6 listopada 2024

loader

Kroniki rzeczywistości cudownej

fot. piw

W pierwszym myślowym odruchu obszar kulturowy Ameryki Łacińskiej niespecjalnie kojarzy się z literaturą grozy, niesamowitości, z fantastyką. Co prawda Ameryka Łacińska, to ojczyzna „realizmu magicznego”, ale to zupełnie inna przestrzeń literacka.

Groza i niesamowitość to przede wszystkim Anglia, USA z wielkim Edgarem Allanem Poe, to Niemcy, Francja i Rosja, to nawet Hiszpania. Ba, nawet polski segment literatury niesamowitości i grozy (z Henrykiem Rzewuskim, Józefem Korzeniowskim, Stefanem Grabińskim, opowieściami jezuickimi czasów saskich i wieloma innymi) może na pierwszy rzut myśli wydawać się bogatszy niż latynoamerykański.
A jednak. Lektura szóstego, hispanoamerykańskiego, PIW-owskiego tomu „Opowieści niesamowitych” wyprowadza z tego błędnego przekonania. A jednak pierwsza myśl wcale nie była taka nieuzasadniona. „Kiedy u zarania dziewiętnastego stulecia europejscy romantycy odkrywali uroki niesamowitych powieści ludowych, pisali inspirowane mrocznym folklorem ballady i powieści o pełnych duchów zamczyskach; kiedy Hoffmann tworzył strasznego Piaskuna, Polidori kreślił pierwszą prawdziwą opowieść o wampirach, młoda pani Shelley wymyśliła postać sklejonego z trupów monstrum, Gautier relacjonował przypadki pewnej mumii, Lewis straszył demonicznym mnichem, Poe kładł podwaliny pod gatunek psychologicznej grozy, Tołstoj opisywał wilkołaczą rodzinę, Schiller zatrważał czytelników demonicznym królem olch, a Mickiewicz upiorami czającymi się w litewskich jeziorach – w tamtym wspaniałym dla wszelkiej literatury fantastycznej czasie pisarze z Ameryki Łacińskiej mieli, mówiąc oględnie, inne sprawy na głowie” – napisał Tomasz Pindel w posłowiu „Groza pampy i puszczy”.

Te „inne sprawy na głowie” to walka o wyzwolenie się spod kolonialnej niewoli i wyzysku Hiszpanii i Portugalii. W realizację tego właśnie celu angażowali przede wszystkim swoje pióra latynoamerykańscy pisarze. Jako narzędzie służył im w tym dziele nade wszystko – surowy, ocierający się o reportaż, realizm.
Dzieje Ameryki Południowej przeniknięte są jednak fantastyką, czarami, niezwykłymi legendami, których geneza sięgała jeszcze czasów prekolumbijskich, „indiańskich”, do czasów panowania Azteków i Inków. Już w XX wieku wielki Alejo Carpentier napisał, że „historia całej Ameryki jest kroniką rzeczywistości cudownej”.

Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie przyrodzona skłonność Latynosów do grozy i niesamowitości musiała w pewnym momencie, już po odzyskaniu niepodległości, dojść do głosu, ujrzeć światło dzienne, wyjść na słońce, choć dokonało się to blisko sto lat później, w okresie modernizmu.
To bowiem modernizm, ze swoim sceptycyzmem wobec płaskiego materializmu, ze skłonnością do duchowych poszukiwań stał się żyzną glebą dla latynoamerykańskiej fantastyki, grozy i niesamowitości. Warto jednak też odnotować, że spowodowało to swoiste czasowe przesunięcie. Latynoamerykański nurt fantastyki, grozy i niesamowitości, choć dużo później się od europejskiego (i północnoamerykańskiego) zaczął, bo nie na narożniku Oświecenia i Romantyzmu, lecz u schyłku wieku XIX wieku, w okresie narodzin modernizmu, to także później się skończył.

Gdy europejska literatura fantastyki, grozy i niesamowitości weszła już, w drugiej połowie XX wieku, w fazę samonaśladowczą, umowną i pastiszową, czyli już nie „na serio”, pisarze latynoamerykańscy, z Jorge Luisem Borgesem czy Carlosem Fuentesem kontynuowali ten kierunek w pełni jego powagi i rozkwitu, zupełnie „na serio”. Z ogólnie pojętego tematycznego punktu widzenia, latynoamerykańskie opowiadania grozy i niesamowitości nie różnią się w sposób radykalny od tego, co charakteryzuje nurt europejski czy północnoamerykański. I tu i tam występuje klasyczny motyw rozdźwięku między wysoko rozwiniętą cywilizacją a emanującym z prowincji barbarzyńskim światem duchów i prymitywnych wierzeń, zdumienie nad tajemniczością i niepoznawalnością „świata niewidzialnego”, lęk przed nieznanym i przed zagrożeniem „kosmicznym” (modernista Ruben Dario).

Nurt filozoficzno-psychologiczny, sytuujący niesamowitość nie w zewnętrznym świecie, lecz w jaźni człowieka, reprezentuje w tomie inny modernista, Horacio Quiroga. Wspaniała, ekscytująca jest lektura tego tomu opowiadań czternastu Latynosów, parującego niesamowitością wyłaniającą się nie z mgieł, lasów, wrzosowisk, zamków, ruin i zakamarków miast, jak u Anglików, Rosjan, Niemców, Francuzów czy Polaków, ale z upału i gęstwiny dżungli.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Towarzysze, ministrowie i księża – jak funkcjonowała kultura w PRL

Następny

15 milionów za obraz Matejki