9 grudnia 2024

loader

Krystyna Janda: Moja droga

fot. Teatr Polonia

Na swoje 70. urodziny Krystyna Janda sprawiła sobie prezent: wymyśliła, napisała, wyreżyserowała i wykonała monolog/monodram „My Way/Moja droga”.

Bohaterką monodramu jest ona sama, jej własne życie zawodowe i osobiste, ukazane ze szczerością i odwagą w takim stopniu, w jakim uznała to za możliwe i potrzebne. Uczyniła więc tak, jak Erwin Axer w często przytaczanej anegdocie – wielki reżyser miał powtarzać, że jeśli chce coś w teatrze zobaczyć, to sobie wyreżyseruje. Krystyna Janda też sobie spektakl wyreżyserowała, co więcej wystąpiła w nim jako jedyna aktorka. Zapytana przed kilku laty przez Łukasza Maciejewskiego podczas gali, kiedy odbierała Nagrodę AICT im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego, czy lubi grać sama na scenie, odpowiedziała natychmiast: „Uwielbiam. Nareszcie nikt mi nie przeszkadza. Odpowiadam tylko za siebie”. Nie był to więc objaw lekceważenia partnerów czy poczucia wyższości, ale lęk reżyserki (którą przecież jest od wielu lat) i dyrektorki (którą już jest lat kilkanaście), czy wszystko się uda w spektaklu. Szansa potknięcia wrasta, jak wiadomo, wraz z liczbą osób obecnych na scenie. Na tym więc polega szczególna zaleta monodramu – tu dość
przypilnować tylko siebie

Wróćmy do motywów, które sprawiły, że Krystyna Janda zdecydowała się na przygotowanie tego rzadko obecnego na scenie rodzaju monologu. Trudno go nawet odkreślić gatunkowo – nie jest to przecież klasyczny monodram, który opowiada o fikcyjnym (lub prawdziwym) bohaterze nietożsamym z wykonawcą. Ale nie jest to też stand-up, który polega na nawiązaniu komediowej więzi z publicznością i tworzeniu po części improwizowanego spektaklu. To coś „pomiędzy”, bez ustalonej formy i tradycji. Artystka odsłania się przed publicznością, opowiadając o swoich osobistych i artystycznych zmaganiach. Niezależnie od żartobliwego charakteru anegdoty o Axerze, coś w tym jednak jest. Jest na pewno, skoro Krystyna Janda w pewnym momencie zwierza się widzom z motywów, które nią kierowały, kiedy zdecydowała się przygotować ten spektakl. Po pierwsze, mogła to zrobić. To jasne, jest założycielką Fundacji i szefową dwóch teatrów, Polonii i Och-Teatru, ma do dyspozycji przestrzeń, którą może dysponować wedle swojej woli i chęci. Po drugie, potrzebowała opowiedzieć o swoim życiu. Wprawdzie nie odsłania jakichś wielkich tajemnic, ale przekraczając kolejny próg w kalendarzu, uznała, że taki
bilans jest jej potrzebny
Po trzecie, musiała to zrobić, aby sama się utwierdzić w słuszności obranej drogi, bo jak często mawia: „nie ma marzeń, ale ma plany”. I po czwarte, uwielbia grać. Scena to jej dom. Trudno jej nawet określić, gdzie leży granica między życiem a sceną. W pewnym momencie powie ze sceny: „jestem gotowa nago nabić się na iglicę Pałacu Kultury, dla sztuki i w słusznej sprawie”. Nie ma więc różnicy między poświęceniem dla sztuki i poświęceniem dla sprawy, w którą wierzy.

Tak czy owak, to nie był monodram pisany z myślą o odwecie. Intencje twórcze określone zostały w zapowiedziach premiery dość powściągliwie: „My Way” to wieczór przygotowany przez Krystynę Jandę – czytamy w programie – z okazji jej 70. urodzin. Opowieść o jej wczesnych latach, początkach kariery, przyjaciołach, budowie Teatru Polonia i Och-Teatru. Wspomnienia i aktualności w formie monologu scenicznego”. Nie ma w tekście tego monologu wielu wyrzutów czy pretensji pod adresem ludzi, z którymi się spotykała. Najwyżej prztyczki mierzone w stronę polityków, w szczególności obecnych włodarzy Polski. Mocno brzmi ocena ich rządów: „jeśli dalej będzie rządził PiS – mówi aktorka – znikniemy z powierzchni ziemi grupowo. Na marginesie, za zdanie: ‚Od kiedy rządzi PiS, czuję się, jakby ktoś mi cały czas srał na głowę’, biorę copyright”.

Poza tymi – nielicznymi – wycieczkami w stronę rządzących, a także niezbyt przyjaznych sąsiadów teatru – monolog przesycony jest empatią, życzliwością wobec tych wszystkich, wobec których żywi dług wdzięczności albo odczuwa podziw czy choćby sympatię. Sporą część opowieści artystki zajmuje wspomnienie poświęcone Honoracie, gosposi, wychowującej córkę aktorki, Marysię, a tak naprawdę ostoi domowego ogniska. Nie jest to jednak wspomnienie rzewne czy sentymentalne, choć pełne czułości, bo doprawione potężną przymieszką humoru. Reakcje Honoraty, jej rady, okazywana miłość mają swoją moc. Toteż chwile rozstania z Honoratą pozostają w pamięci.

Taka jest ta opowieść słodko-gorzka
jak życie, w którym chwile radości, krótkotrwałego szczęścia przeplatają się z goryczą pożegnań, zaniechań, daremnych nadziei. Ale zawsze pozostaje przecież scena, miejsce, które sprawia, że chorzy czują się zdrowi, a zmartwieni tryskają humorem. Przytacza bohaterka monologu na dowód tej siły teatru dziesiątki dowodów i anegdot, opowiadając o swoich najbliższych, przyjaciołach, aktorach. A jednak mimo wyważonych emocji i proporcji ten spektakl to kolejny skok z wysokości Krystyny Jandy. Artystka potrzebuje wciąż nowych wyzwań, pokonuje kolejne przeszkody, które sama sobie ustawia. Jeśli bowiem szukać jakiegoś mianownika artystycznych dokonań jubilatki, na pierwszym miejscu trzeba by wymienić odwagę w podejmowaniu tych nowych wyzwań. Właściwie to sama artystka podsuwa ten mianownik tytułem jednego ze swych spektakli solistycznych, które przygotowała w Teatrze Polonia – mam na myśli „Skok z wysokości” Leslie Ayvasian (2006).

Krystyna Janda ubrana w tym spektaklu w kąpielowy szlafrok, uśmiechnięta, przyjmowała swoich widzów-gości w Teatrze Polonia (na scence w foyer, „Fioletowe pończochy”), zapraszając do wspólnej zabawy. Jej współpracownice rozdawały ponad 20 „ról”, niektóre bardzo malutkie, ale dwie, ho ho, to rola męża i syna. Widzowie się nie opierali, przygotowani na tę „niespodziankę” przez poprzedzający premierę rozgłos. Tylko recenzentka „Naszego Dziennika” odmówiła, zapewne dlatego, aby zachować odpowiedni dystans, tak potrzebny krytykowi. Widzowie użyci jako domniemani partnerzy mieli wypowiadać rozdane kwestie, najlepiej „na biało”, czyli bez przesadnej interpretacji, aktorka robiła resztę: oto kobieta, która ma lęk wysokości, a właśnie obiecała synowi, że skoczy z wieży do basenu. To nie był jej pierwszy ani ostatni sceniczny skok z wysokości.

W wydanym z okazji premiery „My Way” programie obok laudacji Jerzego Stuhra towarzyszącej nagrodzie prezydenta Krakowa i innej laudacji z okazji przyznania jej Europejskiej Nagrody Mediów niemal całe jego wnętrze wypełnia skrupulatnie zestawiona lista ról filmowych i teatralnych, a także reżyserii, książek i wydawnictw fonograficznych. Imponująca lista, świadectwo niebywałej pracowitości i energii.

Kiedy przed kilku laty (2018) wręczałem artystce w imieniu AICT Nagrodę Boya, wyliczyłem wówczas, że Laureatka ma za sobą: ponad 70 ról teatralnych, 65 ról telewizyjnych, ponad 50 ról filmowych, 31 reżyserii teatralnych, 14 reżyserii teatrów telewizji i 1 serialu („Męskie-żeńskie”), 4 scenariusze spektakli tv i 2 adaptacje, a także role w 9 serialach telewizyjnych.
Od tego czasu, a minęły zaledwie cztery lata, ta długa lista powiększyła się o kolejne 6 filmów, 5 ról teatralnych, jedną książkę, scenariusz monodramu i aż 10 reżyserii. Artystka ma nie tylko plany, ale je realizuje. Rzecz nie w samej statystyce i rozległości obowiązków, godnej pozazdroszczenia aktywności – wciąż przecież pozostaje aktualny mianownik jej poszukiwań, ponawiane nagminnie
skoki z wysokości
W iście hollywoodzkim finale monodramu Krystyna Janda, ubrana w wystrzałową kreację Tomasza Ossolińskiego, sięga po znany szlagier Franka Sinatry „My Way”, który w jej wykonaniu staje się osobistym wyznaniem. Najpierw śpiewa cichutko a capella, niemal mormorando, potem z towarzyszeniem solo na trąbce, a na koniec z zespołem muzycznym Janusza Bogackiego. Ta narastająca zwycięska pieśń wieńczy spektakl o życiu, które jest teatrem, i teatrze, który jest życiem. Całość zamykają owacje na stojąco. Po stu minutach z Krystyną Jandą, pełnych zmiennych emocji, napięcia, niegasnącego zaciekawienia publiczność dziękuje za spotkanie, które okazało się czymś więcej niż spektaklem.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Wszystkie grzechy Michniewicza

Następny

Netflix nie chce się dzielić kasą