami”, siłowników i demokratów. Nawet nieznośne dla ucha skrzypienie i dudnienie podestów w pewien sposób wspiera dramatyzm, akustycznie podnosząc atmosferę zagrożenia.
Swoją inscenizację oparł reżyser na gotowej adaptacji brytyjskiej (z Royal Shakespeare Company), która koncentruje uwagę na socjologicznej analizie grupy. Możliwe są jednak inne rozwiązania.
Przed ćwierćwieczem ciekawą próbę przełożenia powieści Goldinga na scenę przygotował w petersburskim Teatrze Małym Lew Dodin – była ona prezentowana także w Warszawie podczas Międzynarodowych Spotkań Teatralnych (1988). Dodin, który nie tylko spektakl reżyserował, ale i adaptował, pokazał, jak w warunkach ekstremalnych wychodzi z człowieka zwierzę. Była to interpretacja najwyraźniej uniwersalna, gdzie nie tyle chodziło o zachowania w grupie chłopców, ile o proces, w którym stopniowo, niepostrzeżenie, krok po kroku, w atmosferze narastającej agresji i zagrożenia dochodzi do przemocy i zbrodni. Scena była cmentarzyskiem rozbitego samolotu, a na symbolicznym trupie zniszczonego symbolu cywilizacji technicznej odgrywany był teatr śmierci wartości uznawanych w kulturalnym świecie.
U Ratajczaka zamiast tej idącej w stronę naturalistyczną inscenizacji Dodina, ze zwisającymi lianami i malowniczymi dymami, obcujemy z minimalizmem, wzmacniającym symboliczną wymowę spektaklu. Zwraca przy tym uwagę wzorowa zespołowość wykonania, poddanie się młodych aktorów rygorom rytmu (zwłaszcza sceny politycznej rywalizacji przywódców, polowania i rytualnego mordu) i bardzo istotne dla przesłania spektaklu swego rodzaju „rozpływanie się” jednostek w grupie, zanikanie wyróżniających ich cech, wybór barw ochronnych dla przetrwania.
Ciekawy spektakl, dający do myślenia i potwierdzający, że za wcześnie odsyłać dystopię Goldinga do archiwum przebrzmiałych ideologii.
WŁADCA MUCH Williama Goldinga, adaptacja Nigel Williams, reżyseria Piotr Ratajczak,
scenografia i światło Marcin Chlanda, kostiumy Grupa Mixer, choreografia Aneta Jankowska, kompozycje i opracowanie muzyczne Maciej Zakrzewski, dramaturgia Joanna Kowalska, asystentka scenografa i kostiumografa Małgorzata Domańska, producent wykonawczy i asystent reżysera Cezary Margiela, Och-teatr, premiera 20 października 2023.